„Musimy ratować Gisèle” – miał zwrócić się tymi słowami do swoich paryskich przyjaciół André Malraux. Adrienne Monnier zapisuje 1 czerwca 1940 roku w dzienniku: „Helene [najprawdopodobniej Baltrusaitis] namawia Gisèle do szybkiego opuszczenia Paryża”[1]. Gisèle Freund nie pierwszy i nie ostatni raz musi uciekać.
*
Przyszła na świat w żydowskiej rodzinie, w 1908 roku w Berlinie. Pierwszym dziełem sztuki, na którym zawiesiła niemowlęcy wzrok, był obraz Kaspara Davida Friedricha – Skały kredowe na Rugii. Malarstwo romantyczne było wielka pasją ojca, który często zabierał córkę na spotkania z artystami i kolekcjonerami sztuki, również pewnego pamiętnego dnia, kiedy szalejąca inflacja zmusiła go do sprzedania ukochanego obrazu Friedricha. Jednak mimo kolejnych pomruków politycznych burz i ekonomicznych tąpnięć, rodzinie przez długi czas bardzo dobrze się powodziło. „Mieliśmy osiem pokoi, kuchnię, służącą, praczkę i kanarka w klatce” – wspomina Freund w wywiadzie dla niemieckiej telewizji Arte. W wieku 12 lat otrzymała od ojca pierwszy aparat – Voigtländera 6×9, następnie w nagrodę za ukończenie gimnazjum dostała Leicę, z którą nie rozstawała się przez wiele lat i zrobiła nią jedne ze swoich najlepszych zdjęć.
Po maturze wyjechała na studia do Freiburga, następnie kontynuowała naukę socjologii we Frankfurcie. Wśród jej wykładowców znajdowały się największe sławy młodej nauki – Theodor Adorno, Karl Mannheim, Norbert Elias. Mimo wychowania w zamożnym domu, Freund przez całe życie romansowała z socjalizmem, intrygowały ją napięcia i zależności między sztuką a klasowymi nierównościami. Na studiach obracała się wśród lewicowych aktywistów, kilka razy cudem uniknęła aresztowania za wieszanie na ulicznych murach anty-faszystowskich artykułów. Po ukończeniu uczelni wyjechała do Paryża, gdzie zaczęła doktoranckie studia na Sorbonie i pisanie pracy poświęconej historii francuskiej fotografii. Na chwilę wróciła do Fankfurtu, jednak brutalne starcie studentów z grupami nazistów, którego była świadkiem (wydarzenie udało się jej udokumentować), a także kolejne informacje o prześladowaniach i mordach, uświadomiły jej, że musi natychmiast wyjechać. Z przyklejonymi do ciała rolkami filmowymi, szczoteczką do zębów i notatkami w walizce, wsiadła do pociągu do Paryża.
Jednym z decydujących momentów w życiu Freund było poznanie Adrienne Monnier. Publicystka, feministka, propagatorka literatury modernistycznej, skupiała wokół prowadzonej przez siebie księgarni i biblioteki, La Maison des Amis des Livres, największe osobistości ówczesnego Paryża. Miejsce spotkań i dyskusji dla m.in. takich postaci, jak Paul Valéry, André Gide czy André Breton, dla Freund stało się również fotograficznym studio oraz miejscem pokazów zdjęć. Monnier wydała rozprawę doktorską Freund, którą zrecenzował dobry znajomy fotografki jeszcze z czasów frankfurckich, Walter Benjamin.
Poprzez Monnier Freund poznała Sylvię Beach, Amerykankę która za namową swojej francuskiej przyjaciółki otworzyła księgarnię Shakespeare and Company. Na zdjęciach Freund kobiety pozują na tle witryn oraz we wnętrzach obu księgarni przy Rue de l’Odeon – Monnier niska, pulchna, ubiorem i posturą przypominająca Gertrudę Stein, Beach drobna, skromna, pogodnie uśmiechnięta. Kiedy wydawcy na całym świecie odwracali się plecami do Jamesa Joyca, po tym jak Ulisses trafił m.in. w Stanach Zjednoczonych oraz Anglii na listę książek zakazanych, Beach okazała niebywałą odwagę i jako pierwsza wydała dzieło w całości (tracąc przy tym cały majątek). Dzięki przyjaciółkom Freund poznała ekscentrycznego pisarza – postarzałego, utrapionego posuwającą się chorobą oczu oraz pracami nad swoją ostatnią, eksperymentalną powieścią, Finneganów Tren. Freund wykonała portrety Joyca na zlecenie magazynu Life, później została również zaproszona do domu jego syna, gdzie powstały wypełnione spokojem i rodzinną atmosferą fotografie. Po pierwszym spotkaniu taksówka, którą Freund wracała do domu, uderzyła w drugi samochód, a aparat wylądował na podłodze. Fotografka miała zatelefonować do pisarza z wyrzutami: „Panie Joyce, rzucił Pan jakąś irlandzką klątwę na moje zdjęcia – taksówka, którą jechałam miała wypadek. Nieomal zginęłam, a Pana zdjęcia są zniszczone”. Umówili się na ponowne spotkanie.
Virginia Woolf nie znosiła pozować do portretów, do nielicznych znanych nam dziś podobizn pisarki należą obrazy namalowane przez jej siostrę, zdjęcia Mana Raya oraz – Gisèle Freund. Fotografka dwukrotnie próbowała spotkać się z pisarką, ta jednak odmawiała, w końcu dzięki protektoratowi innej wpływowej przyjaciółki Monnier, Victorii Ocampo, w 1939 roku udało się jej zawitać w londyńskim domu Woolfów, Tavistock Square. Ponoć pisarka zgodziła się nawet przebrać do sesji. Zdjęcia jednak mają niewiele wspólnego z fotografiami studyjnymi tamtego czasu – Freund była przeciwniczką zdjęć pozowanych, nie retuszowała ich, eksperymentowała z kolorową fotografią, kiedy w prasie francuskiej ukazywały się wciąż wyłącznie czarno-białe zdjęcia. Według niej kolory były bliższe prawdzie, bliższe życiu. I tak dzięki Freund możemy dziś zobaczyć i niemal poczuć rubinowy, pluszowy szlafrok Joyca, podziwiać błękitną, wzorzystą kanapę, na której Woolf odpoczywała. Na większości zdjęć zrobionych podczas wizyty, pisarka nie patrzy w stronę aparatu, jej twarz jest pogodna, ale zamyślona, nieobecna, jakby zapomniała o obecności fotografki. Jest już po kilku załamaniach nerwowych, niecałe dwa lata później popełni samobójstwo.
Po tym jak wojska niemieckie wkroczyły do Paryża, dzięki pomocy znajomych Freund najpierw ukrywała się w wiosce Saint-Sozy, na południu kraju, następnie w 1942 roku, z zaproszeniem Ocampo w kieszeni, wsiadła w Bilbao na statek do Buenos Aires. W Argentynie znów trafiła w kręgi intelektualistów, zorganizowanych wokół wydawanego przez Ocampo awangardowego magazynu literackiego Sur, w którym ukazywały się teksty takich pisarzy, jak Jorge Luis Borges czy Pablo Neruda. Fotografka nie chciała jednak skupiać się wyłącznie na uwiecznianiu życia salonu. Już w Paryżu interesowała ją społeczna rola fotografii, w Ameryce Południowej postanowiła rozwinąć skrzydła jako fotoreporterka. Podróżowała po Urugwaju, Peru, Ekwadorze, robiła zdjęcia w biednych dzielnicach, przyglądała się życiu rdzennej ludności kontynentu. Publikowała w prasie, a także jako pierwsza z kobiet została przyjęta do amerykańskiej agencji Magnum, założonej przez Roberta Capę i Henriego Cartier-Bressona. Wkrótce miała jednak zostać uznana za jednego z wrogów amerykańskiego społeczeństwa.
Eva Perón była przez jednych uważana za świętą, kobietę „z ludu”, pomagającą potrzebującym, inni widzieli w niej tanią aktorkę i populistkę. Podczas pobytu w Argentynie Freund wysłała list do biura żony generała Juana Perón z prośbą o możliwość sfotografowania jej – ta zgodziła się i odsłoniła przed fotografką swoje kontrowersyjne oblicze. Freund zrobiła zdjęcia zawartości szafy prezydentowej – setek par butów, futer, sukienek. Na jednym ze zdjęć Evita zagląda do kasetki pełnej brylantów, na innym jest czesana i obskakiwana przez służące, na jeszcze innym pozuje u boku dumnego męża, spoglądając w obiektyw niczym królowa. Freund zapamiętała, że generałowa na powitanie podała jej wilgotną od potu dłoń (zmagała się już wówczas z nowotworem), miała też powiedzieć: „Niech zobaczą, co posiadam”. Wkrótce po spotkaniu Freund została wezwana na przesłuchanie do biura służb, jednak przewidując konsekwencje, wywiozła negatywy do Urugwaju, a zdjęcia ukazały się na łamach magazynu „Life”. Publikacja wywołała międzynarodowy skandal – tytuł trafił na czarną listę czasopism w Argentynie, Freund nie otrzymała pozwolenia na wjazd do Stanów Zjednoczonych, a niedługo potem agencja Magnum zerwała z nią relacje – w epoce Maccartyzmu nie pomogła fotografce także zażyłość z parą namiętnych komunistów, Diego Riverą oraz Fridą Kahlo.
Freund miała spędzić w Meksyku niecałe dwa tygodnie, a została dwa lata. Fotografka udała się do Kahlo i Rivery z dziesięcioma listami polecającymi od różnych przyjaciół i została stałym bywalcem ich domu oraz pracowni na przedmieściach miasta Meksyk. Towarzyszyła artystom przy pracy, była świadkiem burzliwych kłótni, pełnych cierpień konsultacji z lekarzami. Dolegliwości Fridy po wypadku z dzieciństwa pogarszały się, malarka coraz częściej była zmuszona spędzać dni w łóżku lub w wózku inwalidzkim. Jednak na zdjęciach Freund Frida, z nieodłącznym papierosem w dłoni, wciąż emanuje pięknem, odbija się w nich jej niezłomny upór, pragnienie kochania, tworzenia. „Frida Kahlo żyje w odosobnieniu w swoim domu w Coyoacán. Otoczona przez swoje psy, ptaki i kwiaty, wsłuchuje się w pomruki płynącej wody, w wiatr potrząsający liśćmi, a także w tysiące wewnętrznych głosów, które dają jej odwagę i twórczą siłę” – zapisała Freund, w krótkim portrecie malarki[2]. Zdjęcia Fridy, jak nikogo innego, potwierdzają zasadność wyboru kolorowego filmu przez fotografkę – wspaniale jest dziś móc obejrzeć barwy niesamowitych, etnicznych strojów malarki, biżuterii (jeden z dużych, czarnych pierścieni Kahlo podarowała Freund) oraz bogatego wystroju pokoi. Obok codziennego życia gospodarzy fotografkę zachwycała architektura ich domu, zapełniała nią całe rolki. Diego, wielki „brzydal” („ma głowę prekortezyjskiego boga”[3]) szybko dał się poznać Freund jako czarujący gawędziarz i wspaniały przewodnik. Zabierał fotografkę na wycieczki po Meksyku, pokazywał pamiątki z czasów prekolumbijskich, a także oprowadził ją po budowanej przez siebie piramidzie-muzuem w San Pablo Tepetlapa. Freund fascynowała historia i kultura Meksyku, jednak przerażały ją bieda i okrucieństwo, które zdążyła zaobserwować. W 1952 roku postanowiła wrócić do Paryża. Kahlo miała zwierzyć się fotografce, że chciałaby, aby Rivera umarł przed nią – tym sposobem nie mógłby jej zdradzić. Stało się jednak inaczej – tego samego roku świat obiegła informacja o śmierci malarki. W dwa tygodnie później Diego znalazł nową żonę.
Po powrocie do Europy Freund kontynuowała spotkania ze sławnymi pisarzami – dziewięć spośród fotografowanych przez nią osobistości otrzymało Nagrodę Nobla. Zjednywała literatów swoim oczytaniem i żywym zainteresowaniem, jakim darzyła ich powieści. Często, zanim zrobiła zdjęcie, godzinami dyskutowali o książkach, sztuce, filozofii, z wieloma prowadziła obszerną korespondencję (niestety niewiele listów wymienionych m.in. z Walterem Benjaminem zachowało się do dziś). Dodatkowo fotografowane przez nią osoby musiały wyczuwać to, co Freund uważała za niezbędne, aby robić dobre zdjęcia – sympatię do ludzi. Czuli się przy niej swobodnie i pozwalali uchwycić to, co Jacques Chirac, oddając hołd fotografce, nazwał „esencją osobowości”. Wielokrotnie fotografowała znane małżeństwa, sama jednak nie zaznała długotrwałego szczęścia w związku. W latach 30. wzięła kontraktowy ślub z pewnym Francuzem, aby otrzymać obywatelstwo, po wojnie rozwiedli się. Wspominając swoją młodość, w jednym z wywiadów opowiadała o chłopcu, w którym była zakochana w czasach szkolnych oraz o młodym pisarzu, z którym żyła na początku swojego pobytu w Paryżu – mężczyzna miał czuć się niekomfortowo, ponieważ Freund jako fotoreporterka zarabiała znacznie więcej od niego.
Na przestrzeni kilkunastu lat wykonała dziesiątki zdjęć „najsłynniejszej pary pisarzy na świecie” – Jeana-Paula Sartre’a i Simone de Beauvoir. W 1954 roku przygotowała reportaż na wyłączność poświęcony pisarce z okazji przyznania jej nagrody Goncourtów za powieść Mandaryni. Wynagrodzenie, które otrzymała za materiał, pozwoliło jej w tamtych czasach na wykupienie małego mieszkania przy Rue Lelande 12. De Beauvoir natomiast napisała przemowę do pierwszej fotograficznej książki Freund – James Joyce in Paris. His Final Years.
W latach 60. Freund uwieczniła powrót Vladimira Nabokova do Europy, sportretowała Samuela Becketta, Paula Celana, Hermanna Hessego. Powtórnie odwiedziła owdowiałego Leonarda Woolfa w jego wiejskim domu w Rodmell. Do blisko 80 kierunków reporterskich podróży dodała w końcu także Stany Zjednoczone, jednak już w połowie lat 70. właściwie przeszła na emeryturę. Jak sama tłumaczyła, chciała mieć więcej czasu na pisanie i czytanie. Zrobiła tylko kilka wyjątków, m.in. dla prezydenta Françoisa Mitterranda, na którego oficjalny portret dostała zlecenie w 1981 roku. W kolejnych latach otrzymała kilkanaście odznaczeń, n.in. Francuski Order Sztuki i Literatury, jej prace były prezentowane na kilkudziesięciu wystawach indywidualnych oraz zbiorowych na całym świecie. Umarła w 2000 roku, dożywszy pięknego wieku 91 lat i została pochowana w swojej przybranej ojczyźnie, na cmentarzu Montparnasse.
**
Gisèle Freund uważała się za reporterkę, fotografa-socjologa, i mimo ogromnego rozgłosu, jakie zdobyły zdjęcia znanych osób jej autorstwa (zdjęcie Malraux trafiło na znaczek pocztowy, usunięto jednak trzymanego przez niego w ustach papierosa), bardziej ceniła swoje dokonania na tym polu niż portrety. Kilka dotychczasowych wystaw zostało poświęconych właśnie tej odsłonie jej kariery, m.in. obszerny pokaz w 1991 roku w paryskim Centre Pompidou. Najnowsza wystawa w Muzeum Narodowym w Krakowie również postawiła sobie za cel zwrócenie uwagi publiczności na mniej znaną stronę działalności Freund – jest to z pewnością zadanie trudne (być może nawet karkołomne?), jednak tu zdecydowanie poniesiono klęskę.
Spośród zaprezentowanych na wystawie zaledwie kilku reportażowych historii Freund, jedynie ta zrobiona w paryskich bibliotekach jest naprawdę zajmująca, intrygująca pod kątem doboru bohaterów, solidna technicznie. Na wystawie nie ma ani jednego zdjęcia z relacji z dotkniętej wielkim kryzysem Wielkiej Brytanii czy podróży po Ameryce Południowej. Fotografie wykonane podczas Pierwszego Międzynarodowego Kongresu Pisarzy w Obronie Kultury pokazują raczej niedociągnięcia początkującej fotografki, jej zagubienie – są złej jakości, trudno dziś rozpoznać na nich ważne postaci kongresu. Nie wiadomo również, dlaczego kuratorzy postanowili pokazać kilkanaście wykonanych kolejno po sobie, niemal identycznych zdjęć Waltera Benjamina – wiele z nich jest poruszona, nieostra – nasuwa się wniosek o potrzebie wypełnienia nimi ekspozycji z powodu braku szerszego wyboru fotografii. Mniejsze zdjęcia zostały umieszczone w szklanych gablotach i oświetlone pod takim kątem, że nie sposób przyjrzeć się szczegółom, opisy zdjęć zostały przygotowane niechlujnie, z licznymi błędami. Triumf natomiast, wbrew założeniom, ponownie świecą duże, kolorowe portrety sławnych przyjaciół Freund.
***
„Wróciłam z podróży do krainy twarzy” – pisała Monnier w eseju In the Country of Faces. – „Długa podróż w towarzystwie Gisèle Freund. To ona była pilotem, to ona trzymała ster, to ona operowała urządzeniem do zgłębiania twarzy. Urządzeniem był zwykły aparat, z załadowanym filmem czułym na kolory. Wyposażenie stanowiły do tego dwa projektory, ekran i magiczna latarnia. To wszystko by przywołać ich do życia. (…) Moja podróż z Gisèle Freund była wspaniałą przygodą. Przede wszystkim dlatego, że jest odważną fotografką i nic nie ukrywa, nie, nie ona. Gisèle Fraund ma dar człowieczeństwa, które zbliża ją do Nadara, którego uważa za swojego mistrza, czy Davida Octaviusa Hilla, dla którego odbyła pielgrzymkę do Edynburga. Jej portrety mają w sobie niezwykłe życie”[4].
2 comments
na samej górze jest błednie podana data trwania wystawy – nie 2015 tylko 2016.
Poprawione.
Dziękujemy za zwrócenie uwagi!
Comments are closed.