Od prawie pół wieku konsekwentnym środkiem Pani malarskich wypowiedzi są farby olejne, pędzel i płótno (z aneksem na pastele i szkice ołówkiem/piórkiem) – czy taki wybór ułatwia czy może utrudnia poszukiwanie nowych form wypowiedzi, wypracowanie własnego stylu?
Stosuję tradycyjne narzędzia, gdyż nie lubię efekciarstwa szpachli. Szanuję tradycyjny warsztat. Lubię wypowiadać się nie tylko farbą olejną, ale również pastelami suchymi, rysunkiem. W moim malarstwie jest dużo treści, każdy obraz ma swoją fabułę, nie chcę tego zakrzyczeć innymi formami wyrazu, to zakłóciłoby czystość przekazu. Staram się być wierna rzetelnemu malarstwu, aczkolwiek nie próbuję zbyt dużo dopowiadać. Uważam, że powinnam poprzez pozornie niedopracowanie detalu zostawiać miejsce dla wyobraźni, dla własnej interpretacji oglądającego.
Określana jest Pani mianem prekursorki malarstwa refleksyjnego, wywiedzionego z preromantyzmu, symbolizmu i polskiego koloryzmu – czy to oznacza, że strona formalna Pani prac podporządkowana jest treści dzieła?
Treści są istotą mojej twórczości. Chcę opowiadać o człowieku, człowieku współczesnym z całym bagażem jego przeżyć, emocji, uczuć, jego wzlotów i upadków, uwikłaniach i walce z niemocą. Z natury jestem optymistką, dlatego też w nawet trudnych sytuacjach odnajduję nadzieję. Wiem, że pozytywnym nastawieniem można „zaczarować” złe odczucia, można obronić się przed złem. Podjęłam w swojej twórczości temat siedmiu grzechów głównych – cykl SALIGIA powstał nie po to, aby potępiać ludzkie poczynania, a raczej aby je zrozumieć. Grzech, a może błąd, jest wpisany w nasze działania. Czym jest pycha? Dla artysty często jest wiarą we własne dokonania, w słuszność wybranej drogi, a więc bywa tarczą przed krytyką, niezrozumieniem. Pycha bywa jednakże niebezpieczna, wiedzie w świat złudzeń. Albo lenistwo – kolejny grzech. Żartuję, że całe życie marzę o lenistwie, tylko nie mam czasu, aby je realizować. Nic nierobienie fizyczne to jeszcze nie jest groźne lenistwo, znacznie gorsze jest lenistwo myśli, brak podejmowania decyzji, konformizm. Podobnie można przyjrzeć się każdemu grzechowi, jedne są przejawem niedoborów a inne nadmiaru i to pokazuję w moich obrazach.
Pracuje Pani najczęściej tematycznymi cyklami, obejmującymi po 20-30 obrazów, w których podejmuje Pani osobisty dialog z poezją, historią, muzyką, religią. Które z tych cykli są szczególnie znaczące, przełomowe?
Malując zawsze staram się zmierzyć z jakimś problemem. Zadaję sobie temat pod rozwagę. Jednym obrazem nie potrafię na niego odpowiedzieć, wówczas maluję więcej obrazów, które wzajemnie uzupełniają się, dopowiadają to, co pierwszy obraz zasygnalizował. Zauważył to Piotr Kuncewicz i nazwał mnie malarką swoistych poliptyków. Jednym z wcześniejszych moich malarskich cykli był Człowiek w mieście i, jak nietrudno zauważyć, jest on ciągle modyfikowany, ciągle odmieniany aż po najnowszą serię obrazów z cyklu CAMINO. Zupełnie niezamierzony, a obszerny powstał cykl Ursynów. Ursynów to dzielnica Warszawy, duża i jak sprowadziłam się tam przed laty, wiecznie w budowie, stąd te wszędzie obecne „oczodoły domów”, puste okna, jeszcze bezludne przestrzenie pojawiające się w moich obrazach. Nie była to przyjazna ludziom dzielnica, mało w niej zieleni, dużo betonu. Roman Śliwonik, który mieszkał dwie ulice dalej ode mnie podarował mi wiersz Niebo nad Ursynowem, miał podobne odczucia.
Zawsze lubiłam uwieczniać człowieka w rozmaitych aspektach jego życia, ale przełomowym momentem w mojej twórczości stała się fascynacja twórczością Cypriana Kamila Norwida. Obrazy z Norwida to zwarty cykl opowiadający o moich odczuciach, przemyśleniach związanych z lekturą dzieł wieszcza. Nie są to ilustracje do jego utworów. Starałam się oddać nastrój, odnaleźć myśl w całości utworu. Uważam, że właśnie te obrazy głęboko przemyślane skierowały moje malarstwo w kierunku literackich, muzycznych inspiracji, te zaś powiodły mnie dalej, ku sacrum. Niewątpliwie z inspiracji sacrum powstał cykl SALIGIA. Te obrazy powstawały niezwykle powoli. 21 dużych płócien (o wymiarach 210 x 160 cm każde) poprzedzonych licznymi szkicami, malowałam około siedem lat po czym wystawiłam w Zachęcie i przyznam, że jeszcze przez następne lata je korygowałam, poprawiałam. Podpierałam się również literaturą obcą (Dante, Machiavelli, de Ghelderode). Zbigniew Jerzyna poradził mi, abym przeczytała zbiór wykładów Czesława Miłosza pt. Ogród nauk, gdzie znajdę jego rozważania na temat SALIGII. Piotr Kuncewicz uważał, że te grzechy na kształt wielkiego ołtarza powinnam uzupełnić elementem środkowym, jakby sądem ostatecznym. I wymyśliłam Drzewo życia, pionowy tryptyk.
Chętnie podkreśla Pani swoje poetyckie i literackie przyjaźnie, Pani malarstwo nasycone jest poezją, poezja często odwołuje się do Pani obrazów. W Łodzi można oglądać prace, które stały się inspiracją do napisania wierszy.
Na wystawie w Galerii Willa jest kilka obrazów, do których powstały utwory literackie. Wiersze Zbigniewa Jerzyny o tym samym tytule co obrazy: Pokonani-niepokonani, Na pokuszenie oraz esej do obrazów z cyklu SALIGIA Piotra Kuncewicza, czy tekst Zygmunta Trziszki.
Po latach, czytając jeszcze raz te utwory, a jest ich sporo, przypominając sobie wiele rozmów z ludźmi pióra dostrzegam, iż najbliżsi moim malarskim odczuciom byli: Zbigniew Jerzyna i Piotr Kuncewicz.
Zbigniew Jerzyna napisał ciekawą książkę o moim malarstwie, właściwie poetycki esej o sztuce, niestety nie zostało to nigdy wydane. Żałuję.
Kolejnym źródłem Pani inspiracji jest polska muzyka, najczęściej patriotyczna. Jak określiłaby Pani związki muzyki z emocjami i ekspresją Pani obrazów, nawet tych „nie muzycznych” tematycznie? Jak rozumie Pani, jako artystka, współczesny patriotyzm?
W moich obrazach jest dużo ruchu, gestu, ekspresji. I tu, w pewnym sensie pobrzmiewa muzyka, stąd zgadzam się – nawet w tych niemuzycznych obrazach „słychać dźwięki”.
Cieszę się, że dostrzegła Pani w obrazach dedykowanych Chopinowi, Paderewskiemu i innym klasykom muzyki polskiej barwę patriotyczną, takie było moje zamierzenie. To są te sprawy, które wynosi się z domu rodzinnego. Ja urodziłam się już po wojnie, ale znam doświadczenia moich rodziców z okresu niemieckiej okupacji. Udział ojca w obronie Warszawy, potem krótki pobyt rodziców na Wołyniu, ucieczka przed rzeziami i powrót do Warszawy, gdzie już nie mieli się gdzie zatrzymać. Moja matka podjęła się opieki nad „dziećmi z wagonów” z Zamojszczyzny, ojciec w tym czasie działał w Armii Krajowej, wydawał nielegalną warszawską gazetę Apel, za co został skazany na dziewięć lat więzienia w Rawiczu. Wcześniej jego starszy brat brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej i zginął w 1920 roku. W moim domu patriotyzm nie był więc wyrazem obcym i był przekazywanym dzieciom. Sztuka, jeśli ma zamiar opowiadać o człowieku, opowiada i o miłości do ojczyzny, bo człowiek to jedna całość, choć złożona z wielu sprzeczności. To tak jak z komponowaniem obrazu. Kiedyś zaprzyjaźniony z naszą rodziną profesor Stanisław Szczepański powiedział mi: obraz to jedność wielości.
W Pani pracach pojawia się często pejzaż – surrealistyczny, metaforyczny, będący tłem dla malarskich opowieści/przypowieści. Czy inspirują Panią konkretne miejsca i widoki? Ile w tych pejzażach dokumentacji rzeczywistości a ile autorskich fantazji/wspomnień/marzeń?
W moich obrazach pojawiają się pejzaże rzeczywiste. Cały szereg obrazów, które namalowałam po pobycie na stypendialnym w Hiszpanii, co prawda powstały w mojej pracowni na warszawskim Ursynowie jednak w oparciu o konkretne miejsca, konkretną architekturę. Nie są dokładnym opisem miejsca, są sumą wrażeń z danego miejsca, miasta. Podobnie w oparciu o szkice powstałe z natury malowałam sumę wrażeń z Turcji, Włoch… Chciałam w tych pracach powiedzieć nie tylko o tym, co zobaczyłam ale i to, co wiem na dany temat, oddać własne odczucia. Na przykład chciałam spojrzeć na Hiszpanię oczami Polki.
W wielu kompozycjach z upodobaniem stosuję rozległe pejzaże, czasem o powtarzających się horyzontach, tak jak bym oglądała je w przestrzeni czasu. Bardzo często pojawia się w moich pracach pejzaż morski, wyjątkowo ukochany przeze mnie motyw. Ale również lubię w pejzażach „rekwizyty” antyczne, takie jak ruina, kolumna, rzeźba – coś w tym z Norwida.
Reasumując – krajobrazy pojawiające się w moich obrazach są kompilacją zapamiętanych miejsc ale ponieważ bardzo je przetwarzam są pejzażami z wyobraźni.
Nieodzownym czy wręcz kluczowym wątkiem Pani obrazów jest poddana deformacji postać-symbol lub tłum zmultiplikowanych postaci – nawet w martwych naturach i pejzażach morskich wyczuwa się podskórną obecność człowieka. Komentuje Pani jego kondycję, uwikłanie w problemy przeszłości i współczesności, zawsze z wielkim zaangażowaniem i czułością. Czy sztuka ma pomagać człowiekowi w zrozumieniu świata?
To dla człowieka powstają moje obrazy. Mają cieszyć oko ale dobrze jeśli jeszcze dodadzą mu otuchy, uwznioślą. Czasem trzeba poddać się zadumie, czasem można przestrzec przed czymś. Nie bać się chwil smutku, które pomogą zrozumieć coś ważnego. W moich obrazach człowiek pojawia się jako symbol – obecność, bywa i bardziej skonkretyzowany, bardziej dosłowny, pojawia się w tłumie lub w zwielokrotnieniu tej samej postaci, przeważnie w dość sugestywnym geście i właśnie te gesty najmocniej charakteryzują emocje, uczucia. Wszak uważam, że to malarstwo opowiada właśnie o uczuciach i emocjach, o duszy człowieka. Nie jest to reportaż, raczej przeżycia człowieka z całą bogatą ich gamą. Nie wiem czy moje malarstwo trafia do odbiorców, czy mają chęć zagłębić się w rozmyślania, kiedy je oglądają. Spodziewam się, że odczytanie moich intencji może być trudne. Tytułem obrazu też nie zawsze pomagam, bywa, że daję tytuły dość przekornie. Widz musi wykazać trochę dobrej woli aby dotrzeć do treści obrazu. A więc potrzebna jest współpraca widza i tworzącego.
Jak ocenia Pani kondycję i przyszłość współczesnego malarstwa i polskiej sztuki?
O sztukę polską i o wszelką sztukę wcale się nie martwię. Sztuka jest jak każdy żywy organizm, potrafi oczyścić się z najróżniejszych chorób. Trzeba ją pielęgnować, aby była silna i mogła walczyć o swoje istnienie. Obecnie w Polsce jest bardzo wielu utalentowanych artystów. Nie zawsze o nich słyszymy. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że wielu z nich tworzy „w drugim obiegu”. Silny organizm jest w stanie sam wyleczyć się z każdej choroby, potrzebuje tylko czasu, konsekwencji i uporu. Czas pokaże, czy współczesne uznanie i splendory dla jednych były uzasadnione, czy też „drugi obieg” nie okaże się bardziej wartościowy i inspirujący dla przyszłych pokoleń. Obserwuję dziś powszechną tendencję do szokowania sztuką. Nie tędy droga moim zdaniem. Chyba w ogóle inna jest definicja sztuki. Dlatego odeślę zainteresowanych do cytatu z Promethidiona, poematu Cypriana Kamila Norwida: „Bo piękno na to jest by zachwycało do pracy. A praca by się zmartwychwstało”.
Aktualnie malarstwo Marii Wollenberg-Kluzy można oglądać w Galerii Willi podlegającej Miejskiej Galerii Sztuki w Łodzi (do 3 stycznia 2016 roku).