Rok 2015 okazał się kolejnym bardzo owocnym okresem dla polskiej muzyki. Pojawiły się dziesiątki płyt z przeróżnych gatunków, które w znakomitej większości na dobre wpiszą się w panteon dotychczasowych wydawnictw powstałych nad Wisłą. Zapraszam do lektury tekstu, w którym postaram się polecić albumy w mojej ocenie najciekawsze. Sporo z nich opisywałem już na bieżąco w Skrawkach dźwięku, dlatego przyjąłem zasadę, że do recenzji płyt, o których już wspominałem załączę link, żeby nie mnożyć bytów.
Zacznijmy więc nieco niekonwencjonalnie, bo od… naszej sceny okołofolkowej. Być może najwybitniejszy materiał w tej stylistyce, jaki kiedykolwiek powstał w Polsce (konkurencyjny wydaje się jedynie self-titled zespołu Księżyc z 1996 roku – o której to grupie za chwilę) popełnił Kuba Ziołek pod szyldem Stara Rzeka. Zamknęły się oczy ziemi to płyta, nie bójmy się tego słowa, wybitna – zarówno instrumentalnie, aranżacyjnie i produkcyjnie, jak i konceptualnie. Wypadkowa wrażliwości Phila Elveruma i Davida Tibeta przemieszana jest tu z aurą polskich podań i legend, co najlepiej wyczuwalne jest w takich utworach, jak Mapa czy W sierpniową noc. O tym materiale powinno się mówić na okrągło. Wspomniany Księżyc i jego Rabbit Eclipse to zaś bardzo umiejętne nawiązanie do wywołanego debiutu grupy i jeden z dwóch najważniejszych chyba powrotów mijającego roku – tajemniczy i zjawiskowy. Tym drugim jest płyta Niezwyciężony kultowego dla wielu zespołu Ścianka, będąca audialną ilustracją słuchowiska zakotwiczonego fabularnie w jednym z lemowskich uniwersów. A skoro, nomen omen, orbitujemy już tak blisko psychodelii i eksperymentów…
To, że najciekawsze rzeczy dzieją się najczęściej na granicy gatunków jest rzeczą powszechnie wiadomą. W zeszłym roku mieliśmy w Polsce istny dobrobyt tego typu płyt, że przytoczę tylko takie wydawnictwa jak Alameda 5 – Duch tornada, Kapital – Chaos To Chaos, Kirk – III, Rimbaud – Rimbaud, Złota Jesień – Girl Nothing czy T’ien Lai – RHTHM. Jeśli więc ktoś nie miał okazji zapoznać się z którymkolwiek z nich, bardzo polecam. Także utrzymana w podobnie eksperymentalnym duchu, czerpiąca w pełni z dobrodziejstw globalnego pejzażu dźwiękowego muzyka elektroniczna utrzymywała się na najwyższym poziomie. Oprócz najbardziej oczywistych typów, jak Wilhelm Bras – Visionaries & Vagabonds czy RSS B0YS – HDDN, warto też zwrócić uwagę na debiutancki materiał Tape Alienz, album qualm, za którym stoi Duy Gebord, czyli Radosław Sirko, czy krążek Open Doors Wudeca. Pojawiło się również wiele wybornych nagrań w obrębie house’u i techno, z których moje ulubione popełniły Ptaki (Przelot), Daniel Drumz (Untold Stories), Jacek Sienkiewicz – Nomatter i Drifting czy Heathered Pearls (Body Complex).
Także w muzycznym światku awangardowym, choć oczywiście podziały te są bardzo umowne, działo się wiele dobrego, czego najlepszym przykładem elektroakustyczne eksperymenty Micromelancolie na Lowest Tone On Earth, Kamila Szuszkiewicza na Istinie czy duetu Arszyn / Duda na Automacie. Wszystkim zainteresowanym tego typu dźwiękami polecam gorąco świetny przegląd wartościowych, a niszowych często wydawnictw przygotowany przez Filipa Lecha. Nie próżnowali także twórcy odpowiedzialni za muzykę instrumentalną, ambientową i wszelki field recordings, a do moich ulubionych wydawnictw w tym zakresie zaliczam ilustracyjną i przejmującą Genesę Klimt, zdecydowanie zbyt mało docenione Summer Love zespołu Infradźwięki czy self-titled grupy Wsie, a także Vanishing Land Tomasza Mirta.
Stan naszego popu w ubiegłym roku dobrze oddaje sentencja, że ważna jest jakość, a nie ilość. Znakomitą płytą zadebiutowały krakowskie Rycerzyki (wspominałem o niej więcej tutaj), którym udało się w polską scenę wnieść ogromną dawkę świeżości, łącząc lokalny dźwiękowy koloryt z artystycznymi rozwiązaniami à la Kate Bush. Materiał na miarę swoich ogromnych możliwości popełnił wreszcie Dawid Podsiadło, a jego Annoyance And Disappointment skrywa w sobie tak udane tracki, jak Block czy Four Sticks. Ponadto, z ważniejszych powrotów, nowe krążki wydały zespoły Kamp! (Orneta) i Kobiety (Podarte sukienki), zaś, po świetnym koncercie na Playground Festival, w moich oczach bardzo urósł materiał z Corridors Baascha. Nie zapominajmy też o drugim longplayu The Dumplings (Sea You Later) oraz wybornym singlu Planetarna moc zespołu Ciemnogrody.
Prężnie funkcjonowała przez ostatnie dwanaście miesięcy nasza scena jazzowa. Gold of Małkinia Shofar to materiał, w którym w ujmujący sposób udało się połączyć awangardowe myślenie z klezmerową estetyką (posłuchajcie tylko Naket Nigun / Rumi Rumian czy Spider Silk In The Shade), zaś w podobne pokłady kreatywności obfitują chociażby + MazzSacre, Bukoliki High Definition Quartet czy Aura RGG. Nie można zapomnieć też o Six Months And Ten Drops oraz Chapters Tomasza Dąbrowskiego (w drugim przypadku popełnionego we współpracy z Bartłomiejem Olesiem). A i to zaledwie subiektywnie najsmaczniejsze kąski z całego wysypu wydawnictw.
Pojawiło się też kilka naprawdę wartościowych, artystycznych płyt okołorockowych, jak Headache Trupy Trupa (wyróżnione nawet w rankingu Los Angeles Times), Sierść Sierść Sierść grupy…, a jakże, Sierść czy Stan prac kapeli o wdzięcznej nazwie Nagrobki. Świetny materiał post-punkowy, co dobrze odzwierciedla ten występ, wydał też zespół Ukryte Zalety Systemu. Powodów do narzekań nie mają również w żadnym razie fani metalu. Takie wydawnictwa jak Exercises in Futility Mgły, Near Death Revelations Blaze of Perdition czy, a może przede wszystkim, tajemnicze Litourgiya grupy Batushka furorę zrobiły nie tylko w kraju, ale i na świecie. Z ciekawą, docenioną globalnie płytą, choć to trochę nie moja estetyka, powróciła też nasza eksportowa prog-rockowa grupa Riverside. Fani bardziej konwencjonalnego myślenia o rocku też mogli być usatysfakcjonowani – wyszło między innymi Behind The Windows Wojciecha Hoffmana ze współudziałem Michała Jelonka czy Grzegorza Skawińskiego.
W hip hopie, podobnie jak na świecie (Kendrick Lamar czy Vince Staples), także w Polsce obrodziło istotnymi wydawnictwami. Gdybym miał wyselekcjonować płytę roku obstawiałbym pewnie którąś z piątki Umowa o dzieło (Taco Hemingway), Lot 022 (Bałagane), Vanillahajs (Tede), Orient (Syny) i Przecież ostrzegałem (Legendarny Afrojax). No, może jeszcze Wyszli coś zjeść Rasmentalismu i Same sztosy duetu Dwa Sławy. Mainstreamową furorę, zwłaszcza pod względem zasięgu i wygenerowanego szumu, zrobił też oczywiście Gang Albanii swoimi Królami życia.
Z wydarzeń pozapłytowych warto odnotować, że na rynku pojawiło się kolejne po „M/I Kwartalniku Muzycznym” sfinansowane crowfundingowo pismo muzyczne, czyli „Gazeta Magnetofonowa” – o tyle ciekawa w kontekście niniejszej publikacji, że koncentrująca się wyłącznie na polskiej scenie. Tradycyjnie, mimo zaciekłej konkurencji (a może dzięki niej), hossa trwa też na naszym rynku festiwalowym, w wyniku czego mieliśmy okazję obejrzeć w 2015 roku w Polsce bardzo wielu uznanych muzyków. Na Open’erze zaprezentowali się między innymi Drake, D’Angelo i The Libertines, na OFF-ie Patti Smith, The Residents czy Ride, na Tauronie Autechre oraz Kiasmos, zaś na Unsoundzie organizatorzy zaimponowali tym, w jaki sposób można pobawić się formułą festiwalu, odsłaniając przed eventem jedynie połowę line-upu, w wyniku czego długo nie było wiadomo kto zagra, a po samej imprezie pojawiło się wiele smakowitych dyskusji – jak ta. A przecież odbyły się też tak pasjonujące eventy jak choćby Inne Brzmienia w Lublinie (z headlinerem w postaci Einstürzende Neubauten). Sądząc po dotychczasowych ogłoszeniach (The Cure w Łodzi, Kraftwerk w Sopocie, PJ Harvey na Open’erze czy Sleaford Mods na OFFie) w bieżącym roku będzie pod tym względem co najmniej równie dobrze, i tym optymistycznym akcentem, wraz z nadzieją, że 2016 wcale nie okaże się mniej obfity w wartościowe wydawnictwa, pozwolę sobie zakończyć.