KRAKERS jest pospolitym ruszeniem krakowskich środowisk twórczych. Już na kilka miesięcy przed panuje atmosfera powszechnej mobilizacji i słyszy się o planowanych wystawach. Krakowski weekend galerii jest zupełnie inny niż ten warszawski czy wydarzenia tego typu odbywające się w stolicach sztuki europejskiej. Nie spotkamy tu wielkich kolekcjonerów sztuki współczesnej, dysput o inwestycjach czy wschodzących artystycznych gwiazd. KRAKERS organizowany przez Fundację Wschód Sztuki nie ma komercyjnego charakteru – to lokalne święto sztuki. Zrzesza różne środowiska twórcze – od komercyjnych galerii przez fundacje, undergroundowe inicjatywy po nowo powstałe kolektywy artystyczne. W wydarzenie zaangażowane są także duże instytucje zajmujące się sztuką współczesną (bo to ona jest na celowniku): MOCAK, Bunkier Sztuki czy Muzeum Historii Fotografii. Tegoroczny plan obfitował w wernisaże, spotkania autorskie, spacery trasami krakowskich małych galerii oraz panele dyskusyjne. Cracow Gallery Weekend jest z założenia egalitarny, stąd mnogość wydarzeń towarzyszących kierowanych do rzeszy odbiorców.
Organizatorzy KRAKERSA nie dokonują selekcji wydarzeń, więc poziom prezentowanych wystaw jest karykaturalnie nierówny – od znanych i szanowanych nazwisk po sztukę bliską kiczowi – popłuczyny z akademickiego malarstwa czy ckliwe widoczki. Jednak jak się okazuje, inkluzywność jest zaletą tego wydarzenia. Cracow Gallery Weekend daje twórcom i galerzystom wolną rękę, co w rzeczywistości umożliwia zaistnienie mniej znanym, młodym twórcom. Ze względu na brak dostatecznej ilości galerii sami przygotowują wystawy, co uniezależnia ich od instytucji i rynku sztuki. W tym roku dużo szumu zrobili młodzi artyści, którzy wzięli sprawy w swoje ręce i zaprezentowali ciekawe, performatywne pokazy.
Wystawa czy performance?
Wystawy przygotowywanych własnym sumptem prac odbywały się w undergroundowych, efemerycznych przestrzeniach galeryjnych, wynajmowanych na kilka dni, ukrytych w podwórkach, piwnicach czy terenach pofabrycznych. W tych nieoczywistych miejscach można było zobaczyć najciekawsze ekspozycje – Interstelaż, Animal Symbolicum, House of mixed emotions i WORK IN PROGRESS.
Piszę o nich nieco szerzej, ponieważ były to wystawy o niekomercyjnym charakterze i ciekawym profilu kuratorskim. Nie imitowały modelu white cube, nie skupiały uwagi na pojedynczym dziele przeznaczonym do sprzedaży. Te wystawy grupowe łączył wspólny mianownik – performatywny charakter. Zakładały czynne uczestnictwo widza w wystawie, wciągając go w grę, budując napięcie, nakłaniając do eksplorowania przestrzeni galerii i odnajdywania eksponatów. Ponadto niczym spektakle oddziaływały na wszystkie zmysły, wykorzystując przestrzeń, jej kontekst, muzykę czy światło.
Interstelaż w Galerii Potencja – wystawa Karoliny Jabłońskiej, Tomasza Kręcickiego i Cyryla Polaczka – proponował widzom wyprawę w kosmiczne przestworza i mroczne laboratoria szalonych naukowców. Artyści wciągnęli nas w genialną grę, z której wyszliśmy rozbawieni, przerażeni i nieco skołowani. Wystawa zręcznie przeplatała artefakty (np. eksperymentalne preparaty medyczne) rzekomo pochodzące od organizacji ufologicznych z artystycznymi instalacjami i pseudo dokumentalnymi filmami o kontakcie z obcymi. Centrum wystawy stanowiło prosektorium z „naturalistycznym” ciałem obcego wystawionym na katafalku. Widzowie nie pozostawali bierni, ponieważ mogli poczuć się jak odkrywcy w tajnym laboratorium, gdzie za pomocą różnych przyrządów przyglądali się eksponatom. Dużą rolę odegrała także muzyka łącząca motywy z serialu Archiwum X z potwornymi rykami stworów przemawiających we własnym języku. Wystawa utrzymana była w estetyce starych filmów o inwazji kosmitów, w których żenujące charakteryzacje łączą się ze scenami zgrozy. Fascynująca była ironiczna postawa twórców, którzy obrali rolę kuratorów, prezentując eksponaty jako prawdziwe dowody na istnienie życia pozaziemskiego. Ostatecznie sama nie wiem, co było prawdą, a co kreacją artystyczną.
Zbiorowa wystawa Animal symbolicum swoim tytułem odnosiła się do teorii neokartezjańskiego filozofa Ernsta Cassirera, który uważał, że człowieka wyróżnia spośród innych stworzeń umiejętność wytwarzania uniwersum symboli. Prace pokazywały, jak za pomocą znaków, symboli, sztuki, praktyk magicznych człowiek konfrontuje się (i konfrontował) z otaczającą naturą. Wchodząc do Galerii Cellar można było poczuć się niczym pierwotny człowiek w jaskini Lascaux. Intermedialne prace prezentowane były w specyficznym klimacie tajemnicy i pierwotnego misterium, któremu sprzyjała wszechogarniająca ciemność, wilgoć oraz mocne brzemienia muzyki elektronicznej Romualda Trojanowskiego. Widzowie poruszali się po przestrzeni wystawy z latarkami, często wpadali na siebie, sami musieli oświetlać poszczególne elementy instalacji. Każda praca kojarzyła się z czymś innym np. instalacja Przemysława Obarskiego wyglądała jak swoisty totem czy element kultu. Natomiast prace Moniki Niwelińskiej przywodziły na myśl miejsca uważane za magiczne, w których doszło do niewytłumaczalnych zjawisk.
Galeria 404, prowadzona przez studentów: Michała Sypienia, Olę Nowakowską i Karolinę Jarzębak, przygotowała wystawę House of mixed emotions. Miała ona charakter performatywnego enviromentu, w którym twórcy zapraszali do oddania się zabawie i relaksowi. Nie ma to jak po ciężkim dniu uciec w świat Internetu! Dla wyczerpanych gallery-weekendowiczów artyści przygotowali „multisensoryczny przekaz w cyberjęzyku”. Przestrzeń galerio-pracowni przy ul. Stradomskiej została wyłożona różową pianką, tworzącą miękkie labirynty. Uczestnicy zostali zaopatrzeni w szpitalniane worki nakładane na obuwie i uraczeni sporą dawką elektronicznych dźwięków Wojtka Ratajczaka. Wystawa oscylowała na cienkiej granicy między tym, co piękne, i tym, co żenujące. Twórcy nazwali swoją przestrzeń „miękką macicą” i nawoływali do powrotu do niej (oczywiście przez przejście w kształcie waginy) i oddaniu się tanecznym pląsom w jej wnętrzu.
Podczas krakowskiego Gallery Weekendu szeroko prezentowana była sztuka studentów. Można było zobaczyć wystawę uczniów Wydziału Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego w Składzie Długa (temat: ciało) czy studentów intermediów w Galerii Opcja (temat: granica). Prace młodych twórców, absolwentów ASP były prezentowane także przez Galerię pod Baranami oraz Galerię Szara Kamienica. W tej drugiej odbyła się zbiorowa wystawa pt. Wszystko, co ludzkie, jest mi obce poruszająca temat osób wykluczonych społecznie i naszych relacji z nimi. Wiele prac odnosiło się do pojęcia abiektu (Julia Kristeva), obejmującego stworzenia, którym odmawia się podmiotowości, ale nie mogą być traktowane dosłownie jako przedmioty. Stąd na wystawie pojawiło się wiele instalacji oraz prac wideo dotyczących tematyki zwierząt, a całość utrzymana była w duchu krytyki antropocentryzmu.
Niepospolici twórcy
Cracow Gallery Weekend nie przyciąga gwiazd współczesnej sztuki polskiej – krakowskie galerie rzadko współpracują z rozpoznawalnymi twórcami. Wyjątkiem może tu być Galeria Art Agenda Nova, która w tym roku zaprezentowała widzom bardzo dobrą wystawę Łukasza Surowca. Na ogół w rozmowach o krakowskim środowisku powraca wątek migracji rozpoznawalnych artystów do Warszawy. Ta sytuacja daje mi i innym obserwatorom pole do popisu i szukania własnych (może przyszłych) „osobistości” w sztuce. Faktycznie kilku artystów szczególnie zapadło mi w pamięć. Są to w większości młodzi, debiutujący twórcy, w których widzę duży potencjał, odwagę i determinację.
Galeria Henryk prezentowała wystawę 24/7 Michała Soi, na którą składały się wideo-instalacja, trzy filmy oraz lightbox pt. 22/10/2015. Prace wideo to nagromadzone, animowane szkice codziennych przedmiotów, mijanych obrazów, a także strumień myśli pracoholika, planującego każdą chwilę. Poszczególne elementy w filmach (loga firm, postacie, przedmioty, urywki zdań, wykresy i matematyczne obliczenia) pojawiają się w zastraszającym tempie, powodując stres u odbiorcy, który nie jest w stanie im się przyjrzeć, ani odnaleźć jakiegokolwiek ciągu przyczynowo-skutkowego. Młody artysta pokazuje siebie jako jednostkę uwikłaną w późnokapitalistyczny system przytłaczający ilością obrazów, bodźców, wiadomości, narzucający prędkość i wpędzający w rutynę. Ciekawą konceptualnie i wizualnie pracą jest 22/10/2015, która oryginalnie prezentuje w formie dokumentu Excel wyświetlonego na lightboxie zapis wszystkich słów, zadań i urywków wypowiadanych przez Michała w ciągu jednego dnia. Wykonana przez artystę analiza własnego języka czy otaczających go obrazów daje uniwersalną diagnozę młodego pokolenia, nad którym zapanował imperatyw pracy i bycia „na bieżąco” z zalewającymi ich powiadomieniami.
Kolejną osobą, którą zapamiętam po tegorocznym KRAKERSIE jest Aleksander Celusta – współtwórca Galerii Henryk, kurator wystawy Michała Soi oraz tzw. aufbau czyli projektu poświęconego tworzeniu prac oraz efemerycznych wystaw site-specific. Aleksander, sam wchodząc dopiero do art worldu, pokazuje artystów studiujących jeszcze na ASP. W swojej galerii na co dzień prowadzi szkołę rysunku i warsztaty plastyczne, które pozwalają mu na zdobycie środków na tworzenie wystaw. Dzięki tej strategii jest w stanie zachować autonomię wobec instytucji czy mechanizmów rynkowych i po prostu pokazywać sztukę, którą uważa za wartościową. Komercyjne galerie często zmuszone są do sprzedawania malarstwa, sztuki mało wyrafinowanej albo muszą przyciągać rozpoznawalne nazwiska. Aleksander Celusta nic nie musi.
Natomiast Martyna Kielesińska i Gloria Avgust zorganizowały wystawę pt. Satyna w starym biurowcu przy ul. Romanowicza. Wideo Fur Elize to mash up z fragmentów filmów i reklam z lat 90., do którego podkład stanowi utwór Beetovena odsłuchiwany z rozmagnesowanej kasety. Martyna często tworzy filmy z found footage (znalezionego w Internecie materiału filmowego) i wykorzystując popkulturową ikonografię opowiada o poszukiwaniu własnej tożsamości. W pracach prezentowanych podczas KRAKERSA zadaje pytanie o kobiecość i jej kulturowy bagaż – całą gamę masek i ról do odegrania. Martyna tworzy również instalację z zakurzonych plastikowych mebli ogrodowych, doniczek z uschniętymi kwiatami, kolorowych worków i ustawionego na stole kawałka tortu. Ta praca ma swoim klimatem odwoływać się do poezji Sylvii Plath, amerykańskiej poetki, która także mierzyła się z rolami narzucanymi kobiecie przez społeczeństwo. Kobiecość jest pokazana na wystawie Martyny jak tytułowa satyna o kusząco błyszczącej powierzchni i szorstkim, niewygodnym spodzie.
Duże wrażenie zrobiły na mnie prace Moniki Niwelińskiej prezentowane w ZPAF Gallery i na zbiorowej wystawie Animal Symbolicum w Cellar Gallery. Artystka eksperymentuje z różnymi materiałami tworząc instalacje oraz fotografie – chętnie wykorzystuje papier światłoczuły, a obrazy na nim uzyskane nie zawsze utrwala, pozwalając im się zmieniać. W pracach prezentowanych w obydwu galeriach porusza zagadnienie radioaktywności, chętnie powraca w swojej twórczości do tematu Czarnobyla czy Prypeci. W FALLOUT, instalacji stworzonej z kłączy piołunu, żywicy epoksydowej, opiłków metalu i ołowiu, odwołuje się do nazwy Czarnobyl, która tłumaczy się jako „czarną bylinę” inaczej to czarny piołun – roślina, która porastała łąki w okolicy miejsca tragedii. Dodatkowo piołun jest nazwą gwiazdy oraz jednej z zagład z Apokalipsy św. Jana. Jak wspomina w jednym z wywiadów artystka: „interesuje mnie zanik, rozpływanie, dekonstrukcja formy, która powoduje rozpad, formując nowe znaczenie, nową wizualność. Pozorna anihilacja. […] Większość rzeczy, którymi się zajmuję, mówi w pewnym sensie o utracie, o obrazie, który przeminął, wspomnieniu, które zaniknęło”[1].
Wiele tekstów dotyczących poprzednich edycji KRAKERSA opierało się tylko na krytyce wydarzenia i instytucjonalnego zaplecza (a raczej jego braku) oraz na porównywaniu z gallery weekendami odbywającymi się w Warszawie czy innych europejskich miastach. Nie chcę, aby mój tekst wpisywał się w ten dyskurs, a zainteresowanych odsyłam do analizy Magdaleny Kownackiej – tekstu nadal aktualnego, pod którym częściowo się podpisuję.
KRAKERS nie jest gorszy czy lepszy od innych galery weekendów, jest po prostu inny. W Krakowie nie możemy mówić o święcie galerzystów (bo tych można policzyć na palcach jednej ręki), ani o wydarzeniu na rynku sztuki, ponieważ nie pokazuje się dzieł, które mogłyby zainteresować znanych kolekcjonerów. Na naszym podwórku każdy jest zaproszony do pokazania się, a KRAKERS pozwala małym kolektywom czy efemerycznym galeriom na zyskanie dużej frekwencji i rozgłosu. Dlatego w mojej relacji skupiłam się na debiutujących twórcach oraz wystawach, które nie miałyby racji bytu w kontekście innego gallery weekendu. Podziwiam młodych za determinację i świetną organizację, ponieważ nie jest łatwo odnaleźć się na rynku sztuki w Krakowie ani ogólnie w Polsce. Wciąż za mało uwagi poświęca się sztuce współczesnej, która próbuje nazywać ważne problemy naszych czasów. Z mojej perspektywy Cracow Gallery Weekend jest festiwalem młodej sztuki współczesnej. Może warto się zastanowić nad zmianą nazwy wydarzenia.
- Utrata obrazu. Z Moniką Niwelińską rozmawiali: Agnieszka Kwiecień i Krzysztof Siatka [online]. Dostępny w internecie: http://www.fragile.net.pl/home/utrata-obrazu-z-monika-niwelinska-rozmawiali-agnieszka-kwiecien-i-krzysztof-siatka/↵