i Oleg Grigoriew (1943-1992) – poeta przeklęty i outsider, którego życie upłynęło pod znakiem alkoholu. W jego bogatym CV odnajdziemy i psichuszkę, i znane petersbursko-leningradzkie więzienie „Kriesty”. Wszystkie jego bliskie spotkania trzeciego stopnia z radzieckim wymiarem sprawiedliwości miały zawsze niewinne prologi i utrzymane w Kafkowskich klimatach, w konwencji koszmarów sennych epilogi. Zatrzymano go, na przykład, kiedyś na klatce schodowej jakiegoś domu. Podobno ktoś się poskarżył na jego nieodpowiednie zachowanie. W kieszeni poeta miał pieniądze za honorarium, ale oczywiście oficjalnie nie był zatrudniony. Więc dwa lata zesłania i
„Z ogoloną głową
W drelichu pasiastym
Komunizm buduję
Łomem i łopatą”
(tłum. T. Klimowicz)
W 1989 roku został któryś tam raz zatrzymany za awanturowanie się i stawianie oporu milicji. Był recydywistą, groził mu poważny wyrok, ale na szczęście to był czas pieriestrojki i byli przyjaciele, którzy zrobili wszystko, by nie trafił do łagrów. Skończyło się na wyroku w zawieszeniu. W swojej poezji odwoływał się między innymi do dziedzictwa oberiuty Daniiła Charmsa (i tak jak jego Mistrz utrzymał się z pisania książek dla dzieci). Jego naturalnym środowiskiem jako artysty (był również utalentowanym malarzem, grafikiem) – jak zauważa Walerij Szubinski – była „współczesna subkultura nizin miejskich – dowcipy uliczne, bajdy, graffiti”. Przyjaźnił się z Mit’kami, ale obce mu były ich gry intelektualne: on – pisał krwią, oni – czerwonym atramentem. Miejsce w podręcznikach (ale tylko w tych dobrych, które są sprzedawane w dobrych księgarniach) zapewniły mu gorzkie, utrzymane w konwencji czarnego humoru teksty, które Rosjanie nazywają straszyłkami. Niektóre z nich zautonomizowały się i rozpoczęły samodzielne, anonimowe życie we współczesnym folklorze miejskim:
„Pytam elektryka, co jest powodem,
Że sobie szyję obwiązał przewodem.
A elektryk w ogóle się nie odzywa,
Tylko wisi i wolno się kiwa”.
(Pytam elektryka, co jest powodem…)
i Josif Brodski (1940-1996);
i Dmitrij Prigow (1940-2007) – performer, który w październiku 1986 roku, po wieczorze autorskim, został zatrzymany na ulicy i odwieziony na przymusowe badania psychiatryczne. Po trzech dniach pozwolono mu opuścić psychiatryk. Prawdopodobnie był on ostatnim pisarzem rosyjskim, wobec którego zastosowano ten powszechny do niedawna środek represyjny. Dwa czy trzy lata wcześniej diagnoza brzmiałaby zapewne – „schizofrenia bezobjawowa”:
„Mylycant się przechadza srogi
i radiostację swą nastawia
W dodatku stale z kimś rozmawia
Z kim? – Któż to zgadnie? – Pewnie z Bogiem
A głos nieziemskiej wprost urody
Z niebiańskiej słychać radiostacji
Umiłowany Mylycancie
Strzelisty bądź i wiecznie młody
Jako kwitnący cyprys”
(Mylycant się przechadza srogi…)
i Michaił Ajzenberg (1948);
i Iwan Achmietiew (1950) – znakomity i (bo?) lapidarny / aforystyczny (jak Lec), ale piszący niekiedy teksty, których zrozumienie wymaga podstawowej bodaj znajomości realiów radzieckich. Trzy przykłady. 1. Artyści kontestujący lub po prostu ignorujący reżim – a z reguły byli to absolwenci liczących się uczelni – mieli ograniczony dostęp do rynku pracy, więc zostawali najczęściej palaczami w jednej z wielu kotłowni, albo nocnymi stróżami. 2. Przez całe dziesięciolecia oswajano społeczeństwo z koniecznością internacjonalistycznego dożywiania nieskolektywizowanych Polaków czy rozleniwionych Węgrów. Po zaopatrzeniu w wędliny sklepów w Moskwie, Leningradzie, Warszawie i Budapeszcie okazywało się, że radziecka prowincja musi się obejść smakiem, więc w odpowiedzi na to lud pracujący miasteczek i wsi wysyłał swoich delegatów po zakupy do wielkich miast i ludzie jechali po kilkaset kilometrów – znak rozpoznawczy: człowiek z workiem na plecach na Newskim Prospekcie – by dla siebie i sąsiadów kupić żywność. Pociągi z takimi pasażerami zaczęto nazywać kiełbasianymi, wędliniarskimi (kołbasnyj pojezd). Trafiły one do anegdoty: „Długa, zielona i pachnie kiełbasą. Co to jest? Elektryczka z Moskwy”. A potem pojawiły się kartki i na kolei zapanował święty spokój. 3. Przez całe lata karmiono (czy raczej: pojono) Rosjan reklamą: „Nowe pokolenie wybiera Pepsi!”. Socjologowie zaczęli mówić o „pokoleniu Pepsi”, a znakomity postmodernista Wiktor Pielewin napisał genialną powieść Generation P:
„tyle możliwości
popatrz
palacz stróż kopacz”
(tyle możliwości…)
„i pamiętaj
nie można im pokazywać
że tak bardzo
chce się na wolność”
(i pamiętaj…)
„wzięli forsę
i do Kiełbasy
po moskwę!”
(wzięli forsę…)
„i nie wódź nas do Inguszetii
(tekst jednowersowy, 1994)
nowe pokolenie wybrało
stare pokolenie wypiło”
(nowe pokolenie wybrało…)
„Sztandar koloru khaki”
(tekst jednowersowy);
i Timur Kibirow (1955) – obrazoburczy konceptualista. Żałuję, że w wyborze Jerzego Czecha nie znalazła się moja ukochana Eleonora;
i Igor Irtieniew (1947);
i Aleksandr Makarow-Krotkow (1959) – „wierny uczeń lianozowców” (J. Czech):
Dedykacja: Dla K.
„życie trwa tyle
ile pocałunek
cała reszta
to pamiętniki”
(życie trwa tyle…)
i Władimir Druk (1957) – po pierwsze, ironista; po drugie – poeta i prozaik; po trzecie – wynalazca (proszę mnie nie pytać o szczegóły); po czwarte – założyciel Moskiewskiego Instytutu Marzeń Sennych i Rzeczywistości Wirtualnych; po piąte – mieszkaniec od prawie dwudziestu lat Nowego Jorku (ciekawe, ilu poetów amerykańskich wyemigrowało w 1994 roku do Moskwy).
Po przeczytaniu Wdrapywania się… dwukrotnie z mej piersi wyrwało się „Szkoda” – szkoda, że jest Brodski, pan z innej bajki (to nie jest antologia dla niego i jego poezji) i szkoda, że nie ma Bachczaniana.
Wagricza Akopowicza Bachczaniana (1938-2009) – jednej z gwiazd konceptualizmu moskiewskiego, emigranta od 1974 roku (zmarł w Nowym Jorku). W Autobiografii pisał:
„Urodziłem się w Charkowie 21 lat po tym, gdy dokonała się Wielka Socjalistyczna Rewolucja Październikowa.
Poszedłem do szkoły w roku kapitulacji faszystowskich Niemiec.
Podjąłem pracę wkrótce po śmierci Stalina.
Trafiłem w szeregi Armii Radzieckiej 20 lat po 1937 roku.
Zdemobilizowano mnie po 90-leciu W. I. Lenina.
Przeniosłem się do Moskwy 6 lat przed zgonem marszałka Związku Radzieckiego Siemiona Michajłowicza Budionnego.
W decydującym roku dziewiątej pięciolatki opuściłem ZSRR.
Wiedeń. Na trzeci dzień po dymisji Richarda Nixona”.
Mnie urzekł w swoim czasie jego Referat Breżniewa (tekst został napisany w czasach socjalistycznej marketingowej niewinności, gdy termin product placement był szerzej nieznany):
„Drodzy towarzysze! (oklaski)
Wkrótce u nas będzie bardzo dużo pepsi-coli. (oklaski)
U nas wkrótce będzie dużo bardzo pepsi-coli. (oklaski)
Bardzo dużo pepsi-coli wkrótce u nas będzie. (oklaski)
Pepsi-coli bardzo dużo u nas będzie wkrótce. (oklaski)
Wkrótce będzie pepsi-coli u nas bardzo dużo. (oklaski)
U nas pepsi-coli będzie dużo wkrótce bardzo. (oklaski)
Dużo u nas pepsi-coli będzie bardzo wkrótce. (oklaski)
U pepsi-coli wkrótce bardzo dużo będzie nas. (oklaski)
Wkrótce u będzie nas bardzo dużo pepsi-coli. (oklaski)
U dużo nas wkrótce pepsi-coli będzie bardzo. (oklaski)
Bardzo nas wkrótce dużo pepsi-coli będzie u. (oklaski)
Dziękuję za uwagę. (burzliwe, długo nie milknące oklaski, rozlegają się okrzyki «hura», «chwała kpzr», «niech żyje pepsi-cola»)”
(Drodzy towarzysze! (oklaski), tłum. T. Klimowicz)
Ta poezja (Czech nazywa ją „naprawdę wolną”, która „chociaż nie stroni od tematów politycznych, to nie jest zarazem, że użyję słów Clausewitza, przedłużeniem polityki”) odeszła do historii wraz ze Związkiem Radzieckim. Chciałem napisać „bezpowrotnie”, ale przypomniałem inny jeszcze wiersz Bachczaniana i zrozumiałem, że tak nie jest:
„«Sputnik» leci.
Czas biegnie.
Sąd idzie.
Straż stoi.
Bukowski [czytaj: Nawalny – T.K.] siedzi.
Lenin leży.
(Radziecka przestrzeń, tłum. T. Klimowicz)
Przestrzeń radziecka jest, jak Lenin, wiecznie żywa. Brodski miał, oczywiście, rację wkładając w usta Tulliusza kwestię o istocie Historii: „Ale to wszystko klisze. To już, Publiuszu, było. Gorzej jeszcze: to będzie. Wciąż od nowa. Historia nie ma w tym sensie zbyt wielu wariantów. Albowiem człowiek jest ograniczony. Nie wydusisz z niego więcej, niż może dać. Podobnie jak z krowy. Krwi, na przykład, tylko pięć litrów. Wszystko wie się z góry, Publiuszu. Z historią jest tak, jak w bajce o morzu, w którym był kołek. Albo, że wpadł pies do kuchni i porwał mięsa ćwierć”. Da capo al fine (Marmur, tłum. J. Gondowicz).
Jako praktykujący postmodernista czuję się antologią usatysfakcjonowany. Z poetami i ich tłumaczem połączyła mnie, najwyraźniej, „wspólnota śmiechu”. O jakości przekładów milczę – Czech i wszystko jasne. I tylko różu żal. Wydawnictwo Czarne przecież.