Moim rozmówcą jest Szymon Holcman, jeden z najaktywniejszych promotorów komiksu w Polsce i twarz wydawnictwa Kultura Gniewu. Dzięki działaniom tej oficyny na polskim rynku pojawiło się wiele klasycznych pozycji ambitnego komiksu z całego świata, a niejeden polski album zyskał możliwość profesjonalnego wydania. W ciągu szesnastu lat swojego działania Kultura Gniewu była jednym z kilku polskich wydawnictw, które miały realny wpływ na kształtowanie gustów rodzimych miłośników komiksu.
Kajetan Kusina: Chciałbym zacząć od pytań na temat liczb – ile komiksów czytasz rocznie?
Szymon Holcman: Zależy od roku oczywiście, ale średnio między dwieście pięćdziesiąt a trzysta.
A ile z nich wertujesz w ramach poszukiwań potencjalnych tytułów dla Kultury Gniewu?
Wszystkie. Zanim zacznę czytać, wszystkie potencjalnie są do wydania.
A jak wygląda w takim razie odsiew i późniejszy proces decyzyjny w KG? W końcu na polski rynek trafia tylko niewielki procent pozycji wydawanych za granicą.
Już w trakcie lektury wiem, czy coś mi się podoba – a to pierwszy warunek konieczny – i czy pasuje do KG – bo staramy się jednak trzymać w pewnych ryzach i choć uwielbiam komiksy z Image [trzecie największe wydawnictwo w USA, publikujące autorskie serie mainstreamowe – przyp. K.K.], to nie są one tym, co chcielibyśmy w KG wydawać. Potem to, co mi się spodobało (choć chyba trzeba powiedzieć: bardzo spodobało), prezentuję Jarkowi i Pawłowi. Na końcu zostają te tytuły, które zyskały akceptację przynajmniej dwóch z nas. Oczywiście czasami oni też proponują komiksy, ale to zasadniczo moja rola.
Skoro wspomniałeś już innych członków wydawnictwa, to warto wyjaśnić, kto jest kim i jakie obowiązki pełni.
W skład Kultury Gniewu wchodzą trzy osoby. Jarosław Składanek, założyciel wydawnictwa, jeden z najlepszych w kraju specjalistów od przygotowywania komiksów do druku, siła spokoju. Dystrybucją, wszelkimi formalnościami i dokumentami, koordynacją druku zajmuje się Paweł Tarasiewicz, który jest jeszcze większą siłą spokoju. A moją rolą jest wyszukiwanie tytułów, kontakt z autorami i wydawnictwami, negocjacje, promocja i koordynacja produkcji. Ja jestem furią.
Jak zmieniał się system działania KG w ciągu szesnastu lat funkcjonowania na rynku? Na początku Waszej działalności czytelnicy nie byli jeszcze zbyt wyedukowani w dziedzinie ambitniejszych komiksów.
System nie zmienił się jakoś bardzo. Każdy z nas ma przypisane pewne zadania do wykonania, cały czas trzymamy się przy podejmowaniu decyzji tej starej, złej demokracji. Faktycznie rynek był te szesnaście lat temu trochę uboższy, wspólnie z innymi wydawcami wykonaliśmy kawał roboty, żeby nadrobić choć część wieloletnich zaległości, zapoznać czytelników z najważniejszymi nazwiskami i dziełami współczesnego (i nie tylko) komiksu. Natomiast czytelnicy – i my! – edukujemy się cały czas. Mam na półce odłożonych sporo tytułów, które uwielbiam, ale patrząc na nie, mówię sobie: jeszcze nie teraz, jeszcze chwila.
Tak się zastanawiam – czy w pierwszych latach działalności wybór tytułów nie był łatwiejszy? W końcu mieliście pełno uznanych i niewydanych w Polsce pozycji, które po prostu powinny się pojawić.
Wydaje mi się, że był taki sam jak teraz. A co do pozycji, które „po prostu powinny się pojawić”, to ja podchodzę do nich podejrzliwie. To znaczy trzeba je przeczytać – po raz pierwszy albo ponownie – sprawdzić, czy się nie zestarzały, no i odpowiedzieć sobie na pytanie: czy polski rynek jest na nie gotowy? Czy zadziałają w innym kontekście niż oryginalny?
Jakiś przykład tytułu, który wbrew oczekiwaniom nie przyjął się tak, jak powinien? I w drugą stronę – przykład czegoś, co było bardzo ryzykowne, a okazało się sukcesem?
Ryzykowny wydawał się nam Thomas Ott. „Nieme”, czarno-białe komiksy nie były wtedy, w 2006 roku, czymś szczególnie poszukiwanym. Ale zachwyciły nas jego prace i postanowiliśmy spróbować, licząc się z tym, że możemy wtopić. Okazało się na szczęście, że czytelnicy podzielili nasze zdanie na temat twórczości Szwajcara i stał się on jednym z najpopularniejszych twórców w naszym katalogu. Z kolei z dość chłodnym przyjęciem spotkał się w Polsce Robert Crumb. Liczyliśmy na większy szał, bo to w końcu absolutny klasyk, na którym wychowały się pokolenia komiksiarzy na całym świecie. A tu było po prostu okay. Mamy wrażenie, że nowi wyznawcy jego twórczości się po naszych publikacjach nie pojawili.
W tym momencie chyba warto wytłumaczyć czytelnikom nieobeznanym z rynkiem, jaki nakład w Polsce można uznać za sukces. To zazwyczaj duży szok.
Widzę, że chcesz ode mnie wyciągnąć liczby, ale ja spróbuję się trochę wykręcić. Za sukces uznajemy, jeśli komiks zwrócił koszty produkcji i przyniósł zysk. To nie jest zależne od nakładu, tylko od budżetu projektu. Oczywiście najfajniej jest, gdy nakłady idą w tysiące, bo to oznacza, że ten zysk jest większy, ale zarobiliśmy też na rzeczach, które w dawnych czasach ukazywały się w nakładach sześćset czy osiemset sztuk. Jak to wygląda dzisiaj? Niech odpowiedzią będzie cytat ze wspólnika: „No i znowu komiks, którego wydrukujemy tylko tysiąc egzemplarzy”.
Czy nakłady rosną w zauważalny sposób, czy raczej utrzymują się ciągle na tym samym poziomie?
Rosną. W sposób zauważalny, ale nie błyskawiczny. To od lat taka fajna ewolucja. Przynajmniej jeśli chodzi o komiks, którym my się zajmujemy, bo być może nakłady komiksów superbohaterskich rosną w sposób zupełnie szalony.
A jak wzrost popularności komiksu superhero wpływa na wydawnictwo zajmujące się bardziej niszowymi tytułami? Odczuwacie jakiekolwiek zależności?
Postrzegam to jako proces długofalowy i wieloletni. Niewątpliwie obserwujemy szał na superherosów, jego powodem są oczywiście filmowe wariacje na temat ich przygód. To one sprawiły, że również komiksy z nimi zaczęły przeżywać renesans popularności. Moim zdaniem ich czytelnicy to nasi przyszli klienci. Ja sam przeżyłem dzięki wydawnictwu TM-Semic burzliwy komiksowy romans z Batmanem, Spider-Manem i innymi. Ale po trzech–czterech latach intensywnego obcowania z nimi poczułem totalne znużenie. Zacząłem szukać w komiksie innych treści, estetyk. To już się powoli dzieje, tak przynajmniej donoszą mi sprzedawcy z komiksowych sklepów. Ludzie zaczynają pytać o „inne” komiksy.
Kultura Gniewu jest także jednym z wydawnictw, które miały bardzo duży wpływ na rozwój polskiego komiksu. Wydajecie dużo polskich autorów, wielu z nich dzięki Wam zadebiutowało. Czy polscy czytelnicy chętnie sięgają po swoich rodaków, czy trzeba ich do tego namawiać?
Zaczynaliśmy od wydawania polskich twórców: Pała, Prosiak, Rebelka, Szneider, Koza… Po to wręcz wydawnictwo powstało! I nasz stosunek do rodzimych twórców się nie zmienił – cały czas wydawanie ich komiksów wydaje nam się czymś bardziej ekscytującym od zagranicznych przedruków. To są tytuły, które totalnie premierowo trafiają do rąk czytelników, jeszcze nikt ich nie odkrył, nie zrecenzował. Jest szansa na wypatrzenie nowych talentów, prezentacje nowych nazwisk, a może nawet sprzedaż praw zagranicznemu wydawnictwu? Mówiąc górnolotnie, jest to rola kulturotwórcza, a nie odtwórcza.
A co do drugiej części pytania – do każdego wydanego komiksu trzeba czytelników namawiać, ale nie postrzegam tego jako jakiegoś ograniczenia. To normalny mechanizm na przeładowanym publikacjami rynku.
Patrząc na historię polskich komiksów wydanych w KG, można też dostrzec, jak rozwijali się nasi twórcy. Tytułom z początków zeszłej dekady bliżej raczej do undergroundu, a obecnie macie dostępny chyba cały przekrój gatunkowy.
To prawda. To naturalny efekt rozwoju rynku. Oferta KG to dziś przekrój przez wszelkie komiksowe gatunki i formy, dzięki czemu komiksowi twórcy mają bardzo różne inspiracje. To ma przełożenie na ich komiksy.
Dorobiliście się też już paru gwiazd, których komiksy są wyczekiwane przez fanów. Możesz pochwalić się kilkoma takimi nazwiskami i ich tworami?
Nie będę tu wymieniał twórców zagranicznych, bo to światło odbite od oryginalnych wydań i zamorskiej sławy. Natomiast naszymi polskimi „gwiazdami” są bez wątpienia: Marcin Podolec, Jacek Świdziński, Michał Śledziński, Krzysiek Gawronkiewicz, Krzysiek Owedyk, Karol Kalinowski, Janek Koza, Jakub Rebeka, o Tomku Samojliku nie wspominając. Na ich komiksy czekają czytelnicy, a i my czekamy na każdą ich kolejną pozycję.
Na koniec chciałbym zapytać o Wasze ostatnie działania. Za nami tegoroczny Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi, na którym mieliście sporo premier. Jakie nowe tytuły z logiem KG właśnie się pojawiły?
Wśród wydanych tytułów znalazły się między innymi Rycerze świętego Wita Davida B., czyli wznowienie jednego z najważniejszych komiksów wydanych na polskim rynku. To autobiograficzna opowieść o życiu z członkiem rodziny chorym na epilepsję. Drugim tytułem tego autora są Najlepsi wrogowie 2, kontynuacja lekcji historii na temat stosunków między Zachodem a krajami Bliskiego Wschodu. Dużym wydarzaniem jest także Ranx, będący długo oczekiwaną klasyką włoskiego undergroundu spod znaku antybohatera. Miały też miejsce powroty kilku uznanych polskich artystów. Będziesz się smażył w piekle to potężny rozmiarowo komiks jednego z najbardziej charakterystycznych twórców polskiego podziemia – Krzysztofa Owedyka. Prawie od razu rozeszło się też Kościsko. To pierwszy od lat tytuł stworzony przez Karola Kalinowskiego – autora kultowej już Łaumy – i możliwe, że najbardziej oczekiwany polski komiks roku.