Mimo, że postać Aleksandra Cuzy wzbudza różne oceny (został po kilku latach pozbawiony władzy na drodze zamachu stanu) jego siedmioletnie rządy, które zmodernizowały kraj opierając jego instytucje na europejskich wzorcach autor uważa za najbardziej jednolity okres w historii Rumunii.
Boia zwraca uwagę, że modernizacja państwa podjęta na przełomie XIX i XX wieku dokonywała się pod znakiem sprzecznych ze sobą postaw: otwarcia i izolacji. Wynikać to mogło z tradycyjnej wiejskiej struktury społeczeństwa, w którym mieszkańcy miast wciąż stanowili mniejszy odsetek niż mieszkańcy wsi. Zachowawczość i nieufność warstw niższych wobec Zachodu mieszała się z chęcią nadrabiania cywilizacyjnych zapóźnień, wyrażaną przez sfery rządzące.
Z wielkiego chaosu I wojny światowej, Rumunia wychodzi zwycięsko mimo, że należała do obozu przegranych. Podwoiła swoje terytorium. Na mocy traktatów z Trianon otrzymała poza wspomnianym już Siedmiogrodem Besarabię i Bukowinę. Powstała Wielka Rumunia, ale nie była ona jednolita narodowo. Zamieszkiwało ją nadal wiele mniejszości takich jak Żydzi, Węgrzy, Rosjanie, Turcy, Ukraińcy. W dodatku w wielu okręgach Besarabii, Bukowiny, Siedmiogrodu i Dobrudży stanowiły one większość. Jak słusznie zauważa Boia triumf Rumunii po I wojnie światowej krył wiele niebezpieczeństw. Mała Rumunia była bezpieczniejsza niż ta Wielka „rzucona w wir historii pozbawionej reguł”. Po przyłączeniu wspomnianych terytoriów mniejszości narodowe stanowiły ponad jedną czwartą mieszkańców. Stosunki Rumunów z Rosjanami, Ukraińcami czy Żydami, a zwłaszcza z Węgrami były napięte. Dlatego w dwudziestoleciu międzywojennym starano się oprzeć ustrój na idei państwa scentralizowanego. Wykluczono z debaty publicznej idee federalizmu czy regionalizmu słusznie obawiając się, że mogłyby one nadwyrężyć spoistość państwa i doprowadzić do rozczłonkowania kraju. System dwupartyjny sprawdzony za czasów panowania króla Karola I rozpadł się. W roku 1937 Partia Liberalna przegrywa wybory, do głosu dochodzi skrajna prawica Żelazna Gwardia. Boia pisze o jej legionach bez złudzeń:
„Przyjęli mistykę narodową połączoną z prawosławiem. „Czysta” Rumunia, o jakiej marzyli prowadziła nieuchronnie do przemocy, totalitaryzmu i wrogości wobec innych (przede wszystkim wobec Żydów)”. Wzrost radykalnych nastrojów doprowadził do ustanowienia dyktatury. Rozwiązane zostały wszystkie partie ich rolę przejął Front Odrodzenia Narodowego.
W czasie II wojny światowej Rumunia meandrowała. Po początkowej neutralności stanęła u boku Niemiec (jej wojska dotarły aż pod Stalingrad, na Krym i Kaukaz). Ostatnie osiem miesięcy walczyły zaś razem z ZSRR przeciw hitlerowskim Niemcom. Potem nastąpiła trwająca do 1958 roku sowiecka okupacja, która stanowiła zapowiedź ustroju komunistycznego.
W Rumunii przyjął on najbardziej skrajną i odhumanizowaną postać. Przywódca partii Nicolae Ceauesescu uznał się za niepodzielnego władcę, który uszczęśliwi swój naród (podobnie jak jego żona Elena legitymował się ukończeniem jedynie trzech klas szkoły podstawowej). Za cel postawił sobie zrealizowanie zapowiadanego przez komunistów nowego ładu, a to oznaczało transformację krajobrazu i warunków życia.
Zaczęto od dewastacji przestrzeni miejskiej. Niszczono całe miasta, których duża część stanowiły zabudowania jednorodzinne, by zamienić je w blokowiska. Dokonywano przymusowego przesiedlenia ludności z miasteczek i wsi do miast, a właściwie do powstających na ich miejsce betonowych sypialni. Mieszkanie w osiedlu pozbawionym społecznego zaplecza, terenów zielonych rozluźniało sąsiedzkie więzi, a takim zatomizowanym społeczeństwem łatwiej było manipulować. Podobny los – zamiany na blokowiska – miał spotkać rumuńskie wsie. Dewastacja przestrzeni następowała także za sprawą kolejnego komunistycznego mitu o nadrzędnej roli przemysłu ciężkiego. Jego budowie towarzyszyło niszczenie wielowiekowych zabytków. Burzono szczególnie cerkwie, ale również – zwłaszcza w stolicy – cale kwartały zabytkowej kamienic, by dać miejsce budowlom dla mas. I tak w latach 1984-1986 w Bukareszcie runął monastyr Mihai Voda, jak pisze Boia, symbol miasta wzniesiony przez bohatera narodowego Michała Walecznego. Malownicze wzgórza, na których stał, stare domy z ogrodami i kościoły zrównano z ziemią, by wybudować Dom Ludu – pałac mający zaspokoić manię wielkości partyjnego przywódcy (jest większy od Pałacu Buckingham i od Wersalu).
Ingerencja władzy obejmowała także prywatne życie mieszkańców. By nie dopuścić do zmniejszania się liczby urodzin w roku 1966 wprowadzono całkowity zakaz aborcji. Jak pisze autor to, co wydawało się „naturalnym prawem stawało się przestępstwem karanym długoletnim więzieniem” (kara obejmowała zarówno kobiety poddające się zabiegowi, jak i lekarzy go wykonujących). Konsekwencje tej polityki „prorodzinnej” były dramatyczne. Jak wynika z przytaczanych przez autora badań w latach 1966-1989 na skutek źle przeprowadzonych aborcji zmarło prawie dziesięć tysięcy kobiet. Zapadały wyroki skazujące, rodziły się – na skutek nieudanych zabiegów – kalekie dzieci, prywatne życie wielu kobiet i mężczyzn toczyło się w atmosferze permanentnego stresu i zagrożenia. Lęk im towarzyszący na co dzień wynikał także z wszechwładnej obecności tajnej policji Securitate. Inwigilowała zwłaszcza tych, którzy w jej oczach byli podejrzani. Znała ich słabości, przewinienia, zastraszonych potrafiła w odpowiedniej chwili wciągnąć do tajnej współpracy. Dodajmy, że życie w takiej ciężkiej, pełnej nieufności, gęstej od wzajemnych podejrzeń aurze przejmująco przedstawia w swej twórczości laureatka literackiej nagrody Nobla Herta Müller. Urodzona w rumuńsko-niemieckiej rodzinie doświadczyła na sobie opresyjności ustroju. Pracę w fabryce maszyn gdzie tłumaczyła teksty techniczne straciła po odmowie współpracy z Securitate. Po dwóch latach starań otrzymała zezwolenie na opuszczenia kraju i wyjazd do RFN. Jednak dla większości mieszkańców wyjazdy za granicę szczególnie na Zachód praktycznie były niemożliwe. Trzeba było odwrócić uwagę społeczeństwa od Europy i wokół czegoś skonsolidować. Tym czymś stał się mit o starożytnym pochodzeniu Rumunów. Stworzono narodową opowieść o ciągłości historii. W 1980 roku uroczyście obchodzono rocznicę powstania „scentralizowanego” państwa dackiego. W państwowym panteonie „komunistyczni działacze i rewolucjoniści ustąpili miejsca dackim królom i średniowiecznym hospodarom”. Wyciągnięto z niebytu Burebistę, mitycznego wodza.
Wprzęgniecie nacjonalizmu (choć oficjalnie odrzucano sam termin) do komunistycznej ideologii przedłużyło nieco władzę Ceausescu. Okazało się, że dyskurs nacjonalistyczny skutecznie jednoczy społeczeństwo wokół chwalebnej przeszłości i scala w lęku przed obcym.
Jednak życie wśród ciągłych wyrzeczeń i upokorzeń pogłębiające się trudności w powszedniej egzystencji: brak podstawowych produktów, stałe wyłączanie prądu pogłębiając poczucie beznadziejności i frustracji doprowadziły wreszcie do wybuchu.
Przewrót 1989 roku w Rumuni był krwawy. W Timișoararze, gdzie się rozpoczął, przeciw protestującym użyto broni – zginęły dziesiątki ludzi. Nieudane przemówienie Ceausescu do zgromadzonego w centrum Bukaresztu tłumu okazało się jego ostatnim wystąpieniem. Pozostała ucieczka, ale ją zablokowano; wraz z żoną Eleną został osądzony w doraźnym trybie i stracony. Europa śledziła wszystko na ekranach telewizorów.
Jednak kto miał przejąć władzę? Lata bierności społeczeństwa nie sprzyjały jego obywatelskiej organizacji, nie było w Rumunii opozycji, a tym samym podziemnych wydawnictw przeciwstawiających się komunistycznej propagandzie. W chwili buntu nie istniały żadne zorganizowane środowiska, do których można się było odwołać. Pozostały jedynie struktury komunistyczne i to na nich właśnie bazując władzę objęła grupa komunistów odsuniętych przez Ceausescu.
Drobiazgowa analiza zawirowań na scenie politycznej Rumunii od roku 1989 – aczkolwiek sama w sobie interesująca – zaburza zdecydowanie snutą przez Boię opowieść. Autor podkreśla z żalem, że brak opozycji odbił się ujemnie na przebiegu transformacji wskazując kilkakrotnie na Polskę i Czechy przygotowane do podjęcia skutecznych negocjacji ze strona rządową. Ubolewa, że zwlekanie z właściwymi ustawami pozwoliło komunistom i byłym członkom Securitate nadal aktywnie uczestniczyć w życiu politycznym a nawet być tego życia beneficjentami, co akurat nie jest tylko przypadłością tego kraju.
Obraz współczesnej Rumunii obrazują następujące dane: według wskaźnika rozwoju ludzkości, który bierze w badaniach pod uwagę PKB na jednego mieszkańca, długość życia i warunki edukacyjne, Rumunia zajęła w roku 2004 sześćdziesiąte miejsce, za Bułgarią, ale przed Rosją, Albanią i Ukrainą (Polska – 37, Węgry – 35, Czechy – 30)[1]. W dalszym ciągu powiększa się ekonomiczna przepaść między niewielką grupą bogatych a szeroką rzeszą ludzi biednych, setki wiosek nie ma prądu, brakuje autostrad. Rośnie liczba osób szukających pracy za granicą. Integracja Rumunii z Europą Zachodnią nie przebiega łatwo. Autor upatruje przyczynę tego stanu rzeczy w zdecydowanie wiejskim charakterze rumuńskiego społeczeństwa. Być może dlatego role kobiet i mężczyzn regulują w nim wciąż utrwalone przez wieki stereotypy. Kobiety mimo pewnej aktywności w życiu zawodowym i publicznym pozostają w cieniu mężczyzn. W polityce praktycznie są nieobecne.
Wskaźnikiem poziomu cywilizacyjnego i kulturalnego danego państwa jest miejsce, jakie w nim zajmują dzieci i ludzi starsi. I pod tym względem Rumunii daleko do europejskich standardów. Boia pisze wręcz, że te właśnie grupy ludności znajdują się w złym położeniu. Wiele rodzin z powodu biedy porzuca dzieci, zdarzało się, że były one „adaptowane” w podejrzanych warunkach, a ich dalszy los pozostał nieznany. Spotyka się też dzieci bezdomne, żebrzące na ulicach. Spora ich grupa – w porównaniu z innymi krajami europejskimi – jest chora na AIDS. Wiele zaniedbań osłabia służbę zdrowia. Średnia długość życia mężczyzn to sześćdziesiąt siedem lat, kobiet siedemdziesiąt pięć[2].
Oddzielnego omówienia wymagałyby kwestie dotyczące stosunku Rumunów do innych nacji. Przez lata inteligencja rumuńska była frankofilska. Francja stanowiła wzór kulturowy i ustrojowy, a Paryż niemal obowiązkowe miejsce naukowej i kulturalnej peregrynacji. Warto przypomnieć, że znany dramaturg Eugène Ionesco, intelektualiści i myśliciele jak Emil Cioran, Mircea Eliade czy słynny pianista, kompozytor i dyrygent George Enescu związało swe życie z Francją. Znakomity poeta Paul Celan urodzony w Czerniowcach rumuński Żyd (właściwie: Anschel/Ancel) połowę życia spędził w Paryżu. Elity rumuńskie pochodzące z obszarów podlegających wpływom cesarstwa austro-węgierskiego wykształcone były w duchu kultury niemieckiej. Związki z Niemcami miały charakter pragmatyczny, przede wszystkim handlowy. Darzono ich zaufaniem za ład, porządek, stabilność. Jak zauważa autor przez stulecia te „dwa modele francuski i niemiecki kształtowały kulturalną i polityczną wyobraźnię Rumunów”.
Stosunek do Żydów w czasie II wojny światowej stanowi także w Rumunii nie do końca zamknięty rozdział. Boia nie pomija mordowania Żydów przez wojska rumuńskie w nadzorowanym przez nie w latach 1941-1944 Naddniestrzu, o pogromie w Jassach, lecz przyznaje równocześnie, że premier Antonoscu odmówił przeprowadzenia eksterminacji na wielką skalę, do której nakłaniały go Niemcy. Układanie poprawnych relacji z mniejszością węgierską nie należy do łatwych. Dużym wyzwaniem są także Cyganie, którzy niechętnie integrują się z resztą społeczeństwa. Tworzą bogatą subkulturę, zachowują swoją odrębność. Różnorodność panuje także wśród samych Rumunów. Mimo to, a może właśnie dlatego wciąż zadają sobie pytanie o swą tożsamość. Według autora trudno ją określić jednoznacznie i cały jego wywód służy w zasadzie uzasadnieniu tego przekonania. Późne zjednoczenie i burzliwe dzieje przyniosły w spadku tę różnorodność, którą Boia nazywa „kalejdoskopem krajobrazów i ludzi”.
Besarabscy Rumuni różnią się od Rumunów mołdawskich, Mołdawianie na zachód od Prutu stanowią według autora cześć rumuńskiego narodu, a mieszkańcy Mutenii i Siedmiogrodu sami muszą określić kim są. Gdyż nie tylko język i historia decydują o przynależności do danego narodu, ale przede wszystkim chęć bycia jego częścią.
To, co jest fundamentalne dla właściwego ujęcia fenomenu jakim jest Rumunia, to fakt, że powstała ona dzięki znacznemu napływowi cudzoziemców. Żydzi z carskiej Rosji przybywali już od wieku XVIII. Szczególnie znacząca byłą emigracja XIX-wieczna. Przyjeżdżali Grecy i Bułgarzy z imperium osmańskiego, Niemcy z Saksonii przyczynili się do stworzenia warstwy średniej – kupców i rzemieślników, ale zasilali również inteligencję jako lekarze i inżynierowie. Włosi specjalizowali się w budowie dróg i wydobywaniu kamiennych złóż. Nowoczesny Bukareszt projektowali architekci francuscy. Pierwsza modernizacja państwa była dziełem rosyjskiego generała Pawła Kisielewa. W latach 1829-1834 objął on Księstwa Rumuńskie nowoczesnym systemem prawnym i instytucjonalnym z konstytucją na czele.
Przez czterdzieści osiem lat (1866-1914) rządził Rumunami sprawnie i racjonalnie król Karol I z dynastii Hohenzollernów-Simaringenów (nie należącej do imperialnej gałęzi rodziny). Mit królowej Marii Angielki (wnuczki królowej Wiktorii) żony króla Ferdynanda już się nieco zatarł, ale odegrała ona bardzo ważną i pozytywna rolę w XX wiecznej historii kraju.
***
Pytanie które autor zawarł w tytule swej książki wydawać się może w pierwszej chwili naiwne. Przecież każdy kraj ma swoją specyfikę, każdy jest „inny”. To, co wydaje się tak wyróżniać Rumunię – mozaika narodowości ją zamieszkujących – nie wyczerpuje znamion tej inności. Także nie stanowi o niej późne ukształtowanie jej państwowości (1859 r.) i ustalenie stolicy w 1866 roku (Rzym został stolicą Włoch jeszcze później, bo w roku 1871).
Źródłem jej swoistości jest usytuowanie na pograniczu Wschodu i Zachodu oraz brak dającej się odczuć do dziś wyraźnej skłonności ku jednej ze stron. Rumunia korzeniami tkwi na Wschodzie. Decyzja sprzed dwustu lat, by się od niego oderwać i zbliżyć do Zachodu spowodowała pęknięcie, które osłabia do tej pory społeczeństwo i państwo. Tym pęknięciem tłumaczyć można wieloletnie przyzwolenie na komunistyczny ustrój, tak samo jak niezbyt spieszną integrację z Unią Europejską (między innymi mała aktywność polityczna i gospodarcza, wykorzystanie środków unijnych na poziomie 10%)[3].
Rumuni definiują swoją tożsamość przez odgradzanie się od innych i wśród innych szukają odpowiedzialnych za niepowodzenia jakie ich spotkały (to akurat też nie jest cecha wyłącznie rumuńska). Deklaratywny nacjonalizm stoi w sprzeczności z narodowym zróżnicowaniem, ale nie przejawia się w pieczołowitości dla zabytków czy w rozwoju turystyki, która mogłaby być ważną gałęzią gospodarki – narzeka Boia. Rumuni – według niego – cenią niemiecką dokładność i umiejętność utrzymania porządku, lecz sami go nie przejawiają. „Rumunia jest krajem rozczłonkowanym, rozproszonym, który nie potrafi zidentyfikować swojego profilu”.
Na koniec autor ironicznie odnosi się do symbolu Rumunii, który wyłoniono w drodze konkursu. Został nim zielony liść. Czyli nic – jak komentuje autor, i pyta: „Czy Rumuni są jeszcze narodem?”.
Lista zarzutów, które stawia Boia swemu krajowi jest długa. Ale właśnie krytycyzm i pasja, z jaką została napisana ta książka dowodzi jak bardzo los Rumunii i przyszłość jej mieszkańców (niezależnie od pochodzenia) są dla autora ważne.