Tadeusz Kantor pragnął, żeby założona przez niego w 1980 roku Cricoteka była przestrzenią jedyną w swoim rodzaju, bezprecedensową. Można powiedzieć, że materializacja tego przedsięwzięcia była jego pasją. Placówkę tę pomyślał jako źródło żywych doświadczeń: percepcyjnych, intelektualnych i artystycznych. Tylko rozbudowany i wielokierunkowy obszar jej funkcjonowania oraz mnogość podejmowanych tu inicjatyw miały szansę – w mniemaniu Kantora – dać pełne świadectwo dorobku teatru Cricot 2, jednej z najważniejszych grup związanych z powojenną sceną awangardową.
Cricoteka – ośrodek dokumentacji sztuki Tadeusza Kantora – jest bez wątpienia dziełem nikogo innego, jak samego artysty. Dlatego przez wzgląd na pamięć o nim ważne jest, żeby idee, które od początku przyświecały mu przy jej budowaniu, wciąż były kultywowane, a instytucja miała obecnie ten sam profil, jaki został jej nadany na początku. Kantor życzył sobie przede wszystkim, by jego artystyczne koncepcje przetrwały „nie w martwym systemie bibliotekarskim, lecz w umysłach i wyobraźni następnych pokoleń”. Przed Cricoteką, która inicjuje dziś kolejny etap swojej działalności – w nowym budynku i nowej odsłonie – stoi więc ambitne zadanie wypracowania takich form komunikacji z publicznością, które uczynią z ośrodka przy Nadwiślańskiej miejsce, z jakiego wirus sztuki Kantora będzie się rozprzestrzeniał, infekując umysły współczesnych i pobudzając ich emocje.
Architektura – bio-obiekt
Nakreślony przez artystę program funkcjonowania Cricoteki zakładał współzależność między kształtem i funkcją tej instytucji. Stworzenie nowoczesnej placówki, gdzie równocześnie można by magazynować kolekcję pamiątek po prowadzonym przez niego teatrze, organizować jej wystawy, przeprowadzać działania artystyczne i edukacyjne etc., zajęło krakowianom trochę czasu. Marzenia o nowym lokum dla „żywego archiwum” Cricot 2 ziściły się dopiero niedawno, po niemal ćwierćwieczu od założenia Cricoteki.
Na architektoniczny kompleks udostępniony zwiedzającym w połowie września 2014 roku złożyły się dwa zasadnicze elementy: zaadaptowany budynek dawnej Elektrowni Podgórskiej, dedykowany archiwum i mieszczący salę teatralną, oraz „zawieszony” nad nim nowoczesny gmach, przeznaczony przede wszystkim na cele wystawiennicze. Imponujące wrażenie, jakie robi on na każdym, kto obserwuje go od strony Kazimierza, nie słabnie także przy bliższym oglądzie. Ażurowa struktura skorodowanych metalowych płyt, stanowiąca okładzinę elewacji, prowadzi wprost do estetyki bliskiej Kantorowi – starych, „biednych”, przeżartych rdzą przedmiotów, asamblaży czy malarstwa materii. Rzeźbiarski w swej tektonice budynek – inspirowany w znacznej mierze, jak się wskazuje, rysunkiem Mężczyzna niosący stół – jest także realizacją koncepcji architektonicznej, odwołującej się do idei bio-obiektów. Ten ukuty przez Kantora termin określał przedmioty o statusie odmiennym od teatralnych dekoracji czy rekwizytów używanych w przedstawieniach. Bio-obiekty to fenomeny „żywe”, tworzące z aktorami nierozerwalną całość; to byty autonomiczne, współkreujące na równi ludźmi przesłanie spektaklu. Nowa Cricoteka spełnia więc nie tylko funkcje użytkowe – jej architektura, w którą integralnie wpisana jest obecność człowieka (np. lustra na „podbrzuszu” budynku, które odbijają to, co dzieje się na dziedzińcu), ma się stać pełnoprawnym aktorem realizowanych tu działań.
Podmioty i przedmioty
Ogromne walory estetyczne budynku Cricoteki i powiązania, jakie łączą jej architekturę z koncepcjami Kantora to jedno. Przyglądając się tej instytucji warto jednak sięgnąć głębiej i zadać sobie pytanie, czy na Nadwiślańskiej ciągle pamiętają o tym, jakie były pierwotne intencje przyświecające powołaniu ośrodka dokumentacji sztuki Kantora? Program Cricoteki na najbliższe lata pokazuje, że tak. Oparty on został na kilku problemach: analizowaniu kolekcji w nowych kontekstach, uaktualnianiu dyskursów wokół twórczości Kantora i przepracowywaniu jego dorobku w duchu aktualnych metodologii oraz prowadzeniu działań interdyscyplinarnych i performatywnych, które rzucić mają nowe światło na dziedzictwo teatru Cricot 2. Niewątpliwie poprowadzona w ten sposób linia wyznaczająca – choć na razie dość ogólnie – obszar zainteresowań zespołu ośrodka, sugeruje dużą zbieżność z tym, jak Kantor wyobrażał sobie jego działalność. Jak przebiegać będzie jednak realizacja tych ambitnych założeń? Czas pokaże. Na razie przyjrzeć się możemy tylko tym inicjatywom, które podjęte zostały w związku z inauguracją nowej siedziby.
Uroczystemu jej otwarciu towarzyszył wernisaż dwóch projektów artystycznych. Pierwszy z nich to ekspozycja stała, stricte poświęcona Kantorowi, która w dłuższej perspektywie stanowić ma rdzeń programu wystawienniczego Cricoteki. Wyniesione do rangi dzieł sztuki obiekty, które pełniły wcześniej rolę rekwizytów, multimedialne prezentacje oraz fragmenty spektakli i innych materiałów filmowych o charakterze dokumentacyjnym, stworzyły poprawną (tylko takie określenie przychodzi mi do głowy) prezentację poszczególnych etapów rozwoju koncepcji scenicznych Tadeusza Kantora. Moje osobiste preferencje i zainteresowania kazały mi jednak skoncentrować uwagę na drugiej z otwartych 12 września wystaw – Nic 2 razy, kuratorowanej przez Joannę Zielińską – oraz towarzyszącemu jej programowi wydarzeń performatywnych, parateatralnych i opierających się na bezpośredniej interakcji artystów z publicznością.
Performując wystawę
Nic 2 razy, złożona z prac artystów współczesnych, które dialogować miały z Kantorowską wizją teatru, sztuk scenicznych, roli rekwizytu etc., wymieniana była w mediach branżowych wśród najbardziej oczekiwanych wystaw jesieni (mam tu na myśli zwłaszcza ranking zamieszczony na łamach internetowego wydania „Szumu”). Jednak to nie snobizm skłonił mnie do przebycia ponad 400 kilometrów, jakie dzielą Toruń i Kraków, i stawienia się na wernisażu projektu typowanego na blockbuster końca tego roku. Kierowała mną raczej zwykła ciekawość, jak wyglądać będzie wystawa łącząca sztuki wizualne i performance „po raz pierwszy w Polsce w tak dużej skali”. I choć zakres i rozmiar projektu okazały się summa summarum mniejsze niż pierwotnie kazano sądzić, nie mogę powiedzieć, że Nic 2 razy mnie zawiodło.
Pierwszy akord wystawy stanowi – jakże mogło być inaczej – praca samego Kantora (Maszyna aneantyzacyjna), która z jednej strony jest łącznikiem z prezentacją kolekcji Cricoteki, pokazywaną tuż obok, z drugiej – daje asumpt do analizowania roli przedmiotu we współczesnych akcjach artystycznych o charakterze performatywnym. Teatralne (w bardzo szerokim znaczeniu tego słowa) konotacje wykazują nie tylko zebrane na tu obiekty, ale także sama przestrzeń wystawiennicza, w jakiej przyszło im zaistnieć. Aranżacja ekspozycji – o którą zadbało studio Roberta Rumasa – opierać się miała nie tyle na wykorzystaniu „scenicznych” chwytów, takich jak chociażby „udramatyzowane” oświetlenie (choć takowe zastosowano przy prezentacji prac Pauliny Ołowskiej), ale opracowaniu architektonicznej oprawy, wykorzystującej specyfikę poszczególnych prac, która finalnie stworzyć miała przestrzeń o charakterze mise-en-scène.
Nic 2 razy to wystawa-instalacja złożona z bardzo różnych elementów. Po czasie uświadomiłam sobie, że każdej z prac, którą tu oglądałam, towarzyszyła inna emocja: jedne mnie hipnotyzowały (zwłaszcza wideo Catherine Sullivan Szkoda, że jest nierządnicą Fluxusu), inne budziły (u)śmiech (posługujące się abstrakcyjnym humorem realizacje Michaela Portnoya), niektóre niepokoiły (animacja Stille Nacht braci Quay), a niektóre po prostu satysfakcjonowały estetycznie (kurtyna Ulli van Brandenburg)… Jedne przemawiały od razu, innym musiałam poświęcić więcej uwagi, koncentracji i refleksji. Ów zmienny rytm mojej percepcji złożył się na doświadczenie o wymiarze bardzo osobistym, którego reżyserem i głównym aktorem byłam ja sama.
Artysta staje się aktorem
Inne wydarzenia towarzyszące otwarciu Cricoteki, stworzyły natomiast przestrzeń do tego, by artyści biorący udział w programie akcji performatywnych zaprezentowali się jako (od)twórcy ról w stworzonych przez siebie spektaklach. W czasie powernisażowego weekendu miałam okazję obejrzeć dwa z serii organizowanych wówczas występów: popis Jaapa Blonka, który brawurowo wykonał Ursonatę Kurta Schwittersa oraz przedstawił fragment tekstu Guya de Cointeta napisanego w nieistniejącym języku, a także operę audiowizualną Wispering Pines 10 Shany Moulton i Nicka Halleta, ze specjalnym udziałem Marzeny Lubaszki.
Poezji dźwiękowa w wykonaniu holenderskiego artysty sprowokowała refleksję na temat znaczenia słowa w sztukach scenicznych. W przypadku prezentowanych przez Blonka utworów istotny był bowiem nie tyle układający się w logiczną całość tekst, lecz samo jego brzmienie, połączenie głosek w taki, a nie inny sposób i interpretacja powstałego w ten sposób utworu. Clou spektaklu nie stanowiła narracja, której przebieg określa libretto – w centrum stał aktor i sposób, w jaki kreuje on swoją rolę.
Z kolei Shana Moulton, która urzekła mnie już na Nic 2 razy swoim wideo Galaktyczny rekonstruktor ceramiki, wzbudziła niezwykłą sympatię po raz kolejny wcielając się w rolę Cynthii – tym razem w audiowizualnym spektaklu z pogranicza zjawiska operowego. Wymieszanych zostało tu wiele różnych elementów: żywa akcja, komputerowa animacja i muzyka z piosenkami Nicka Halletta, które w efekcie stworzyły sentymentalną opowieść oscylującą wokół estetyki kampu, jego zamiłowania do sztuczności, przestylizowanania i ekstrawagancji. Rozwijana przez artystkę od lat seria prac wideo i performansów Whispering Pines to projekt, w którym jej autobiografia i wydarzenia całkowicie fikcyjne na przemian splatają się ze sobą i rozchodzą. Czy Shana i Cynthia to ta sama osoba? Czy artystka oddzieliła się w jakiś sposób od postaci, którą kreuje, czy też jest z nią tożsama?
*
Nigdy tu już nie powrócę? – za Kantorem pytały mnie rozwieszone po całym Krakowie afisze i inne materiały promocyjne Cricoteki. Na pewno tu wrócę. Dlaczego? Bo po ostatniej wizycie w tej instytucji zaczęłam postrzegać ją jako miejsce ciekawe zwłaszcza ze względu na wystawienniczą gałąź działalności, która – o ile zostanie dobrze poprowadzona – ma szansę budzić zainteresowanie i sprowadzać na Nadwiślańską publiczność. Paralelność przestrzeni ekspozycyjnych poświęconych temu, co historyczne (wystawa Kantora) oraz projektom zorientowanym na sztukę współczesną, nie tylko spełnia marzenie założyciela Cricoteki o dialogu z kolejnymi pokoleniami. Koncepcja dwóch rozwijających się (nie)zależnie narracji pozwala tu także – choć to może uwaga dość trywialna – każdemu znaleźć coś dla siebie. Ja osobiście czekam na kolejną wystawę czasową, która prezentować ma projekt The Book Lovers, a także inne wydarzenie, jakie wpiszą się w obchody nadchodzącego wielkimi krokami roku Kantora.
Przy przygotowywaniu niniejszego tekstu korzystałam przede wszystkim z dodatku specjalnego do „Tygodnika Powszechnego” 37/2014: „Cricoteka Tadeusza Kantora”, pod red. Agnieszki Sabor, a także przewodników po wystawach „Tadeusz Kantor. Odsłona pierwsza” i „Nic 2 razy” oraz tekstu Joanny Zielińskiej „The performative architecture of the Cricoteka and a new public space”, „CoCAin. Review of Contemporary Art Centres and Museums”, no. 6/2014, s. 54-55.