Zapraszam do lektury cyklu, w którym w możliwie regularnych odstępach czasu postaram się o subiektywne przeglądy najciekawszych polskich płyt, jakie ostatnio pojawiły się na rynku. W części pierwszej proponuję raz jeszcze przyjrzeć się wartościowym albumom, które swoją premierę miały od 1 stycznia do 30 kwietnia 2015 roku. Wszelkie propozycje waszych ulubionych wydawnictw z tego okresu będą mile widziane w komentarzach!
Wilhelm Bras – Visionaries & Vagabonds – Już pierwsza płyta Pawła Kulczyńskiego – Wordless Songs By The Electric Fire – imponowała autorską, dojrzałą, eksperymentatorską wizją metalicznej, zdehumanizowanej elektroniki wypływającej wprost z etosu do it yourself (nietrudno znaleźć w sieci określające autora zdanie: „zapalony budowniczy nietypowych instrumentów analogowych”), a highlightami okazały się wtedy takie kompozycje jak Angel Lust, Stray Stars czy Excuses Are Legion. Mam wrażenie, że tegorocznym sofomorem Wilhelm Bras podniósł poprzeczkę jeszcze wyżej. Znajdziemy tu zarówno hipnotyczne utwory w rodzaju Aggressive Mimicry i Peaceful Penetration, bazujące na ogromie motywów rozbłyskujących raptem na moment, by już po chwili zupełnie zgasnąć w kawalkadzie ścieżek, jak i transowe Drug Coefficient czy wywołujące skojarzenie przeciągłego jęku obwodów scalonych Wanderer – kawałek korespondujący nieco w swej intensywności z pokładami sadyzmu, z jakimi w utworach takich jak test pattern #1101 nad aparatem percepcyjnym słuchacza znęca się chociażby Ryoji Ikeda. Jako wisienka na torcie jawi się zaś tutaj Sleeping Rough, w którym szczególnie warto poczekać na rewelacyjny fragment rozpoczynający się od 4:20, gdy do złowieszczego dwudźwiękowego leitmotivu doklejają się kolejne rozedrgane, nieustannie modulowane partie, składając się na zmierzającą do kulminacji barbarzyńską dźwiękową zawiesinę, która w swej brutalności nie oszczędzi absolutnie nikogo i niczego. Chapeau bas. 7,5/10
Złota Jesień – Girl Nothing – Być może najciekawsza na ten moment tegoroczna polska płyta. Album bardzo bogaty brzmieniowo, będący efektem zróżnicowanych, choć z grubsza czytelnych inspiracji, tak jak np. twórczość wszelakich shoegaze’owców (z My Bloody Valentine na czele), by jednak już po chwili skręcić, co celnie wychwycił Marek Sawicki, w tak egzotyczne dla polskiej publiczności rejony, jak garażowo-noise’owe nagrania Amerykanów z The Hunches czy The Hospitals. Mają tu więc miejsce rzeczy tak osobliwe jak zderzenie urokliwej, zepsutej lo-fi melodyjności sączącej się z I Am Mary Poole z przyozdobionym w wariackie, furiackie wręcz perkusyjne przyspieszenia closerem, przywodzącym na myśl szaleńcze zrywy agresywnych japońskich składów typu Zeni Geva czy Bo Ningen. Nie pozostaje nic innego niż podkręcić regulator głośności – naturalnie po uprzednim zorientowaniu się, czy sąsiadów nie ma akurat w domu – i wyobrazić sobie, że bierzemy udział w koncercie kwartetu (na który to koncert, swoją drogą, wybrać się zachęcam – jeśli nie w klubie, przypominam, że zespół ogłoszono na tegorocznej edycji katowickiego Off Festivalu). 7/10
Daniel Drumz – Untold Stories – Pierwszy pełnoprawny materiał Daniela Szlajndy z miejsca stał się jednym z moich ulubionych soundtracków poświęconych (przynajmniej w dużej części) Krakowowi. Autor, przy pomocy wysublimowanych, repetytywnych form, m.in. takich jak deep house i minimal techno, ilustruje dźwiękami ważne dla siebie miejsca podwawelskiego grodu. Błogie, instrumentalne kompozycje skrzące się od wspomnień artysty świetnie odnajdują się w tej konwencji, a na miano najciekawszych punktów na trackliście zasługują: relaksacyjne Met Her At The Railway Station, klubowe First Impression, mieniące się dziesiątkami ornamentów (ujmujące cymbałki!) Floaters czy tytułowe Untold Stories. Kompetencje i rozeznanie muzyka w okołoelektronicznych trendach są aż nadto zauważalne, a tym samym materiał sprawia wrażenie bardzo świadomego i dopracowanego, co nie przekreśla jednocześnie bijącego z niego, autorskiego pierwiastka. Godna i zaskakująco szybka odpowiedź na doskonały zeszłoroczny album ukrywającego się pod pseudonimem The Phantom Bartosza Kruczyńskiego, o którym pisałem tutaj (miejsce 3). Swoją drogą, i Kruczyński zdążył już w tym roku popełnić wartą uwagi płytę – LP2 – sprawdźcie koniecznie. 7/10
Kapital – Chaos To Chaos – Jeśli chodzi o częstotliwość angażowania się w różne wartościowe projekty i nagrania, Kubie Ziołkowi i Rafałowi Iwańskiemu naprawdę blisko do światowego topu. Obok znakomitego Innercity Ensemble, panowie już jakiś czas temu (płyta No New Age) uformowali kolejny wspólny muzyczny twór, wydając w tym roku jego drugi album, który, jak mniemam, równie dobrze mógłby być nieszkodliwym ekwiwalentem substancji psychotropowych dla uzależnionych entuzjastów kosmische musik, zastanawiających się przy tych nieoczywistych, rozwibrowanych, repetytywynch strukturach, jak to właściwie było z tym pojawieniem się wszechświata i człowieka. Znajdziemy tu więc transowe, połyskujące metalicznymi dźwiękami Kap-Eh-Thaal, przywodzące na myśl obrazy opuszczonej Zony ze Stalkera Tarkowskiego Kolaps czy zaszumioną Trans-manię, w której pod warstwą szumu kryje się nieśmiało domagająca się uwagi melodia. Ponadto Cyborg Interchaos doskonale odnajduje się w swej programowości, a M.I.T. daje pewne wyobrażenie tego, jak brzmiałaby muzyka średniowieczna (pozdrowienia dla mojej ulubionej Hildegardy z Bingen!), gdyby wykonywano ją przy użyciu zaawansowanego sprzętu z dzisiejszych czasów. Zresztą, co ja będę pisał, by docenić multiinstrumentalny kunszt obu panów zobaczcie tylko za jak wiele brzmień i instrumentów każdy z nich odpowiadał przy nagraniach. 7/10
Trupa Trupa – Headache – W pełni zgadzam się z Rafałem Krause, że mimo dwóch dobrych krążków w cv to właśnie na tym, trzecim w dyskografii albumie trójmiejskiej formacji jej muzyka nabrała pełni dojrzałości i charakteru. Fani kreatywnego podejścia do rocka powinni być usatysfakcjonowani, gdyż zespół serwuje tu istnie erudycyjną mieszankę jego różnych podgatunków – od psychodelii i indie po kraut, a całość składa się na nadzwyczaj spójny, przemyślany materiał. Melodyjna ponadczasowość kryje się szczególnie w Sacrifice i tytułowym, misternie konstruowanym, dziewięciominutowym Headache, ale i liczne z pozostałych tracków (niepokojące Halleysonme, przypominające złote czasy indie rocka The Sky Is Falling) robią bardzo dobre wrażenie. Ciekawe jest też Wasteland, które od początkowej łagodności zmierza stopniowo w kierunku sekciarstwa znanego chociażby z twórczości The Drones. 7/10
Jacek Sienkiewicz – Nomatter – Jeden z najlepszych i najbardziej doświadczonych współczesnych polskich twórców elektronicznych popełnił kolejną wartościową płytę. Tym razem Sienkiewicz postawił na przestrzenne, nieco mniej taneczne niż zazwyczaj dźwiękowe tekstury przyozdabiane licznymi zakłóceniami. I tak, kojący kontrast dla hałaśliwego, atonalnego wręcz momentami Subatomic Particle 42 stanowi najdłuższe na trackliście, bo aż piętnastominutowe, Sto_rys – utwór, w którym ambientowe partie wydają się toczyć swoisty bój z nieustannie napierającymi szumami i zgrzytami, co rusz odpierając ich zaciekłe ataki. Z kolei puszczone z odpowiednią głośnością rozedrgane outro w postaci Solope swoim nagromadzeniem ciągłych, wibrujących, niskich brzmień z pewnością wprawi w drgania także stół, na którym znajdują się wasze głośniki. W moim prywatnym rankingu albumów artysty Nomatter przebojem wskoczyło na podium i sytuuje się w tej chwili zaraz za Techne (2002) i Displaced (2004). 7/10
PS. Tempo, jakie narzucił sobie w tym roku Jacek Sienkiewicz może imponować, gdyż 30 kwietnia we współpracy z Maxem Loderbauerem wydał on ambientową EPkę zatytułowaną Ridges. Powiem tylko, że ilość jest tu wprost proporcjonalna do jakości, więc i ją wszystkim fanom rozmarzonych, leniwych, instrumentalnych konstrukcji jak najbardziej polecam.
1 comment
Mary najlepsza jak dla mnie, reszta nuda
Comments are closed.