Sonia Milewska: Opowiedz proszę o projekcie European Eyes on Japan prezentowanym na TIFF Festivalu we Wrocławiu. Na czym on polega i jak to się stało, że wziąłeś w nim udział?
Łukasz Rusznica: European Eyes on Japan to duży projekt kuratorski prowadzony w Japonii od 1999 roku. Mówiąc w skrócie, polega on na „mapowaniu” terytorium Japonii przez europejskich fotografów. Każdego roku strona japońska zaprasza artystów czy reporterów, aby wykonali serię zdjęć w konkretnej prefekturze. Efektem tych działań są wystawy, a przede wszystkim seria publikacji. Kuratorka EEOJ, Mikiko Kikuta, napisała do mnie maila z informacją, że szuka fotografów we Wrocławiu. Spotkaliśmy się i po jakimś czasie zostałem zaproszony do wzięcia udziału w tym przedsięwzięciu.
Przyjechałeś do Japonii z konkretnym planem co do zdjęć czy powstawały one bardzo spontanicznie? Jaki był Twój pomysł na fotografowanie Japonii (a jaki okazał się sposób)?
Było sporo czasu, żeby przygotować się do wyjazdu. Miałem oczywiście jakąś wizję tego, co będę tam robił. Dużo czytałem o estetyce japońskiej, mitologii i sytuacji politycznej, ale z drugiej strony wiedziałem, że wszelkie próby stworzenia planu czy ciasnej koncepcji tego, co chcę tam zrobić, będą działały przeciwko mnie.
Nie chciałem realizować fantazji o Japonii (a chyba tylko to wtedy miałem – fantazje o miejscu, które jest totalnie sfetyszyzowane i wyidealizowane). Mam wrażenie, że mój sposób na fotografowanie to reagowanie na rzeczywistość, wchodzenie z nią w relacje – żeby to mogło się wydarzyć, musiałem tam być i skupić się na tym, co mnie otacza, a nie na konstrukcie, który stworzyłem sobie w domu, czytając Wikipedię.
Jedyne zdjęcie, które wymyśliłem przed wyjazdem, to fotografia z serii Yokai (japońskich potworów) zatytułowana Rokurokubi. Przedstawia potwora, który wygląda jak człowiek (najczęściej jest to kobieta) z nadzwyczajnie długą szyją.
Oglądałem dużo tradycyjnych druków japońskich, zastanawiałem się, jak bym mógł ten temat sfotografować – było kilka możliwości, w tym nawet chamskie i wulgarne wydłużenie szyi w Photoshopie. Byłem pewien, że nie chcę robić zdjęcia „realistycznego”, estetycznej sesji modowej. Wtedy pomyślałem o czarnej twarzy i długim białym szaliku – to określiło jakieś granice i sposób pracy, który potem na miejscu udało się wyegzekwować.
Prawdę mówiąc, najbardziej jestem dumny z faktu, że byłem w stanie współpracować z tak dużą liczbą osób, od których otrzymałem wsparcie. Wydaje mi się, że dość istotny w mentalności Japończyków jest „wstyd”. Zaangażowanie się w działania człowieka, który nie jest im dobrze znany, na przykład sesje zdjęciowe wcale nie było dla nich łatwe, bo wymagało od nich skupienia na sobie uwagi innych. Ten potwór stanowił dla nich taką maskę; łatwiej się nam pracowało, kiedy nie mieli poczucia, że to oni są w centrum uwagi, tylko chowają się za jakąś figurą. Dzięki masce mógł nastąpić dialog, wspólna wyprawa do lasu czy nad rzekę i robienie zdjęć.
We wstępie do części wystawy prezentującej Twoje zdjęcia przeczytać można o odniesieniach do japońskiej religii. Czego szukałeś w związku z tym w Japonii? Boskości w naturze czy może w człowieku?
Chyba nie bardzo rozumiem rozdzielanie człowieka i natury na dwie odrębne kategorie. Boskość to też dość podstępne słowo.
Te kwestie są dla mnie bardzo ważne, dlatego trzeba o nich milczeć, nie gadać za dużo. Łatwiej rozmawiać o tradycji i rytuale; shinto jest dobrym zestawem znaczeń: uruchamia wizualność, polityczność i tak dalej, a przede wszystkim podkreśla ważną dla mnie cechę tego projektu – to, że mogę tylko kłamać, tworzyć fikcje – to nie jest historia o tym, jaka naprawdę jest Japonia. Shinto to dobrze maskuje, a w konsekwencji dobrze mnie zdradza.
Zdjęcia natury, które zrobiłeś w Japonii, wydają się w pewien sposób perwersyjne, demoniczne. To pierwiastek boski czy ludzki jest w nich widoczny?
Kami – czyli to, co jest boskie – to przede wszystkim te momenty, stany, sytuacje, które nas wyrzucają poza ludzką kondycję. Wzbudzają strach lub wzruszenie – to nie ma znaczenia; ważne, żeby to doświadczenie nas przerosło. Tak dotyka się boga.
W skomplikowanej kosmologii japońskiej, w której kamień czy przyświątynne drzewa są kami (bóstwami), duchowość jest mocno osadzona w fizyczności, jest praktyką, doświadczeniem. W obu aspektach (praca z modelem i nieludzkie doświadczenie świata i duchowości) yōkai i kami pozwalają mi zaspokoić potrzebę kontaktu z kimś lub czymś obcym. Wypełnić pustkę.
Kontakt z naturą, banalne siedzenie pod drzewem, poczucie, że jest się elementem czegoś większego, spokój, który z tego wynika – to wszystko jest równie istotne. Naturalne piękno, prawdziwa natura. Zaskakujące, jak słowa, które zazwyczaj dobrze ze sobą harmonizują, okazują się przeciwstawne. Choć może raczej powinienem powiedzieć, że ich relacja jest dużo bardziej skomplikowana i napięta. Co naturalnego jest w lesie zasadzonym zgodnie z linią ekonomicznego zapotrzebowania w latach 60.? Znaczna cześć japońskich terenów leśnych została wycięta i ponownie zasadzona ludzkimi rękami właśnie w tym okresie. Co naturalnego jest w wybetonowanej linii brzegowej Japonii, wybetonowanych urwiskach i stokach gór? Co jest w tym prawdziwego? Beton. A jednak przyroda działa. I mimo wszelkich prób nie jesteśmy w stanie jej kontrolować.
Portrety prezentowane na wystawie to często fotografie ludzi, którzy nie kojarzą się z typowymi Japończykami. Wygląda na to, że robiąc te zdjęcia, byłeś w ciekawym towarzystwie i może nawet niebezpiecznych sytuacjach. Czy jest taka historia lub przygoda z Japonii, którą zapamiętasz najlepiej i chciałbyś o niej opowiedzieć?
O tych niebezpiecznych i ciekawych nie mogę opowiadać. A tak na serio, to bardzo bezpieczny kraj. Pełen przemocy, ale bezpieczny. W Japonii, kiedy jesteś turystą, wszyscy wydają się przyjaźni. Starają się, byś czuł się komfortowo. Czasem te starania obracają się przeciwko tobie. Umawiałem się z kimś na zdjęcia, po czym ta osoba wielokrotnie przesuwała termin, tłumacząc się okolicznościami niezależnymi od niej. Dzięki mojemu koledze, fotografowi, którego poznałem w Japonii, dowiedziałem się, że muszę w odpowiedni sposób zadawać pytania bo osoba, która nie chce zrobić tej sesji, nie może mi powiedzieć tego wprost. I nie robi tego specjalnie, tylko dlatego, że nie chce mnie urazić i zależy jej, żeby utrzymać nasze dobre relacje. Trzeba zrozumieć ten kod kulturowy i komunikacyjny, umieć dostosować się do sytuacji.
Czy jest coś, co mógłbyś powiedzieć o Japonii, a czego nie widać na Twoich zdjęciach? Czego Twoje zdjęcia są zaprzeczeniem?
Nie wiem, czy po sześciu tygodniach mieszkania tam jestem w stanie cokolwiek powiedzieć i nie uciekać w uproszczenia czy zwyczajne bzdury.
Są tematy, które poruszam, ale nie wprost, na przykład sytuacja kobiet, ale czy jestem w stanie zająć jasne stanowisko… chyba jednak nie. O kobietach w Japonii mówi najlepiej zdjęcie Jona Cazenave – drugiego rezydenta EEOJ – na którym widać splecione ręce dziewczyny, prawie że wyłamującej palce. Hierarchia społeczna w Japonii jest zbudowana na relacjach między mężczyznami. Z drugiej strony to nie jest takie jednoznaczne, Japonki też mają przestrzeń, gdzie się realizują – przecież moja kuratorka EEOJ Mikiko Kikuta jest kobietą i nie jest jedyną kuratorką w Japonii.
Co mnie zainteresowało bardziej i jest związane z tym tematem, to środowisko kobiet transseksualnych. Poszedłem do klubu prowadzonego przez te kobiety, który działa na zasadzie kabaretu. Takich instytucji w Japonii jest sporo i funkcjonują w wielu większych miastach. Mężczyźni, którzy postanowili wyjść z roli mężczyzny i zaryzykować bardzo dużo, byli bardzo interesujący. Zdjęcie jednej z takich postaci można zobaczyć na wystawie.
Fotografie z podróży, w drodze są popularne dziś, kiedy możemy bez problemu przekraczać granice. Jak sądzisz – dlaczego?
Myślę, że przemieszczanie się i wyjazd może być dobrym sposobem pracy, ale niekoniecznie dobrym tematem pracy. Podróże są okej, jeśli są efektem ubocznym tego, co robisz, a nie celem samym w sobie. To, że coś zostało sfotografowane daleko (nawet jeśli kontekst tego „daleko” jest jakoś tam istotny), nie jest dla mnie ciekawe. Dużo bardziej interesuje mnie, co właściwie z tego wynika i o czym to jest, jaki jest temat.
Fotografia podróżnicza – zachwyt nad czymś, co jest egzotyczne – nie interesuje mnie wcale.
Czy masz w planach jakieś inne fotograficzne rezydencje, podróże?
W tej chwili nie. Rezydencje to pułapki – są bardzo fajne, ale też bardzo niebezpieczne. Cały czas coś w sobie gromadzisz, cały czas jest presja czasu – bo skoro pojechałeś, to pokaż nam szybko efekty, zrób coś. Ja potrzebuję czasu i spokoju; Japonię jeszcze trochę będę trawił, mam co robić.
Na TIFF Festivalu występujesz także w roli kuratora wystawy Marty Zdulskiej. Nie jest to jednak Twój debiut – prowadzisz galerię Miejsce przy Miejscu we Wrocławiu. Czy mógłbyś powiedzieć coś o tym miejscu i roli, jaką tam pełnisz?
Wszystko: pilnuję wystaw, maluję ściany, myję podłogi, ustalam program i często kuratoruję wystawy. Czyli prowadzę to miejsce. Mam to szczęście, że jest dookoła mnie grupa ludzi, która mi w tym pomaga, bez nich nie dałbym rady. W ramach PreTIFF Festivalu zorganizowaliśmy wystawę Oiko Petersena Ukryte. W programie głównym pokazywaliśmy „emigracyjną” wystawę Marty Zdulskiej. Właśnie zaczynamy prace nad wystawą Dominiki Gęsickiej – fotografki młodego pokolenia, która jest w tej chwili jednym z gorętszych polskich nazwisk na fotograficznej scenie międzynarodowej. Na jej wystawę zapraszam już w październiku.
Jakie są Twoje indywidualne plany artystyczne na najbliższą przyszłość?
Chciałbym się skupić na zrobieniu kolejnej książki – w znacznej mierze złożonej ze zdjęć wykonanych w Japonii. Dzięki dość intensywnej pracy przy wystawach związanych z EEOJ i opracowywaniu publikacji w ramach tego programu będzie mi trochę łatwiej, tym bardziej że książka EEOJ miała pewne ograniczenia co do stron, formatu i tak dalej. W najbliższych miesiącach właśnie temu zamierzam się poświęcić.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję bardzo.