„Nieznajomy przechodniu! Nie wiesz, jak pożądliwie na ciebie spoglądam.
Musisz być tym, którego szukałem, lub tą, której szukałem (nachodzi mnie to jak we śnie).
Zapewne, życie szczęśliwe wiedliśmy gdzieś kiedyś pospołu.
Ożywa pamięć, kiedy tak mijamy się w locie wolni, czuli, niewinni, dojrzali,
Rosłeś ze mną, ze mną byłeś chłopczykiem lub ze mną byłaś dziewczynką,
Jedliśmy, spaliśmy razem, twoje ciało należało nie tylko do ciebie, moje ciało było nie tylko moją własnością,
Dajesz mi rozkosz twych oczu, twarzy, skóry, kiedy mijamy się, ty w zamian cieszysz się moją brodą, piersią, dłońmi,
Nie przemówię do ciebie, pomyślę o tobie kiedyś, siedząc samotnie lub przebudzony
w samotnym łóżku,
Będę czekał, nie wątpię, że znowu cie ujrzę,
Zadbam o to, żeby cię nie utracić”.Walt Whitman
Oglądając wystawę malarstwa Łukasza Korolkiewicza w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie w mej głowie pobrzmiewały słowa powyższego wiersza Walta Whitmana. Zdaje się, że są one świetnym komentarzem do tej problematycznej twórczości, która „fascynuje, frapuje, zastanawia, ale nie pozwala się oswoić” . Tytuł ekspozycji – Zwodziciel – przejęty od jednego z obrazów Korolkiewicza, określa tożsamość malarza, który od niespełna czterdziestu lat łamie artystyczne konwencje, uwodząc widza siłą wzroku. Na wystawie zaprezentowano trzydzieści osiem obrazów olejnych z ostatnich trzydziestu lat działalności warszawskiego artysty, co pozwala na dostrzeżenie pewnych stylistycznych modyfikacji, którym w tym okresie ulegała jego twórczość. Sztuka Korolkiewicza wyrasta z fascynacji fotografią i choć z czasem związki z fotograficznym pierwowzorem ulegają rozluźnieniu, artysta niezmiennie, z uporem maniaka rejestruje intymne życie swoje, swoich bliskich oraz przedmiotów z naszego domowego otoczenia.
O tym, że Korolkiewicz to baczny obserwator codzienności, najjaśniej zaświadcza jego niepokojące malarstwo, w którym obraz rzeczywistości przesączony jest, tak trudną do dostrzeżenia, metafizyką prozy życia. Artysta zwraca uwagę na niedoceniane wątki naszej powszedniości, pragnąc nadać im odpowiednią rangę. Zachwyca się grą świateł na szklanych bibelotach czy ruchem muślinowej firany na wietrze. Z dokładnością realisty uwiecznia dziecięce zabawki i maskotki, intryguje go sekretne życie zdezelowanych lalek, łypiących sztucznym okiem w stronę widza. Przestrzeń jego obrazów to konglomerat codzienności i freudowskiej niezwykłości.
Niezwykłość (z niemieckiego das Unheimliche) rozumiana jako swoista kategoria estetyczna, zbudowana została w oparciu o dysonans poznawczy. Przestrzeń, po której uprzednio poruszaliśmy się swobodnie, jawi się nam jako miejsce tajemnicze i nieznane, dlatego też wchodząc w głąb obrazów, tracimy poczucie pewności, a granica między rzeczywistością a imaginacją zostaje zatarta. Ten specyficzny entourage, będący jednocześnie tłem i tematem przedstawienia, staje się areną, na której o uwagę widza walczy sam Korolkiewicz. Odpowiednio kadruje obraz o dość dużym formacie, przez co wrażenie współuczestniczenia w scenie jest niezwykle sugestywne. Stajemy więc naprzeciwko bohatera, którym przeważnie jest sam autor, niejako wewnątrz jego mieszkania, ogrodu, podwórka, przy czym przestrzeń zaprojektowana zostaje tak, aby dać widzowi minimum swobody. Korolkiewicz czyni z nas intruzów, podglądaczy, przyłapanych podczas tej wstydliwej czynności. Następnie rzuca widzowi śmiałe spojrzenie, od którego nie ma ucieczki. Poirytowani i zafascynowani zarazem, podglądamy podglądającego, który magnetyzuje siłą wzroku – nie tylko swojego. Patrzą na nas przeróżne maski, okulary, lalki i trupie czaszki, stanowiące repertuar ulubionych atrybutów Korolkiewicza, wypełniających te niezwykłe wnętrza.
Jego malarstwo wymyka się wszelkim definicjom. Choć wyrasta z hiperrealizmu, odżegnuje się od niego samym sposobem malowania – artysta nie zaciera śladów pędzla, a fotograficzny pierwowzór traktuje jedynie jako punkt wyjścia. Jego płótna nie są plakatowo płaskie i zimne, przesycone są natomiast (meta)fizycznym światłem, romantyczną niezwykłością, perwersją i liryzmem. Niektóre afirmują życie, inne przygnębiają, niepokoją, przypominając o doczesności.
Wszystkie te elementy odnaleźć możemy na sopockiej wystawie, obrazy wybrane do ekspozycji przez samego Korolkiewicza są bowiem transparentne dla całej jego twórczości. Zaświadczają o ogromnej konsekwencji artysty, który wierny raz obranej ścieżce pokazuje i uniwersalizuje swoje życie. Jak zauważa Magdalena Sołtys, „możemy je wziąć za rodzaj narracji, pod dyktando której toczą się wypadki w jego malarstwie”.
Przekrojowy charakter wystawy unaocznia również zakorzenienie w obrazach Korolkiewicza pewnych motywów. Związki z fotograficznym medium widoczne są najbardziej w pochodzącym z 1987 roku obrazie Dwaj mężczyźni we wnętrzu. Najwcześniejsze dzieło prezentowane na wystawie pokazuje początek fascynacji artysty grą spojrzeń, również tych niebezpośrednich. Martwa natura, podobna do tej, jaka znajduje się na dalszym planie, stanie się w późniejszym czasie osnową dla odrębnych obrazów, w których motywy wanitatywne: czaszki, lustra czy szklane kule pozwolą na zastosowanie trików optycznych, wiążących sztukę Korolkiewicza z siedemnastowiecznym malarstwem Holendrów.
Osobną grupę prac stanowią obrazy, w których pojawiają się dzieci – głównie dojrzewające dziewczynki, spokrewnione z bohaterkami twórczości Prousta, Schulza czy Balthusa. Szczególnie niepokoją te dzieła, w których towarzyszy im roznegliżowany malarz, jak na przykład w obrazach Ciemna siła czy Joker. „W tego typu obrazach otwiera artysta narrację, która pozostaje niedopowiedziana, nie wiemy, czy jest to scena rodzinna, alegoria różnych etapów życia mężczyzny, czy wyobrażenie seksualnego drapieżcy”.
Obrazem równie niepokojącym, wciągającym widza w swą przestrzeń, jest Simulacrum z roku 2002 – zbudowane w oparciu o motyw lustra, za którego pomocą Korolkiewicz nie tylko wprowadza dodatkowego bohatera, ale także otwiera dzieło na suplementarne sensy, budując alternatywną, tajemniczą płaszczyznę – płaszczyznę „objawienia się” inności. Simulacrum – to z łaciny „udawane podobieństwo”. Tytuł przywołuje Jeana Baudrillarda z jego teorią rzeczywistości wypieranej przez hiperrzeczywistość, powstającą na skutek zastąpienia rzeczywistości jej znakami. W tym kontekście trudno wnioskować o realności danego przedstawienia, które równie dobrze może być projekcją ukrytych pragnień czy fantazji.
Najnowsze obrazy Korolkiewicza nie różnią się szczególnie od prac wcześniejszych – główną osią jego twórczości niezmiennie pozostaje indywidualne doświadczanie rzeczywistości, poetycko przetworzone i zuniwersalizowane. Przekształcenia widoczne są jednak w sposobie malowania – niektóre obrazy nie są wygładzone, a spod warstwy malarskiej przebija tkanka płótna. Zdaje się, że Korolkiewicz tworzy znacznie szybciej, gwałtowniej, chcąc zarejestrować jak najwięcej otaczającej go rzeczywistości. Niemniej należy dodać, że te delikatne zmiany stanowią dodatkową wartość jego fascynującej sztuki, która obliczona jest na zaangażowanego odbiorcę. Odbiorcę, który włoży wysiłek, aby spojrzeniu Korolkiewicza stawić czoła i wejść w głąb jego przedziwnego świata. Zobaczy wówczas spuściznę romantyków – w bujnych, dzikich ogrodach – oraz osamotnienie poetów wyklętych. W pociągnięciach pędzla dostrzeże ślady Jacka Malczewskiego, Olgi Boznańskiej, Stanisława Wyspiańskiego, Józefa Mehoffera, Witolda Wojtkiewicza czy Edgara Degasa, Edouarda Maneta, Jamesa Whistlera. Uderzy go śmiała perwersja balansująca na granicy obsceny, a także wdzięk i niesamowita lekkość uchwycone i zaklęte na płótnie.
Jego obrazy – intymne, tajemnicze, w ogromnym stopniu romantyczne – przemówią, gdy poświęcimy im więcej uwagi. Zechciejmy wsłuchać się w ich głos, który ustami Korolkiewicza szepcze: „Nieznajomy przechodniu! Nie wiesz, jak pożądliwie na ciebie spoglądam…”.