Deyan Sudjic w kultowej już książce Język rzeczy śmiało stwierdza, że projektowanie ubrań to nie sztuka, jednakże świat mody nigdy wcześniej nie uczynił tak wiele, by się nią stała[1]. I nie sposób nie zgodzić się z tym stwierdzeniem – trafiła ona do muzeów i galerii sztuki, stając się jednym z elementów dynamicznie rozwijającej się kultury współczesnej. George Dickie w swojej teorii instytucjonalnej zakładał niezbędność istnienia zewnętrznej instancji (kontekstu) do przypisania czemuś wartości artystycznej[2]. Tym kontekstem mogą być instytucje kultury, które decydują się pokazywać projekty ubrań, traktując je tym samym jako dzieła sztuki.
Moda kształtuje nie tylko wizerunek, ale tożsamość jednostki. Stwierdzenie, że „nie szata zdobi człowieka” bez wątpienia straciło wiele ze swojej aktualności. Dziś „wyglądać” oznacza po prostu „być”. Fetyszyzacja marek znanych projektantów, blogerki i szafiarki, które kreują nowe trendy, magazyny mody, miliony zdjęć świetnie ubranych ludzi na Facebooku czy Instagramie świadczą o tym, jak bardzo ubranie konstruuje świadomość i odbiór jednostki. Jak zauważa Sudjic, moda ciągle musi poszukiwać nowych sposobów przyciągania uwagi i wywoływania wrażenia, zachłannie domagając się wizualnych wrażeń. „Za sprawą tej właśnie mieszanki ludzie panujący w modzie uzyskali ogromne wpływy, zarówno finansowe, jak i kulturowe. Uwzględniwszy wszystkie te aspekty, stwierdzimy, że moda stała się po prostu zbyt potężna i wpływowa, żeby uznać ją za błahą i drugorzędną”[3] – konstatuje Sudjic. Świetną egzemplifikacją jego słów jest bez wątpienia wystawa w Muzeum Narodowym w Krakowie Modna i już! Moda w PRL. Jest to ekspozycja, która dodaje nieco kolorytu mrocznym czasom PRL-u, dzięki barwnym, niezwykle kreatywnym projektom ubrań. Polska moda czerpała wtedy garściami z trendów zachodnich, zachowując jednak pewną dozę oryginalności. Widz przechadzający się pomiędzy niewyobrażalną wręcz ilością butów, kapeluszy, sukienek, spódnic i spodni, może odnieść wrażenie, że PRL wcale nie był taki straszny, jak go malują. Jednakże, o czym należy pamiętać, to właśnie moda stała się pewną formą ucieczki przed brutalną, komunistyczną rzeczywistością.
Wystawa w Muzeum Narodowym to próba historycznego prześledzenia losów mody w czasach PRL, jak również przybliżenia sylwetek najbardziej kultowych projektantów minionego wieku – polskiej Chanel, czyli Jadwigi Grabowskiej, chimerycznego i piekielnie utalentowanego Jerzego Antkowiaka, ultranowoczesnej, awangardowej Grażyny Hase czy wizjonerskiej Barbary Hoff, twórczyni słynnego Hofflandu – po jej ubrania ustawiały się gigantyczne kolejki, które kończyły się czasami wyważeniem drzwi sklepu lub rozbijaniem okien. Bez wątpienia chęć posiadania słynnej metki już w minionym wieku potrafiła rozbudzić zwierzęce instynkty. Choć dziś równie agresywna pogoń za modą ma zupełnie inny kontekst niż w poprzednim stuleciu.
Zwiedzanie wystawy rozpoczyna się od wprowadzenia publiczności w powojenną, modową historię Polski – dbano o dobrą jakość ubrań, choć ich ilość była zasadniczo ograniczona. Dlatego też przerabiano starą garderobę. Prym wiodły też materiały powojskowe, z których powstała na przykład bluzka w całości uszyta z jedwabnej mapy lub ze spadochronowych linek czy kurtka powstała ze spadochronu. A ukwiecone do granic możliwości sukienki stały się symbolem nadziei, pokoju, jak i przeciwwagą dla miejskich ruin. Tymczasem gdy Christian Dior w 1947 roku zawojował świat swoimi kobiecymi projektami, tworząc styl określany jako New Look, w Polsce nie miał on racji bytu z oczywistych przyczyn politycznych. Jednakże kobiety starały się przemycać do swojego codziennego ubiory te akcenty, które miały podkreślać ich kobiecość. A wszystko to dzięki zdolnym paniom krawcowym i paczkom z Zachodu. Zwiewne sukienki, z wcięciem podkreślającym talię – czy to w kratę, czy to w groszki, czy po prostu czarne, w swojej formie są niezwykle nowoczesne. I szczerze napisawszy, ich noszenia nie powstydziłaby się współczesna szafiarka, nie narażając się przy tym na śmieszność czy posądzenie o bycie modowym abnegatem.
Tymczasem lata 60. ubiegłego wieku to rewolucja w postaci mini, dominacja Mody Polskiej, niezwykłych pokazów mody przy udziale szczupłych, choć nie wychudzonych modelek, które dzisiaj zapewne byłyby nazywane celebrytkami (w latach 60. wołano na nie po prostu „lalki”[4]). Aleksandra Boćkowska w książce To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL pisze, że Jadwiga Grabowska, legendarna już postać Mody Polskiej, dbała, aby jej modelki zawsze trzymały fason: „W Paryżu noszą szpilki od rana do wieczora, w Odessie mają uważać, żeby się nie opalić. Gdy przed pokazem okazuje się, że widać ślady po ramiączkach od kostiumów, wybucha awantura”[5] – barwnie opisuje atmosferę pokazów Boćkowska. Bo Grabowska słynęła ze swojej trudnej, wymagającej osobowości. Uwielbiała tworzyć kreacje zwiewne, kobiece, praktyczne i przeznaczone przede wszystkim do noszenia, jak wspomina w jednym ze swoich wywiadów[6]. Nigdy nie ukrywała swojej fascynacji Paryżem, czego dowodem stały się kolekcje decydujące o tym, co będzie się nosiło w danym sezonie. Jej pokazy mody przyciągały ówczesną śmietankę towarzyską, która zafascynowana była projektami Grabowskiej. „Szeroki płaszcz z futrzanym kołnierzem, seria sukienek do kolan, wciętych w talii, dekolt w łódkę, bez rękawów, zestawionych z żakietami, które łatwo zdjąć do tańca, wąskie spodnie w prążki, jasny golf, na to obszerny płaszcz z kapturem, wreszcie karnawałowe suknie do ziemi (…). Jest tu jednak coś jeszcze – wybieg, muzyka, dziewczyny, odświętnie wystrojona publiczność. Cała ta magia mody, która czaruje nawet wtedy, gdy wybieg jest ustawiony w sali imienia Dzierżyńskiego w Pałacu Kultury, a na widowni siedzą żony ministrów i generałów, posłowie z komisji sejmowych oraz działacze z terenu”[7] – opisuje Boćkowska. Innymi słowy, pokazów mody Grabowskiej nie powstydziłby się nawet i sam Paryż. Na wystawie w Muzeum Narodowym można obejrzeć kultowy już projekt sukni Dzikuski uszytej z irchowych ściereczek, której autorem był jej niepokorny współpracownik, Jerzy Antkowiak oraz równie utalentowana Kalina Paroll. Zachwycająca jest także suknia Drzewo, wykonana z ręcznie malowanego jedwabiu milanowskiego, której autorką była właśnie Paroll.
Jedną z modelek Mody Polskiej była Grażyna Hase, która później zasłynęła ze swojego pokazu Kozak Look w 1967 roku zorganizowanego w ramach uczczenia 50. rocznicy rewolucji październikowej, w którym wystąpiła jako Lenin. Kolekcja narobiła sporego fermentu, ponieważ jej kształt inspirowany był motywami rosyjskimi i radzieckimi. Jej późniejsze projekty utożsamiane były przede wszystkim z modą młodzieżową, czerpały z emblematycznych symboli kultury ludowej.
Tymczasem kolejną kobietą, która zrewolucjonizowała polski świat mody była Barbara Hoff, słynna felietonistka „Przekroju”, która potrafiła wyczarować naprawdę wyjątkowe ubrania dla czytelniczek. Wystarczyło tylko coś przeszyć, poprawić, by powstała naprawdę awangardowa jak na te czasy kreacja. Legendarna żona Leopolda Tyrmanda, wizjonerka i dyktatorka mody. „Ona sama istnieje bardziej jako zjawisko niż konkretna osoba, jakby wypierając się swej osobowej odrębności, płci i imienia. Przy czym w swej depersonalizacji Hoff jest absolutnie indywidualna, przy całej swej płciowości, wyraźnie kobieca, przy całym rozpasaniu i wyobraźni, mimo wszystko prawdziwa” – tak Hoff opisuje Małgorzata Gierycz[8]. Moda wykreowana przez Barbarę Hoff była absolutnie wyjątkowa – elegancka, wyrafinowana i szalenie prosta. W Muzeum można obejrzeć między innymi bluzkę kimonową w paski, zestaw w stylu wiejskim, czyli sukienkę z gorsem i czarne spodnie czy zestaw w stylu safari: bluzkę koszulową i bryczesy – ultranowoczesne i klasyczne, podkreślające kobiecość, niezależność i co najważniejsze, pasujące niemal do każdej okoliczności. Dla Hoff projektowanie mody miało wymiar polityczny. „Teraz to głupio brzmi, ale tak było. Moja przyjaciółka Janka Ipohorska z «Przekroju» mawiała: «Wszystko rób, tylko nie publikuj credo» i na tym polegał «Przekrój». Nie mogłam powiedzieć, że walczę z rusyfikacją i dlatego potrzebuję guzików”[9] – opowiada Boćkowskiej Hoff.
Sporo miejsca – a raczej wybieg dla modelek – na krakowskiej wystawie poświecono modzie ślubnej. Dwanaście kreacji stanowi pokaz przemian, jakie nastąpiły w tej dziedzinie projektowania. Suknie koktajlowe, wylansowane przez Audrey Hepburn, awangardowy kostium nawiązujący do słynnych projektów Coco Chanel stworzony przez Magdę Ignar czy utrzymane w klimacie wiktoriańskim kreacje stanowią historyczne tło dla przemian w koncepcji kobiecej sylwetki. Raz jest ona niezwykle kobieca, raz męska lub po prostu dziewczęca, mająca podkreślać niewinność i młodość. Jednak trzeba przyznać, dalekie są one od współczesnej wersji mody ślubnej, lansującej panny młode bardziej jako księżniczki niż pełnokrwiste kobiety, co doskonale widać w kontraście do projektów epoki PRL.
Wystawa w Muzeum Narodowym to bez wątpienia doskonała okazja do przyjrzenia się historii mody i jej przemian, jakie dokonywały się w XX wieku w Polsce. To także podróż do przeszłości, w której rządziły włosy tlenione perhydrolem, a także plastikowe sandały, których zapach przyprawiał o zawrót głowy – obiekt pożądania dojrzewających dziewczynek. Ta przyjemna wizualnie podróż po fasonach, butach w kształcie ryb lub na niebotycznie wysokich koturnach, okraszona muzyką między innymi Danuty Rinn to także pewnego rodzaju podsumowanie zmian w świadomości własnego ciała, jakie nastąpiły w Polsce w czasach PRL. Bo jak zauważa Deyan Sudjic, moda to najbardziej rozwinięta forma planowanej zużywalności, a także siła napędowa wszelkiej kulturowej zmiany[10], którą tak doskonale udało się odzwierciedlić na krakowskiej wystawie.
- D. Sudjic, Język rzeczy, Kraków 2013, s.160.↵
- http://magazynsztuki.eu/index.php/ksiazki/74-swiat-sztuki-czym-jest-i-jak-go-badac↵
- D. Sudjic, Język rzeczy, dz. cyt., s.161.↵
- A. Boćkowska, To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL, Wołowiec 2015, s.46.↵
- Tamże, s.46.↵
- Tamże, s.27.↵
- Tamże, s.33.↵
- Tamże, s. 95.↵
- Tamże, s.128.↵
- D. Sudjic, Język rzeczy, dz. cyt., s.188.↵