Patrząc na środowisko lokalne, można powiedzieć, że zostało ono podzielone na tych, którzy się załapali na udział w Europejskiej Stolicy Kultury, i tych, którzy się nie załapali. Jak może to wpłynąć na kulturę we Wrocławiu po roku 2016?
Od dwóch lat rozmawiam z artystami i działaczami we Wrocławiu i większość z nich jest rozczarowana tym, jak to wszystko się potoczyło…
…ale niektórzy chwalą, bo ich projekty będą realizowane…
Zawsze tak było, że jedni byli bardziej łaskawie traktowani przez magistrat, a inni mniej. Natomiast teraz faktycznie 8 kuratorów decyduje o losie złożonych projektów i rzeczywiście niektórzy zyskują, a inni są odrzucani. I jest to źródłem rozczarowania, którym trzeba umieć zarządzać. Ale też można byłoby pieniądze dzielić w taki sposób, by wspomóc możliwie jak największą liczbę projektów. Jak to się ostatecznie skończy, trudno powiedzieć, ale to niezadowolenie obecnie narasta. Z tego też powodu niektórzy przeklinają ESK, ponieważ pochłonie znaczne środki, do których oni mieli prawny tytuł do tej pory, jak można by rzec, ale teraz trzeba będzie je przekierować na realizację programów innych instytucji. Więc to może być źródłem zupełnie niepotrzebnych lokalnych animozji. To mogła być wspólna sprawa, ale ostatecznie podzieli ona środowisko.
Ale też, jak sam pan powiedział, spektakl przyciągnie ludzi. Co więcej, wiele osób robi we Wrocławiu ważne i dobre projekty, jak Jarosław Fret czy Roman Gutek, i te projekty dostaną teraz więcej środków, zostaną zrealizowane z większym rozmachem. Ludzie będą z tego zadowoleni.
Wie pan, ja bym był zadowolony, gdyby coś wydarzyło się na pobliskim osiedlu. Nie w kinie Nowe Horyzonty, nie na Rynku, nawet nie w Centrum Kultury Zamek czy w Agorze, ale by działo się w wielu różnych miejscach i by zaistnieć mogły inicjatywy mieszkańców. Istotną część środków kierowałbym na tego typu inicjatywy. Wtedy za mniejsze środki można byłoby zrealizować znacznie więcej wydarzeń, dzięki którym ludzie mogliby współpracować, odkrywać swoje talenty artystyczne, które mogłyby z kolei zostać pokazane na improwizowanych scenach w różnych częściach miasta. To się nie stanie, ponieważ ESK skoncentruje się na ofercie instytucjonalnej. Jakkolwiek nie mogę przesądzać o jakości tego, co zobaczymy, wątpię, by było to coś, czego mielibyśmy się wstydzić. Będzie to zapewne na dobrym poziomie, ale też… w ogóle nie o to szło! Wydarzenia spektakularne robimy tutaj co sylwestra czy z okazji innych zabaw, nie jest więc to problemem. Szyld ESK nie jest takim wydarzeniom potrzebny.
No właśnie. Potrzebny byłby może takim wydarzeniom, które miasto próbuje teraz realizować poprzez mikrogranty, czyli projekt, który uruchomiliśmy w ostatnim miesiącu pana pracy, który następnie został zawieszony przez dyrektora Maja jako zupełnie niepotrzebny, a który wrócił teraz w wielkiej chwale jako antidotum na oskarżenia medialne, że miasto nie robi nic dla mieszkańców.
Przypomnę, że projekt ten zrodził się w sytuacji, kiedy po zaproszeniu wrocławian do współtworzenia ESK, otrzymaliśmy kilkaset różnego rodzaju propozycji projektów. Wtedy utworzyliśmy ów system mikrograntów. To był właściwie pański pomysł, to pan zaprojektował mechanizm przyznawania środków. Pamiętam tę historię i wiem też, że obecnie idea mikrograntów cieszy się wielkim powodzeniem, ponieważ pobudza do wymyślania fajnych rzeczy, z których część jest realizowana. I o to szło: o wprowadzenie pewnego mechanizmu rywalizacyjnego w pozytywnym sensie. I dobrze, że to zostało uruchomione ponownie.
Ale na program ten przekazane zostanie mniej niż 0,5% budżetu ESK czy też – jak ktoś wyliczył – kwota porównywalna z łącznym zarobkiem dyrektora projektu, Krzysztofa Maja.
Cały czas o tym mówię. Pomijając kwestię spektakularyzacji, chciałbym, aby większość środków przeznaczyć na tego rodzaju działania. Ale gdyby to było chociaż 5%, to wówczas sytuacja byłaby znacząco lepsza.
Czy te słabości ESK można rozpatrywać w kategoriach winy? Czy winny jest magistrat? Czy może mieszkańcy, bo niedostatecznie się zaangażowali? Czy instytucje? Czy organizacje pozarządowe? Czy może po prostu tak to musi działać?
Tak to po prostu działa w każdym mieście, ale w miastach o wyższym poziomie kultury politycznej nie są popełniane takie błędy, jak we Wrocławiu. I tu powracamy do kwestii ostentacji. Nam chodziło o to, by zaszczepiać w ludziach potrzebę uczestnictwa w kulturze, by podnosił się poziom partycypacji w niej, ale komunikacja z ludźmi, podobnie jak edukacja kulturalna, zostały przez wszystkowiedzący Magistrat niemal zupełnie zaniedbane. Zamiast nich ufundują ludziom, a właściwie sobie samym, spektakl.
Natomiast, co ciekawe, zarówno prezydent Dutkiewicz, jak i dyrektor Maj, cały czas podkreślają wagę partycypacji.
Zgoda, tylko, że obawiam się, że jest to nic innego, jak tylko sztafaż werbalny. Gdy mówimy o ostentacji, to wydaje mi się, że prezydent Dutkiewicz i jego otoczenie znakomicie ilustrują ten wiodący problem polskiej samorządności lokalnej. Kiedy bowiem w aplikacji mówiliśmy o agorafobii publicznej, to mówiliśmy o zjawisku sprzężonym z ostentacją: kiedy ktoś zapycha swoją osobą całą przestrzeń publiczną i nie pozwala, aby się w niej zdarzyło coś niezależnego od władzy, gdy chce mieć nad wszystkim kontrolę, to naturalną reakcją na to będzie brak partycypacji, wycofanie się, a zatem to, co nazwałem agorafobią publiczną. Innymi słowy, kiedy magistrat mówi o partycypacji, to mówi o problemie, który sam stwarza.
A czy jest coś, co można byłoby jeszcze zrobić, poprawić?
Zostało niewiele ponad pół roku i myślę, że niewiele już da się w tej sprawie zdziałać. Wracając do idei mikrograntów; w tej dziedzinie dostrzegam największy potencjał służący wzmocnieniu owego wymiaru społecznego, jaki miał być realizowany. Właśnie przez przesunięcie większych środków na projekty obywatelskie realizowane w miejscach odległych od Rynku. Bardzo jednak wątpię w to, by taka decyzja miała być podjęta. Posłużę się jeszcze jednym filozoficznym terminem, zaproponowanym przez Étienne de la Boétie: dobrowolna służalczość. Siła władzy we Wrocławiu sprawia, że ludzie boją się jej przeciwstawić i zabiegają o jej aprobatę. Znacznie korzystniej jest bowiem demonstrować posłuszeństwo, a krytykować co najwyżej szeptem po kątach, co zresztą na dużą skalę się dzieje. W związku z tym inicjatywa przekonania władzy politycznej do zmiany postawy spełznie na niczym. Nic takiego nie nastąpi. Jest już za późno na otwarcie na inne pomysły, bo i sam proces wdrażania nowych projektów jest czasochłonny i kosztochłonny. Musiałaby się zmienić mentalność ludzi, ale nie ma po temu atmosfery, to znaczy nie ma autonomicznej, wolnej kultury w mieście.
Na koniec chciałem jeszcze zapytać o taką refleksję, która pojawiła się w mojej rozmowie z osobami z Rygi w związku z ESK 2014, która przez dużą część środowisk lokalnych nie była postrzegana jako sukces, ponieważ – podobnie jak ma to miejsce we Wrocławiu – nie znaleziono dla nich miejsca w programie ESK. Natomiast ocena po roku 2014 była pozytywna, ponieważ cały ten niefortunny projekt przygotowań i realizacji ESK doprowadził do konsolidacji środowisk i uświadomił im, o co tak naprawdę idzie w polityce kulturalnej i o co tak naprawdę powinni walczyć. Czy mamy we Wrocławiu szansę na to, że sprawy tak się potoczą?
Myślę, że do czegoś takiego może dojść we Wrocławiu, kiedy ludzie zobaczą finalny produkt przygotowany przez Biuro ESK 2016 pod dyktando magistratu. Opozycja jest już teraz odczuwalna i głośna. Jeżeli ludzie zobaczą, co się im oferuje za ich własne pieniądze i jaki to ma skutek, to być może dojdzie do konsolidacji. Niezadowolonych jest wielu i to niezadowolenie może zyskać silniejszy wyraz. Obecnie jednak część ludzi jeszcze liczy na łaskawość władzy. Jeżeli się jej nie doczekają, a obawiam się, że ESK może sprawić zawód, to konsolidacja społeczna jest możliwa. Jednak takim wielkim optymistą bym nie był, ponieważ konsekwencją 25 lat transformacji i 20 lat ustawy samorządowej jest wyuczona pasywność obywatelska.
A jak patrzeć na ESK z perspektywy szerszej, pomijając jej sukces czy porażkę, z perspektywy strategicznego rozwoju miasta?
Moim zdaniem będzie głównie elementem sztafażu dla obecnej elity politycznej, za której władzy tytuł został pozyskany i która będzie wymachiwała tytułem ESK jako argumentem za swoją skutecznością. Kiedyś władze szczyciły się tym, że pozyskały Placido Domingo do Wrocławia. Wiemy, że ten koncert został zepsuty od początku. Po pierwsze, wcale nie trzeba było mu płacić tak horrendalnego honorarium, bo za takie pieniądze przyjechałaby każda gwiazda. Następnie okazało się, że ludzi na tym koncercie nie chciano i przepędzono ich za wyznaczony barierkami obszar. A kiedy zorientowano się, że sprowadzony za milion dolarów Domingo śpiewa do wąskiego grona elit usadzonych gdzieś w kącie Rynku, to straż miejska otwierała w pośpiechu te bramki i napędzała przechodniów. Więc nawet taką rzecz można schrzanić. Można wydać mnóstwo pieniędzy, a mimo wszystko i tak to zepsuć, bo kalkulacje władzy miejskiej są zaburzone jej własną perspektywą. Podobnie w przypadku stadionu, który miał kosztować wielokrotnie mniej i zarabiać na siebie, a obecnie nawet kibice Śląska nie chcą przychodzić na mecze na tej arenie.
Czy możemy zatem spodziewać się, że skoro jako podatnicy wydamy na ESK tak astronomiczną fortunę, to w środku roku miasto zacznie spędzać nas do udziału, podobnie, jak miało to miejsce w przypadku koncertu Placido Domingo?
Bardzo możliwe. To znaczy: spędzać w takim sensie, że na niektóre koncerty władze miejskie rozdają bilety za darmo lub półdarmo, żeby w telewizji nie było widać pustych trybun…
…tak chyba jest w przypadku większości wydarzeń na stadionie…
No właśnie, więc tak też stanie się prawdopodobnie w przypadku Zarzueli, która ma być zrealizowana na stadionie, ma być spektakularnym sukcesem w pobudzaniu udziału społecznego w wydarzeniach artystycznych. Ten projekt jest moim zdaniem świetnym przykładem niezrozumienia naszych pierwotnych idei. Dyrektor Fret chwali się nim, podkreślając społeczny wymiar tego wydarzenia. Rzecz w tym, że młodzi ludzie, którzy mają brać udział w tym wielkim spektaklu, będą uczestniczyli w nim pod czyjeś dyktando; nam chodziło jednak o to, aby ci młodzi ludzie dostali szansę występowania pod własne dyktando, by zaproponowali coś od siebie, a nie dostosowywali się do sztywnego scenariusza, który narzucił im ktoś inny. Innymi słowy, chodzi o to, aby zaprosić mieszkańców do aktywnego współtworzenia wydarzeń składających się na Europejską Stolicę Kultury. To się nie stało i jest już za późno na to, aby mogło się stać.
Bardzo dziękuję za rozmowę.