1.
Susan Howe w swojej książce Birth-mark, poświęconej historii amerykańskiego edytorstwa, zwraca uwagę na podstawowy problem wydawniczy, który wiąże się z publikacją Autobiografii Thomasa Sheparda, XVII-wiecznego polityka i przywódcy religijnego Nowej Anglii. Rękopis tekstu Shepearda znajdował się w skórzanym notesie. Główny wątek autobiograficzny zapisywany był „od początku” zeszytu, na jego odwrocie natomiast autor zamieszczał luźne notatki i zapiski. Obie części oddziela od siebie przestrzeń 86 niezapisanych kartek. Howe stawia pytanie – czy ta pusta przestrzeń papieru ma znaczenie dla całości dzieła? Do tej pory żaden wydawca w USA nie zdecydował się wydać Autobiografii w formie, która uwzględniałaby ten stan rzeczy. Czy w związku z tym czytelnik takiego wydania czyta ten sam tekst, co czytelnik rękopisu? I czy puste kartki można w ogóle czytać?[1]
Problem, o którym pisze Howe wrzuca nas w sam środek żywiołu liberatury i każe zadać sobie pytanie: czym jest książka? Albo inaczej – czym jest dzieło literackie? Czy tekst literacki ogranicza się wyłącznie do słów (kodu), którym posługuje się autor? Gdzie kończą się kompetencje literata (autora), a gdzie zaczyna się rola wydawcy (edytora)? Klasycznie definiowana forma literacka (za Słownikiem terminów literackich Sławińskiego) zakłada „określony sposób ułożenia słów i zdań”, jednakże całkowicie pomija aspekt graficzny. Przy tak rozumianym pojęciu formy, praca autor dzieła literackiego kończy się w momencie przesłania do wydawnictwa maszynopisu (czy też współcześnie – komputeropisu). Wszystkie dalsze decyzje odnośnie wydania tekstu podejmuje wydawca. Owszem, bywa, że w przypadku doboru okładki, a także w kwestiach technicznych wydawca konsultuje się z autorem, jednakże, po pierwsze, nie jest to praktyka powszechna, po drugie, autor rzadko kiedy ma głos decydujący. W tym kontekście dzieło literackie składa się z dwóch części – esencjonalnej, w postaci abstrakcyjnego kodu językowego, który może podlegać dowolnej obróbce graficznej (ilość stron, czcionka, układ tekstu na stronie itp.), a także remediacji (może być wydany w formie papierowej, elektronicznej, dźwiękowej itp.) i z drugiego elementu, przygodnego, pozbawionego (pozornie) znaczenia, czyli wszystkiego, co składa się na ikoniczno-materialny aspekt konkretnej publikacji. Geneza całego projektu liberackiego opiera się na sprzeciwie wobec tego dualizmu. Jednakże zanim o historii samego pojęcia, dwa słowa o jego prehistorii.
2.
„NIC NIE BĘDZIE MIAŁO MIEJSCA OPRÓCZ MIEJSCA”[2] (RIEN N’AURA EU LIEU QUE LE LIEU) – to zdanie znajduje się w centralnym punkcie poematu Stéphane’a Mallarmé Rzut kośćmi nigdy nie zniesie przypadku. Ten późny poemat francuskiego poety, dopiero w 1914 roku został wydany w kształcie jaki zaplanował dla niego autor. W 2005 roku ukazał się w tej samej formie jako 3 tom serii „Liberatura” w wydawnictwie Ha!art. Decyzja o wydaniu akurat tego tekstu i to w takiej postaci, jest niezwykle znaczącym gestem redaktorów serii. Po dwóch wcześniejszych pozycjach autorstwa Katarzyny Bazarnik i Zenona Fajfera, twórców i teoretyków liberatury (o nich za chwilę), w serii liberackiej ukazuje się dzieło jednego z najwybitniejszych poetów nowoczesności. Cel tego przedsięwzięcia był dwojaki: po pierwsze chodziło o pokazanie, że liberatura nie jest świeżo wykoncypowanym pojęciem o lokalnym zasięgu, lecz opisuje bardzo znaczący, ale zazwyczaj pomijany nurt w historii literatury. Strategia ta znalazła swoje rozwinięcia w dalszych losach serii, gdy wydawano dzieła takich pisarzy jak James Joyce, Raymond Queneau czy Georges Perec. Fajfer i Bazarnik wskazują często także na twórców-prekursorów liberatury z odleglejszych epok, takich jak Dante czy Laurence Sterne. Po drugie, chodzi o odzyskanie, czy też wyzyskanie tych jakości tekstów, których zazwyczaj nie uwzględnia się w procesie wydawniczym. Rzut kośćmi z 2005 jest czwartym polskim wydaniem tego poematu, ale jednocześnie pierwszym, w którym z taką pieczołowitością oddano zamysł graficzny autora. Michał Paweł Markowski we wstępie do poematu określił to w sposób następujący: „chodzi o lekturę jako doświadczenie oka, jako trening spojrzenia, chodzi o układ disposition, poematu, który wymusi na czytelniku określoną pozycję do zajęcia, która z kolei nie określi zanadto, z góry, znaczenia poematu”[3].
Rzut kośćmi to poezja, która rozgrywa się w czasie i przestrzeni białej kartki papieru. Jej przedmiotem jest sam proces wyłaniania się poezji z nicości – która ukazana jest tu za pomocą białych plam pomiędzy czernią rozmaitych czcionek. Polski termin edytorski określający tę przestrzeń mianem „światła” nabiera tu nowych znaczeń. Ułożenie słów, składających się na poemat, a także wielkość i rodzaj czcionek ma kluczowe znaczenie. Ich zmiana (jak to miało miejsce w przypadku poprzednich wydań, nie tylko polskich) fundamentalnie wpływa na znaczenie całego utworu. Albo inaczej – przestrzeń (a właściwie czasoprzestrzeń) wpisana w poemat sama jest znaczeniem – równorzędnym i korespondującym z sensem kodu językowego. Przykład[4]: pierwsze słowa poematu to „RZUT KOŚĆMI”, które pojawiają się na stronie recto, natomiast strona verso pozostaje pusta. Dopiero na następnej stronie recto pojawia się dalsza część poematu: „NIGDY […]”. Poprzednie wydania często pomijały tę pustą stronę, uznając ją za nieważną, mimo że jej znacznie jest kluczowe – oznacza przestrzeń, pustkę, która z jednej strony oddziela rzut kości od jego wyniku, z drugiej, jest przestrzenią, której wielka opowieść o katastrofie okrętu i tekstu może się wyłonić. Jest to właśnie kluczowa cecha liberatury – stworzenie miejsca dla przestrzeni, w której może wydarzyć się literatura.
- Pytania te pełnią kluczową rolę dla Waltera Benna Michaelsa, który we wstępie do swojej książki Kształt znaczącego odnosi się do problemu Howe, stawiając jednocześnie podstawowy problem swojej rozprawy – gdzie ulokowane jest znaczenie tekstu: czy po stornie autora (intencjonalizm), czy w samym tekście (formalizm), czy po stronie odbiorcy (afektywizm), albo też znaczenia nie ma w ogóle (radykalny materializm). Niewątpliwie głos Michaelsa w kontekście liberatury jest niezwykle ważny, jako że wchodzi on w pewną polemikę z podstawowymi jej założeniami, jednakże brak tu miejsca na szczegółowe zaprezentowanie jego wywodu. (Zob. W. B. Michaels, Kształt znaczącego. Od roku 1967 do końca historii, tłum. J. Burzyński, Kraków 2011).↵
- S. Mallarmé, Rzut kośćmi nigdy nie zniesie przypadku, tłum. T. Różycki, red. K. Bazarnik, Z. Fajfer, Kraków 2005.↵
- M.P. Markowski, Nicość czcionka. Wprowadzenie do lektury Rzutu kością Stéphane’a Mallarmé, [w:] S. Mallarmé, dz. cyt., s. 22.↵
- Bardzo trudno jest pisać o liberaturze, nie korzystając jednocześnie z rozwiązać liberackich. Jedną ze szczególnych sytuacji, w których odczuwa się ten dyskomfort, jest moment cytowania – oczywistym wydaje się, że zacytowanie fragmentu testu liberackiego bez zachowania jego strony materialno-formalnej, jest, w najlepszym razie, nadużyciem, w najgorszym – zdeformowaniem (zniszczeniem?) dzieła. Wydaje mi się, że możliwe są trzy rozwiązania tego problemu. Można: 1) cytować tekst z zachowaniem pełnej wierności jego układu formalnego (ale jest to praktycznie niemożliwe w kwestii materialności, gdyż ciężko sobie wyobrazić tekst, w którym pojawiają się kawałki tkanin, szkła czy kamienia – w przypadku tekstu elektronicznego, takiego jak ten, przepaść ta jest nie do przeskoczenia); 2) stworzyć tekst/komentarz, który również byłby formą liberatury, jak robił to często Fajfer (zob. Z. Fajfer, liryka, epika, dramat, liberatura, [w:] Tenże, Liberatura czyli literatura totalna, red. K. Bazarnik, Kraków 2010). Forma ta nie rozwiązuje co prawda problemu cytatu, ale pozwala na odpowiedź „formą na formę”; 3) używać „zwykłego” tekstu do opisu dzieła liberackiego, tworząc tym samym specyficzny rodzaj ekfrazy, pozostając jednocześnie świadomym rozdźwięku, jaki rodzi zderzenie tych dwóch różnych sposobów użycia języka. Wybieram rozwiązanie trzecie.↵