W najlepszej scenie nagrodzonego Złotym Rogiem Efektu domina mała dziewczynka pociesza markotnych rodziców. Na zakończenie swego monologu proponuje: „Wznieśmy toast za problemy!”. Twórcy najciekawszych filmów tegorocznego Krakowskiego Festiwalu Filmowego zachowali się tak, jakby poszli za radą rezolutnej psycholożki. W wielu dziełach na pierwszy plan wysuwał się wątek obłaskawiania wewnętrznych demonów i akceptowania swych wad jako trwałych elementów osobowości.
Szaleństwa Bogdana D.
Nie inaczej bywa także w poetyckich impresjach – nagrodzonego Smokiem Smoków za całokształt twórczości – Bogdana Dziworskiego. Wyróżnienie tego akurat reżysera było strzałem w dziesiątkę. Twórca Szapito to święty szaleniec i zignorowany przewodnik, który mógł poprowadzić polski dokument rzadko uczęszczaną ścieżką. Dziworski pozostaje odporny na wątpliwy wdzięk gadających głów, nie pozostawia miejsca dla nudy i szlachetnych banałów. Z nieufnością odnosi się do słowa, ale za to fetyszyzuje obraz i komponuje kadry z maestrią godną czarodzieja Felliniego. Skupiony na warstwie formalnej reżyser na szczęście nigdy nie traci z oczu bohatera. Autor Olimpiady fascynuje się ludźmi czynu energicznie mknącymi ku sobie znanym celom. Przy okazji często konfrontuje widza z obrazami wywołującymi pozorny dyskomfort, lecz w rzeczywistości hipnotyzującymi. W Szapito kilkuminutowa obserwacja defekującego słonia przynosi pretekst dla jednej z najbardziej lirycznych scen w historii polskiego kina. Elegancko ubrany człowieczek wywożący tacę z fekaliami w rytm burleskowej muzyki ma w sobie coś z karkołomnej niezłomności Bustera Keatona i wdzięku bohaterów Grand Budapest Hotel. Godne ponownego odkrycia arcydzieła Dziworskiego to także Kilka opowieści o człowieku i The Prisoner. Oba filmy łączy postać tego samego bohatera – Jerzego Orłowskiego. Pozbawiony rąk i nóg mężczyzna jest traktowany przez reżysera jak heros codzienności. Zwyczajne czynności wykonywane przez niego ze sprawnością akrobaty w jednej chwili pozbywają się błahości i zyskują zaskakujące znaczenie.
„Zielony Żoliborz – pieprzony Żoliborz”
Wiele filmów z programu tegorocznego festiwalu skupiało się na biografiach fascynujących jednostek. Szczególnym zainteresowaniem cieszyły się pogmatwane życiorysy artystów. Na tle tego rodzaju dokumentów najlepiej wypadła Nowa Warszawa Bartosza Konopki. W porównaniu z zatrzymaną w transowym rytmie Sztuką znikania nowy film reżysera przypomina nieśpieszną balladę. Twórca Królika po berlińsku postanowił zarejestrować kilka występów muzycznych Stanisławy Celińskiej. Słynna aktorka – we współpracy z Bartkiem Wąsikiem i Royal String Quartet – nagrała warszawskie przeboje z różnych epok w nowych aranżacjach. Taki punkt wyjścia pozwolił Konopce na realizację kilku wyśmienitych pomysłów inscenizacyjnych. Trudno wyobrazić sobie lepszą scenerię dla jednocześnie czułej i gniewnej Warszawy z repertuaru T. Love, niż podwórko pomiędzy podupadłymi kamienicami. Rzecz jasna, film nie miałby swojej siły rażenia, gdyby zawiodła w nim warstwa muzyczna. W kilku wypadkach zmienione nie do poznania przeboje zostawiają w tyle oryginały. Po wysłuchaniu Celińskiej i spółki trudno będzie na przykład przywyknąć do tego, że Taka Warszawa to w rzeczywistości tandetna ozdoba radiowych poranków. Osobną wartością filmu pozostają – umieszczone pomiędzy piosenkami – komentarze aktorki. Celińska wspomina o nieszczęśliwym dzieciństwie na gruzach zniszczonej Warszawy i upokorzeniach wynikających z wieloletniej choroby alkoholowej. Wyznania bohaterki nie mają w sobie jednak nic z ekshibicjonistycznej spowiedzi. Zamiast tego stanowią po prostu klucz do towarzyszących jej na scenie emocji. Skupiona, często przymykająca oczy Celińska zdaje się głęboko przeżywać każde słowo i filtrować je przez pryzmat swych niełatwych doświadczeń. Gdy w pewnym momencie mówi: „Powstałam z ruin jak Warszawa”, wiemy, że nie ma w tej deklaracji ani trochę retorycznej przesady.
Izrael tańczy na rurze
Kilka ciekawych filmów o nierozerwalnym powiązaniu życia jednostki z miejscem zamieszkania przybyło do Krakowa z Izraela. W Stworzonym do walki reżyser przedstawia historię trzech pokoleń rodziny Skorników. Mimo pasma sukcesów, lokalni mistrzowie sztuk walki wydają się w rzeczywistości ludźmi przegranymi. Sportowa hala staje się dla nich jedynym schronieniem od kompleksów i traum. Senior rodu wciąż nie może się otrząsnąć po doświadczeniach Holokaustu, w którym zginęła znaczna część jego rodziny. Pełen nieufności, traktujący życie jak walkę o przetrwanie, mężczyzna w podobnych duchu wychował swojego syna. Teraz Guy Skornik przelewa podobnie negatywne emocje na własnego potomka. W podejmowanych przez siebie wysiłkach przypomina Wernera Herzoga z Juliena Donkey – Boya. Słynny reżyser paradował przed kamerą w obciachowym dresie i wygłaszał opętańcze peany na cześć siły fizycznej. W przeciwieństwie do filmu Harmony’ego Korine’a, Stworzony… nie próbuje uciec w stronę groteski, lecz dąży do maksymalnie wiernego przedstawienia rzeczywistości. Przyszłość małego Idana, który wyraźnie nie chce iść w ślady ojca i dziadka, to stawka najważniejszego z ukazanych w filmie pojedynków. Na szczęście reżyser Itay Livne okazuje się na tyle utalentowany, by nie sugerować wprost żadnego rozstrzygnięcia.
Znacznie większym optymizmem niż Stworzony… emanował dokument pod uwodzicielskim tytułem Tańcząc na rurze. Reżyser i jego główna bohaterka zawiodą jednak wszystkich pragnących potraktować wyjście do kina jako tańszy ekwiwalent wizyty w nocnym klubie. Zamiast spełniać męskie fantazje, Neta pragnie wytańczyć sobie niezależność. Na przekór stereotypom, umiejscawia swoją aktywność na pograniczu sportu i sztuki. W najmniej oczekiwanych momentach w prowokacyjnym duecie prężą się na scenie również polityka i historia. Dzieje się tak na przykład, gdy Neta musi przekonać twardogłowych biurokratów, że jako reprezentantka Izraela może uczestniczyć w Mistrzostwach Europy. Dziewczynę mobilizuje do startu także fakt, że zawody odbywają się w pobliżu położonego na terenie Holandii obozu koncentracyjnego. W ten sposób Tańcząc… zamienia się na naszych oczach w feministyczną baśń, w której zabarwiony erotyzmem sport dokonuje odwetu na mrocznej przeszłości.
Najlepszym z izraelskich filmów okazała się – nagrodzona Srebrnym Rogiem – Swatka. Film Dana Wassermana ujmuje mądrością i optymizmem chasydzkiej przypowieści. Tytułowa bohaterka, osobliwe połączenie psycholożki i hazardzistki, specjalizuje się w kojarzeniu ze sobą osób niepełnosprawnych. Potencjalnych klientów traktuje jednak bez taryfy ulgowej. Gdy trzeba, wytknie im egoizm, skrytykuje za naiwność i zażartuje z sarkazmem, którego nie powstydziłby się Todd Solondz. W rzeczywistości swatka podchodzi jednak do niełatwej pracy z troską i zaangażowaniem. Dzięki swoim umiejętnościom pomaga sfrustrowanym dotychczasowymi klęskami bohaterom w osiągnięciu szczęścia.
The Slavoj Żiżek Show
Wpływ skomplikowanej przeszłości na zwykłą codzienność interesował także filmowców docierających z kamerą na Bałkany i do Abchazji. Balkan Spirit Hermana Vaske jest jak solidny haust rakiji bądź wystrzał z pistoletu w samym środku wesela. Niemiecki reżyser wyrusza w drogę szlakiem stereotypów dotyczących jednego z najbardziej zmitologizowanych regionów Europy. Vaske podróżuje w towarzystwie najbardziej znanych bałkańskich artystów i intelektualistów. Do jego przewodników należy między innymi kabotyński Emir Kusturica, kokieteryjny Goran Bregović oraz jednocześnie charyzmatyczna i pretensjonalna Marina Abramović. Wszystkich ich przyćmiewa jednak Slavoj Żiżek. Słoweński filozof na przemian opowiada rubaszne dowcipy, zastanawia się nad życiem seksualnym stuletnich Bułgarów i ze swadą przywołuje psychoanalityczne terminy. W całym swym zachowaniu przypomina brodatą i lekko otyłą reklamę bałkańskich sprzeczności. To właśnie Żiżek prezentuje także najlepsze wyczucie puenty. Autor Rewolucji u bram stwierdza w pewnym momencie, że mieszkańcy Bałkanów są skazani na życie wśród tworzonych przez stulecia mitów. Wciąż mogą jednak przesuwać akcenty, zmieniać znaczenia i ironicznie je przetwarzać. Czy analogiczne rozwiązanie nie pasowałoby także do nawiedzanej przez romantyczne zjawy Polski?
Z innego rodzaju problemami muszą mierzyć się mieszkańcy Abchazji – nieuznawanej przez większość krajów świata, separatystycznej republiki położonej w granicach Gruzji. Aby odwrócić uwagę od społecznych frustracji, lokalny minister sportu postanawia zorganizować Mistrzostwa Świata w grze w domino. Łatwo byłoby śmiać się z równie nietypowej inicjatywy, ale Elwiry Niewiery i Piotra Rosołowskiego nie interesuje tworzenie dokumentalnej wariacji na temat Borata. W zasłużenie nagrodzonym w Krakowie Efekcie domina reżyserzy opowiadają o problemach nieznanej nam społeczności na przykładzie intymnej historii dwójki ludzi. Życie ministra i jego ukochanej Rosjanki pozostaje pełne kulturowych nieporozumień, zawiedzionych nadziei i niespełnionych marzeń. Zgodnie z tytułem, kłopoty jednostek stają się konsekwencjami skomplikowanych procesów politycznych. Mimo ograniczonego pola manewru, bohaterowie robią jednak co mogą, by podtrzymać gasnące uczucie. Zasugerowany przez córkę toast żadnych problemów zapewne nie rozwiąże, ale z pewnością uczyni je łatwiejszymi do przełknięcia.