Bałaś się?
Nie. Przede wszystkim ze względu na muzykę, czarne kluby muzyczne, międzynarodowe sławy jazzowe, które mieszkały tu i które stały się moimi przyjaciółmi. Byłam tam, pośród tych ludzi, żyjąc w getcie obok dilerów narkotyków, prostytutek i członków gangów. Czułam się połączona z czymś, czego wtedy jeszcze nie rozumiałam. Jednakże zorientowałam się ostatnio, że chodziło o to, aby poprzez sztukę zmienić przemoc w akt tworzenia, a opresję w ekspresję. A ja byłam pośrodku tego wszystkiego. A później, po 7 latach tego życia, wróciłam do Europy. To jest kontekst mojego „wrócić do siebie z końca świata” z 2004 roku. Zrozumiałam, po co tam byłam.
Europa wciąż leczy się ze swojej przeszłości, a my wszyscy musimy stawić temu czoła. Ja nie byłam do końca świadoma tej historycznej głębi, która zaniosła mnie aż do Los Angeles. Ale wracając, nie mogłam jej już uniknąć, musiałam stawić jej czoła. Chodzi tu o moją własną historię, o moje korzenie. Jako Francuzka pochodząca z religijnie mieszanej rodziny – żydowsko-katolicko-protestancko-ateistycznej – pamiętam, że będąc dzieckiem wstydziłam się swojego nazwiska, które przypominało mi o wojnie. I będąc osobą już dorosłą zdałam sobie sprawę, że historia Francji jest bardzo trudna. Polacy uważają, że tylko ich historia jest ciężka, ale z historią Francji także nie jest łatwo się zmierzyć. W 2006 roku zaczęłam studiować biblijny hebrajski, Biblię napisaną w tym języku. Nie domyślasz się dlaczego, prawda? Jeśli nie chcesz zmierzyć się z czymś ciężkim, uciekasz od tego. I ja uciekłam do Kalifornii, gdzie było jasno i słonecznie. Ale tam paradoksalnie właśnie musiałam zmierzyć się z rzeczywistością: z gettem, przemocą, z dawnymi niewolnikami z Afryki przeniesionymi siłą do Ameryki. I wróciłam do Francji, gotowa zmierzyć się z tym, czego się obawiałam! To był mój rodzinny brzeg, mój świat. Spotkałam tam Marka Zielińskiego, który później zorganizował moją pierwszą wystawę w Polsce, i zaczęłam naprawdę rozumieć, co oznaczała moja ucieczka do Ameryki. Czytałam książkę napisaną przez Martina Bubera Opowieści chasydów, o europejskich mistykach żydowskich (niesamowicie piękne, poetyckie, pełne radości i humoru), kiedy zostałam poproszona o przyjazd do Polski po raz pierwszy w 2009 roku, aby zobaczyć galerię w Bielsku-Białej. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. I przeżyłam szok: miejsce, w którym zaplanowano moją wystawę zostało zbudowane na zgliszczach synagogi spalonej przez hitlerowców w 1939 roku. Początkowo nie miałam zamiaru odnosić się w swojej pracy do polskiej historii, ale i z tym musiałam się zmierzyć, planując specjalny wyjazd zawodowy do tych części Polski, pod skórą których znajduje się zarówno Szoah, jak i chasydyzm.
W trakcie mojej kolejnej wystawy – W każdym momencie, na przyjście i odejście w Katowicach – zostanie zaprezentowany szerokiej publiczności mój projekt noszący tytuł Saviv Saviv (2011), który został poświęcony Polsce. To niesamowite zobaczyć, jak wiele moich prac złożonych razem ma głęboki sens. Jak wielkie jest znaczenie odkrycia, że śląski węgiel kiedyś znajdował się w Afryce! Wyobrażasz to sobie? To sprawia, że zupełnie inaczej pojmuję sens bycia prawdziwym nomadą.
A czy tak właśnie się czujesz?
Tak. Jestem zakorzeniona w procesie poruszania, przemieszczania się, tak jak mieszkańcy Afryki, jak Żydzi, podobnie jak te wszystkie społeczności, diaspory całego świata, które nie boją się fizycznie przekroczyć granicy.
Co jest dla Ciebie ważne w koczowniczym trybie życia?
Może to, żeby łamać moje wewnętrzne granice, aby pójść dalej, tam, dokąd nigdy nie planowałam iść.
Obecnie nie prowadzę koczowniczego stylu życia, dużo czasu spędzam tam, gdzie mieszkam – w Paryżu, z mężem i naszym synem. Mój mąż jest z Beninu, z Afryki, więc podróżujemy tam i z powrotem, z Paryża do Kotonu. Wciąż dużo podróżuję, ale mam teraz kotwicę na północy i na południu. Lubię samoloty. I lubię być w samolocie. W samolocie bardziej niż gdziekolwiek indziej czujesz, że jesteś kruchy i że możesz zginąć. Bez poczucia własnej kruchości nie da się stworzyć nic nowego, nie da się zapomnieć o tym, co już się zrobiło. W sztuce często jest tak, że wpada się w pułapkę tego, co raz zrobiło się dobrze, w powtarzanie tego. Ale to jest bardzo złe podejście. Trzeba ciągle przeć naprzód i ginąć po to, aby żyć.
A jakie znaczenie w kontekście Twojej twórczości odgrywa czas? Czy Twoja twórczość nie jest przypadkiem próbą jego oswojenia? Przyznaję szczerze, mnie przeraża jego upływ i to, jak deformuje ludzką pamięć i ciało.
Czas to teraz. Teraz jest niczym. „Teraz” składa się z naszej przeszłości i jest ślepe co do przyszłości. Powiedziałabym czas to teraz, ale to nie jest odpowiedź, to tylko cytat z Charliego Parkera. Kocham Charliego Parkera, podoba mi się też jego przydomek – Bird. On też lubił latać…
Nie boisz się starzenia, nieubłaganie upływającego czasu?
Ani trochę. W moim przypadku jest to odwrotna sytuacja – im jestem starsza, tym młodsza się staję. Ponieważ im starszy jesteś, tym bardziej wyzwalasz się z powierzchowności. Stanę się bardziej wolna, mniej przywiązana do świata materialnego, i oby także mniej wyalienowana! Bycie coraz bliżej nieznanego, bliżej tego, dokąd wszyscy zmierzamy, to nasze wspólne dziedzictwo, nasz wspólny los. Nie wiadomo, co jest dalej. Ja mam na ten temat swoje zdanie, ale zatrzymam je dla siebie. To moja prywatna sprawa.
Jesteś artystką interdyscyplinarną. Malujesz, tworzysz litografie i filmy. Które z tych mediów jest Ci najbliższe?
Malarstwo jest moją ziemią, glebą, podłożem, moją tożsamością, po której stąpają moje stopy. Ale jesteś w stanie oderwać się od ziemi. I to z lądu można właśnie wsiąść do łodzi i dopłynąć z jednego kontynentu na drugi. Lubię metafory dotyczące żeglowania: jeśli chcesz gdzieś zatrzymać się na dłużej, musisz użyć kotwicy. Malarstwo to moja kotwica. Mogę przenieść się wszędzie poprzez różne media, mogę latać z wideo, pływać przy użyciu nowych technik związanych z technologią szkła lub gry świateł. Wiele technik może zostać wykorzystanych, wszystko zależy to od tego, co chcę powiedzieć.
W Twoim malarstwie, zwłaszcza w cyklu Travelling, widoczne jest silne zainteresowanie filmem.
Nie można tego nazwać serią, to tylko sześć obrazów przedstawiających rozmyte postacie owiec, stopklatki filmu. Nie da się robić filmów nagrywając tylko ze zbliżenia, ujęcia z lotu ptaka czy panoramy. Moje wystawy zwykle powstają tak, jak odbywa się montaż filmu. Składają się one z niejednorodnych części i taka też będzie moja wystawa w katowickim BWA, której kuratorką jest Claire Stoullig. A czas jest właściwym kluczem do zrozumienia mojego stosunku do filmu i malarstwa.
Dziękuję za rozmowę.
Składam serdeczne podziękowania Karolinie Pośpiech.