Po wybornym dla polskiej muzyki roku 2013, także 2014 obfitował w satysfakcjonującą liczbę znakomitych krajowych wydawnictw. Bez zbędnego przedłużania zapraszam więc wszystkich na ich subiektywny przegląd. O niektórych albumach, które nie załapały się do czołowej trzydziestki, a wydały mi się zbyt ważne, by zupełnie je pominąć, wspominam również w poniższych notkach. Przy miejscach 30-21 dla każdej z rekomendowanych płyt wyszczególniłem zaś po jednym, reprezentatywnym dla niej utworze. Przyjemnej audiolektury!
Ławka rezerwowych:
30. Fair Weather Friends – Hurricane Days (Fill This Up)
29. Skalpel – Transit (Sound Garden)
28. Pablopavo i ludziki – Polor (Dancingowa Piosenka Miłosna)
27. Merkabah – Moloch (The King)
26. Miąższ – Stop GMO (Granice)
25. Hubert Zemler – Gostak & Doshes (Variations on a theme by… – Figure 7)
24. Gaba Kulka – The Escapist (Wielkie wrażenie)
23. Pustki – Safari (Pokój)
22. Pure Phase Ensemble 3 – Live At Space Fest! (Frankie Voodoo)
21. Baaba – Easter Christmas (Ręce Zmęczone I Pot Na Czole)
20. Król – Nielot
Solowy materiał byłego członka enigmatycznej grupy UL/KR powinien zadowolić wszystkich sympatyków poetyckiego, wzruszającego rozliczania się ze swoimi myślami, lękami i wspomnieniami spod znaku, a, niech będzie, chociażby Katarzyny Nosowskiej. I choć wokalistka Hey jest w tej specyficznej nastrojowości niepodrabialna i momentami wydaje się, że Błażej Król już za chwilę wpadnie w sidła pretensjonalności, swoją szczerością i, sam nie wiem, jakimś podskórnym, generowanym przez niego smutkiem, udaje mu się rozczulić słuchacza na tyle, że ten, z głową zwieszoną w dół, jak zahipnotyzowany wsłuchuje się z aprobatą w minimalistyczne melodie. A tak uduchowionych i przejmujących utworów jak Szczenię, Powoli czy Wczoraj można przecież słuchać w nieskończoność.
19. Hatti Vatti – Worship Nothing
Naprawdę trudno pisać mi o drugim po Algebrze długograju Piotra Kalińskiego bez filmowych skojarzeń. Podjęta przez autora rozdrobniona narracja, w której zderzają się dub, future garage czy junk, a do tego na featuringach co chwilę pojawiają się nowi goście, okazałaby się, jak podejrzewam, znakomitym alternatywnym soundtrackiem do filmu Chungking Express Wong Kar-Waia (i muzycznie, i konceptualnie), obrazując samotność, zmienność i metropolitalną pustkę w blasku bijących z okładki neonów. Muzycznie na wyróżnienie z pewnością zasługuje oparte na połamanym, futurystycznym bicie Tokyo, niepokojące 72 Dub oraz kojące, choć tytuł sugeruje co innego, Struggle z popisowymi, odrealnionymi wokalizami Sary Brylewskiej. Swoją drogą, czy komuś okładka tej płyty również kojarzy się ze wspólną sceną Edwarda Nortona i Emmy Stone z doskonałego, ubiegłorocznego Birdmana?
18. Jazzpospolita – Jazzpo!
Jazzpospolitą zachwyciłem się dobre trzy i pół roku temu podczas znakomitego koncertu kolektywu na gdyńskim Open’erze. Niewerbalne porozumienie pomiędzy wszystkimi członkami kwartetu (show zdecydowanie kradł Michał Załęski na klawiszach) wywindowało wtedy zespół do mojego ścisłego top 5 tamtej edycji. Tymczasem wszystkie kolejne albumy grupy miały się do tego dionizyjskiego występu tak, jak doktor Jekyll do pana Hyde’a, jak Bruce Banner do Hulka, jak…, a, nieważne. Koncertowa werwa ustępowała na nich miejsca artykułowanym przez muzyków w pierwszej kolejności pokładom wrażliwości (może poza pierwszą częścią utworu Tribute to Aerobit) – naturalnie podszytych znakomitym warsztatem – i tak też jest tym razem. Wystarczy wsłuchać się tylko w melancholijne Opary, minimalistyczne Jedno jabłko mniej, rozczulający Topniejący śnieg, post-rockowe, kojarzące się nieco z dokonaniami szwajcarskiego The Evpatoria Report, Dobrze jest mieć odznakę czy przebojowe w tym kontekście Balkony. A to przecież wyłącznie highlighty. Najprawdopodobniej, nowe – po Almost Splendid z 2010 roku – opus magnum warszawskiej grupy.
17. Behemoth – The Satanist
Mimo że zdecydowanie nie jest to płyta skierowana do wszystkich, ba, trudu zrozumienia jej kunsztu wielu nie podejmie się już wyłącznie przez to, czyjego jest autorstwa, kontrowersyjny zespół nagrał być może najlepszy materiał w całej swej dwudziestotrzyletniej historii, materiał, który nawet na pitchforku doczekał się noty 8.2/10. Nergal, oprócz standardowej palety eksploatowanych przez siebie zazwyczaj środków, intryguje tu też niepokojącymi gombrowiczowskimi melodeklamacjami w stylu Davida Tibeta (In The Absence Ov Light), a same utwory imponują nieustannymi wewnętrznymi zrywami. Przy okazji warto dodać, że polscy sympatycy ciężkiego grania nie mieli w zeszłym roku na co narzekać. Bardzo dobry materiał w swojej działce wydały też m.in. takie grupy, jak Furia (Nocel), Vader (Tibi Et Igni), Kriegsmachine (Enemy Of Man), Thaw (Earth Ground) czy Odraza (Esperalem Tkane), a to przecież tylko najgłośniejsze z premier. Wracając zaś do The Satanist, spójrzcie tylko na ogólnoświatowy ranking zeszłorocznych płyt na portalu rateyourmusic. Prawda, że przyjemnie popatrzeć?
16. Artur Rojek – Składam się z ciągłych powtórzeń
Solowy debiut ex-lidera Myslovitz, a dziś, przede wszystkim, organizatora katowickiego OFF Festivalu, początkowo nieco mnie rozczarował – po zapowiedziach liczyłem na odważniejszy nacisk na eksperymenty, ze szczególnym uwzględnieniem glitchu. Niemniej, po kilku dokładniejszych odsłuchach tej płyty, wrażliwość artysty po raz kolejny wzięła górę nad jakąkolwiek analityką. I choć największymi hitami, co zrozumiałe, okazały się Beksa i Syreny, tak moim faworytem został szalenie introspekcyjny, ekshibicjonistyczny wręcz w swej szczerości Kot i pelikan. Polecam. Swoją drogą, czy to nie niesamowite, że Rojek tak swobodnie i umiejętnie lawiruje pomiędzy corocznym undergroundowo-eksperymentalnym eventem, swoistą estetyczną drogą środka, czyli listą przebojów trójki i głównymi mediami (a to wręczanie nagród na Fryderykach, a to występ w programie Kuby Wojewódzkiego)?
15. Daniel Spaleniak – Dreamers
Tak jak pisałem w nie tak dawnej recenzji tego albumu: „Wpływ muzyki Devendry Banharta, Kurta Vile’a czy grupy Grizzly Bear na kształt Dreamers wydaje się dość oczywisty, ale nie determinuje charakteru płyty na tyle, by zniwelować zarówno autora wkład własny, jak i unoszące się nad całością niedopowiedzenie. I za to duży plus. Spaleniak brzmi tu momentami jak rasowy, wędrujący po zamglonych wrzosowiskach Skandynaw (stereotypy, stereotypy), by już po chwili nurzać się w intymności i wyrachowanym minimalizmie spod znaku, no niech będzie, The xx”. Chcąc dowieść prawdziwości powyższych słów, załączam dwa reprezentatywne utwory – My Name Is Wind i House On Fire.
14. We Draw A – Moments
Moments jest znamienitym prezentem dla wszystkich słuchaczy stęsknionych za ciepłem i przebojowością bijącymi z nagrań takich grup, jak Kamp!, Rebeka, Last Blush, Fuka Lata czy The KDMS, czyli umownego polskiego (w ostatnim przypadku polsko-angielskiego) electropopowego panteonu z ostatnich lat. Wszystkich pominiętych w tej wyliczance przepraszam. I choć wielu zarzuca wspomnianym zespołom pewien hermetyzm i ciągłe kalkowanie sprawdzonych rozwiązań, czy ma to tak naprawdę jakieś znaczenie, jeśli te piosenki z założenia mają być po prostu ultraprzyjemne, umilając odliczanie do wakacji? Mimo że na trackliście Momentów zdarzają się pewne przestoje, przebojowe Reflect czy urzekająco przybierające na ornamentach Jumbo Love powinny wystarczyć tu za cały komentarz.
13. Julia Marcell – Sentiments
Po przebojowym June, które w 2011 roku już definitywnie wywindowało Julię Górniewicz do ścisłej czołówki polskich artystek zajmujących się tzw. art popem – przypomnijmy sobie chociażby to i to nagranie – tym razem Marcell postawiła na drapieżniejsze, flirtujące wręcz z garażowym rockiem brzmienie, nie zapominając jednak również o błogich melodiach (na trackliście znajdziemy kilka delikatniejszych kompozycji). Przebojowy singiel (Manners), ozdobiony jeszcze imponującym teledyskiem, wydaje się tu dla wspomnianego dualizmu nagraniem najbardziej reprezentatywnym; nagraniem przepełnionym wewnętrzną dynamiką, zderzaniem gatunków, wywołującymi ciarki kulminacjami i popisowymi wokalizami. Ale i inne utwory jakoś bardzo – no dobrze, może troszeczkę – od niego nie odstają: szczególnie polecam energiczne Teacher’s, melancholijne Piggy Blonde oraz relaksacyjne North Pole. Pojawiające się z wielu stron porównania zeszłorocznego wcielenia Górniewicz do postaci Polly Jean Harvey nie są więc wcale oderwane od rzeczywistości.
12. We Will Fail – Verstorung
W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy wydano w Polsce kilka naprawdę intrygujących nagrań techno. Żeby nie było nieporozumień; nie mam tu na myśli prymitywnych rąbanek, z jakimi szerszej publiczności ten jakże szlachetny gatunek wciąż niestety często się kojarzy. Mowa tu, bardzo upraszczając, o przestrzennych, dopieszczonych produkcyjnie eksperymentach z dźwiękiem (opartych np. na równoległej eksploracji kilku rozwibrowanych, przenikających się warstw bądź też na inteligentnej ingerencji w tzw. widmo dźwięku czy fazę ataku), bazujących oczywiście na powtarzalnym rytmie. W tej kategorii moim tegorocznym faworytem okazało się duszne, mroczne, industrialne monstrum autorstwa Aleksandry Grunholz, non stop przyozdabiane jeszcze ambientem i drone’ami. Jeśli będziecie mieli kiedyś okazję, koniecznie wybierzcie się na koncert wspomnianej artystki – na festiwalu Tauron Nowa Muzyka 2014, w enigmatycznej przestrzeni sceny Carbon Atlantis, prezentowała się ona niesamowicie. Z innych pokrewnych We Will Fail zeszłorocznych długograjów, rekomenduję przede wszystkim N00W (tu tylko fragment) RSS B0YS (brzmiące, jakby perkusję obrabiali tu nadmiernie pobudzeni spece od batucady), Untune Zamilskiej oraz wariackiego Demona techno w okularach Wojciecha Kucharczyka. Ci artyści to już naprawdę nasz znak firmowy za granicą.
11. The Kurws – Wszystko co stałe rozpływa się w powietrzu
Zawsze miałem problem z nazwą tego zespołu, która skutecznie odwracała moją uwagę od samej muzyki, ale w ubiegłym roku pierwiastkiem artystycznym panowie wreszcie definitywnie przebili się przez wszystkie moje wewnętrzne opory. Hałaśliwe eksperymenty, flirt z atonalnością, free-jazzowe szaleństwo i punkowy prymitywizm składają się bowiem w przypadku Wszystko co stałe… na bogatą, zróżnicowaną wewnętrznie dźwiękową zawiesinę, która obrazuje niezwykle szerokie horyzonty członków kapeli, pogrywających sobie na wiele sposobów z recepcją słuchacza. Odrobinę przypomina mi to wręcz (co łagodniejsze) dźwiękowe prowokacje Johna Zorna (zwłaszcza w Tasiemcu niejadku czy Torsjach, skontrastowanych bardzo szybko przebojowymi: Strefą Euro i Złą bajką).