Formuła festiwalu sama w sobie narzuca presję czasu. Odbywa się pod znakiem tymczasowości i wielości – wystaw, gości, wydarzeń towarzyszących. Wydaje się jednak, że o ile w przypadku imprez światowych, będących uprawomocnieniem ustalonego już kanonu, problem ten jest mniej bolesny – choćby z powodu wysokiej rangi prezentowanych prac – o tyle zupełnie inaczej jest z festiwalami o małej skali, nawet nie krajowej, a często wręcz lokalnej czy środowiskowej. Uczestnicząc w kolejnych imprezach o podobnej strukturze, zaczęłam zastanawiać się nad tym, komu są one potrzebne. Większość z nich nie ma przecież szans na stworzenie znaczącej narracji. Większość realizuje podobną formułę programową. Niski budżet, lokalna skala wydarzeń i duża częstotliwość do złudzenia podobnych imprez, w których zaangażowane jest zazwyczaj to samo środowisko, wydają się głównymi przyczynami niskiej jakości lokalnych festiwali. Festiwali, które czasami zdają się być powoływane tylko po to, by zaspokoić głód wydarzeń lokalnych środowisk.
Festiwal Think Tank lab Triennale jest kolejną spośród tego typu imprez, które padają ofiarą przynajmniej części wyżej opisanych problemów. Jednakże mój główny zarzut wobec Think Tank labu jest zupełnie innej natury. Cztery wystawy, stanowiące zarazem autorskie projekty kuratorskie, dopełnione zostały warsztatami, konkursem open call i wystawą prezentującą konkursowe prace, a także drobnymi instalacjami w przestrzeni publicznej (na przykład bar Barbara, prezentacja w gablotach wzdłuż ulicy Szewskiej). Ten utarty, bezpieczny i zazwyczaj sprawdzający się schemat nie został jednak wystarczająco wyraźnie spięty klamrą problemową. Jedynym poruszonym problemem jest samo medium rysunku. Organizatorzy festiwalu przyjęli za priorytet udowodnienie uniwersalności rysunku jako naturalnej i najbliższej artyście formy wypowiedzi. Czy jednak przyjęcie za motyw przewodni festiwalu jedynie medium może być wystarczające? Nawet gdyby Think Tank lab Triennale miał być jedynym skupiającym się na rysunku festiwalem w Polsce, to brak konkretnej strategii programowej według mnie stanowi błąd.
Najciekawszą propozycją Think Tank lab Triennale wydawały mi się performansy, których pokazy miały się odbyć w gmachu wrocławskiego Muzeum Narodowego. Jak powiedział Przemek Branas, przestrzeń hallu głównego muzeum jest tak duża, że „ograć temat można jedynie robiąc coś bardzo dużego i wstrząsającego albo na przekór – coś zupełnie efemerycznego”. I ten, kto postawił na intymną, subtelną akcję – wygrał walkę z tą przytłaczającą przestrzenią. Na przykład kilkugodzinny performans Fiony Wright, która swoimi stopami roznosiła sadzę po stopniowo rozwijanym jak dywan arkuszu papieru. Pomysł bardzo prosty, którego siła tkwiła w wystawionym na pokaz systematycznie pogłębianym zmęczeniu, trwającym kilka godzin milczeniu, opadaniu artystki z sił. Było w tym coś ze słynnej akcji Mariny Abramović w MoMie – tylko bez ckliwo-sentymentalnej otoczki.
Najlepszy pokaz, najbardziej zaskakujący, dał wspomniany już przeze mnie Przemek Branas. Była to zarazem najbardziej nietuzinkowa performerska interpretacja motywu przewodniego imprezy. Z białego kartonowego pudełka Branas wyjął małe, niepozorne zdjęcie i powiesił je na ścianie. Na filarze umieścił białą kartkę papieru, zawierającą opis zdjęcia: jego wymiary i okoliczności, w jakich znalazł fotografię, oraz to, co o niej wie. Zdjęcie i jego inwentaryzacyjny opis znajdowały się w odległych punktach hallu. Następnie Branas zaczął wyjmować z pudełka kawałeczki metali, w tym ołów. Przesypywał je, być może odtwarzał sytuację ze zdjęcia… A przy tym przybierał pozę taką jak mężczyzna widniejący na fotografii. Mógł to być zarówno awangardowy artysta-performer, jak i uliczny robotnik. Tego nie da się dowiedzieć ze zdjęcia. Także białe pudełko, do którego Branas po kolei chował wszystkie uprzednio wyjęte przedmioty, odnajdywało inspirację w znalezionym zdjęciu. Działanie Branasa było tak subtelne i nieinwazyjne, że gdy zamykał pudełko, pozostawił widzów w konsternacji. Można powiedzieć, że publiczność poczuła się zwiedziona. Działanie Branasa, choć z bliska byłoby zrozumiałe, obserwowane z daleka przypominało przewrotny żart. Bo przecież dalej czekaliśmy na zakończenie, które już nastąpiło.
Z duża dozą dystansu, poczuciem humoru i lekkością do swojego występu podszedł Dariusz Fodczuk, który zaangażował do działania publiczność i zaaranżował sytuację, w której wspólnie z nią tworzył rysunek – na tablicy, koszulach, na ciałach, cieniem, ruchem. Z kolei spektakularny występ Mehdiego Farajpour był tym, który anektując przestrzeń muzeum, wytworzył aurę czegoś monumentalnego i intymnego zarazem. Nawiązując do skodyfikowanych konwencji i strategii artystycznych – akcjonistów wiedeńskich, teatru cienia, body artu – Farajpour stworzył najbardziej intensywny i angażujący pokaz w ramach festiwalu.
Warto zatrzymać się chwilę przy wystawie IMAGINE. Kuratorski projekt Małgorzaty Kaźmierczak wieńczył drugi dzień prezentacji performansów. Na ekspozycję złożyły się zapisy wideo akcji i artefakty, jakie po nich pozostały. Estetyczna, symetrycznie pomyślana ekspozycja, szczególnie dobrze prezentująca się z perspektywy pierwszego piętra, naprawdę dała do myślenia. Przedmioty, które podczas performansów pełniły drugorzędną bądź nawet trzeciorzędną rolę zostały podniesione do rangi muzealnych obiektów. Same w sobie odseparowane od ich pierwotnej roli – służebnej wobec performera – kreują teraz mit, tym samym windując swoją wartość. Wystawa IMAGINE, choć estetycznie wysmakowana, w interesujący sposób obnażyła fetyszystyczne praktyki muzealne, dążenie instytucji do zachowania swojego status quo i petryfikowania wartości materialnej przedmiotu.
IMAGINE to tylko jedna z czterech głównych wystaw festiwalu – a w zasadzie pięciu, jeśli liczyć także wystawę konkursową. Niewątpliwie największym projektem tegorocznego Think Tank labu była wystawa kuratorowana przez japońsko-polski duet: Danielę Tagowską i Fumihiko Sumitomo. W nieco labiryntowej przestrzeni Muzeum Architektury, którego siedziba znajduje się w dawnym kościele i klasztorze Bernardynów, kuratorzy przedstawili dziewięć prac artystów z Japonii i dziewięć z Polski. Jeśli ich założeniem było ukazanie dialogu japońsko-polskiego we współczesnej sztuce – choć nie koniecznie tej rysunkowej – to pierwsza, otwierająca wystawę przestrzeń zapowiadała wystawę konsekwentną, spójną i ciekawą. Na tym etapie wystawy dobór prac był na tyle dobry, że mógłby świadczyć o świadomym i głębokim przepracowaniu przez polskich artystów niektórych aspektów kultury japońskiej i równie świadomego ich zestawienia. Z pewnością ukłonem w stronę japońskiej estetyki była instalacja Jana Mioduszewskiego złożona z trzynastu płócien imitujących drewnianą podłogę. Drewno w codziennym życiu Japończyków zajmuje miejsce szczególne, a jednocześnie wysoce symboliczne: jest materiałem postrzeganym jako piękny i doskonały. W związku z tym przeniesienie drewnianej podłogi jest gestem fetyszyzującym materiał – dla nas Polaków zwyczajny, zaś dla Japończyków idealny. Z instalacji Mioduszewskiego płynnie przechodziło się w sterylnie czysty labirynt Jakuba Woynarowskiego. W poszczególnych ściankach labiryntu znalazły się przeszklone wnęki, a w nich oszczędnie pomyślane segmenty instalacji z powtarzającymi się motywami. Odkurzacz, szklanka, czarne kropki. Wraz z kolejnymi powtórzeniami instalacja Woynarowskiego coraz bardziej ujawniała niepokojące, brudne, symbolicznie złe oblicze przedmiotów. Odkurzacz czerniał, szklankę lub separującą ją od świata zewnętrznego szklaną taflę naznaczały czarne lub czerwone kropki, zmieniała się kompozycja tych obsesyjnie zdyscyplinowanych układów. Praca Woynarowskiego stanowiła wnikliwą analizę lęku, który stoi u podstaw wielu zaburzeń osobowości czy stanów psychotycznych. Notując powolne, lecz systematycznie postępujące objawy, Hikikomori staje się uniwersalną metaforą lęku – nie tylko japońskiego zaburzenia, które było dla artysty punktem wyjścia. W tej przestrzeni, gdzie zaprezentowane zostały jeszcze prace Natalli LL czy Hiraku Suzuki, mogła by się rozpocząć i skończyć ekspozycja Two Sticks.
Być może na brak spójności i uporządkowanej narracji wpłynęła niesprzyjająca i heterogeniczna architektura dawnego klasztoru. Przestrzeń ekspozycji Two Sticks to typowy white cube. Tym bardziej dziwne odnosiło się wrażenie, gdy z otoczenia białych ścian wychodziło się wprost na ceglany hall, schodząc w stronę prezbiterium, a potem na krużganki, z których prowadzą wejścia do niewielkich, dość surowych pomieszczeń. Poszczególne części wystawy arbitralnie zostały wydzielone przez podziały architektoniczne. Kuratorzy wobec przestrzeni nie zaproponowali żadnej strategii wyjścia z impasu, przełamania dominującej nad ekspozycją architektury, zamiast tego zapełnili szczelnie przestrzenie Muzeum Architektury różnego rodzaju pracami, gwaszami i akwarelami, animacjami, był nawet wyszywany obrus, były też liczne instalacje, a nawet rzeźby. Słowem: wszystko. Wiele z nich, jak na przykład instalacja Kazuki Nakahara, to były bardzo dobre prace, jednak ich zestawienie pozostawało chaotyczne i niczym nieuzasadnione. Co więcej, wiele spośród zaprezentowanych realizacji nie odpowiadało na pytanie o rysunek, który przecież powinien być clue każdego wydarzenia Think Tank lab Triennale.
Dwie pozostałe główne wystawy festiwalu, być może z powodu znacznie mniejszych rozmiarów, które łatwiej utrzymać w ryzach, wypadły znacznie korzystniej. W obu przypadkach kuratorki skupiły się na zaprezentowaniu konkretnego zagadnienia. Katarzyna Roj na wystawie Brudnopis zaprezentowała rysunek w jego najbardziej dosłownej i obiegowej formie. Ekspozycje otwierał tytułowy Brudnopis Pawła Jarodzkiego. Wąski korytarz wypełniony kartkami z notatnika, szkicami, rysunkami-notatkami zmieniał punkt widzenia odbiorcy, już na wstępie wprowadzając go w niemal fizyczną przestrzeń brudnopisu. W kolejnych pomieszczeniach zobaczyć można było rysunki warsztatowe studentów wrocławskiego ASP, wykonane pod opieką Olafa Brzeskiego i monumentalny szkic inspirowany barokowym malarstwem hiszpańskim autorstwa Krzysztofa Gila, a także mini wystawę Kamy Sokolnickiej. Co ciekawe, instalacja złożona ze studenckich rysunków została wystawiona przez Olafa Brzeskiego jako własna.
Chyba najlepszą wystawą Think Tank labu był Notebook, kuratorowany przez Elżbietę Jabłońską. W przeciwieństwie do Katarzyny Roj, Jabłońska postanowiła przedstawić intermedialne wymiary rysunku. Niewielką, choć chyba najbardziej spójną przestrzeń festiwalu zdominowała monumentalna instalacja Konrada Smoleńskiego The End of Radio z 2012 roku. Złożona z całego mnóstwa mikrofonów na statywach, emitowała urwane szumy i głosy. Plątaniny kabli i generatorów dźwięku kreśliły na podłodze złowrogi i gęsty rysunek. Typowe dla prac Smoleńskiego doznanie opresji, symbolicznej przemocy i dominacji dało o sobie znać także przy okazji tej ekspozycji. Obok Smoleńskiego w Galerii Arsenał zobaczyć można było animacje Wojciecha Bąkowskiego i Janka Simona. Nie da się jednak ukryć, że w tak niewielkiej przestrzeni trudno było dostrzec cokolwiek innego niż las mikrofonów…
Wracając do mojego pytania o cele lokalnych festiwali sztuki – nadal nie znajduje odpowiedzi innej niż chwilowe zaspokojenie głodu wydarzeń. Szczególnie Think Tank lab Triennale 2015 ze swoim brakiem sproblematyzowanego statementu utwierdza mnie w przekonaniu, że być może lepiej jest robić mniej, a lepiej.