Przemysław Rojek: Mamy rozmawiać o festiwalu literackim, ale chciałbym zapytać na początku o coś naprawdę nieliterackiego i niefestiwalowego: jakie powietrze bardziej Ci służy? To z południa Polski (górskie, sudeckie i to dolnośląskie, z Wrocławia), czy nadmorskie, kołobrzeskie?
Artur Burszta: Nad morzem lubię mroźną zimę, w górach wczesną jesień. Takie powiewy służą mi najbardziej. Oczyszczają umysł. Wrocławskie zanieczyszczenia potrafiły nieźle zamącić w głowie.
Skoro odpowiedziałeś aluzyjnie, to przejdźmy jednak do literatury… Nie jest przesadną tajemnicą, że Twoje zniknięcie ze stolicy Dolnego Śląska kosztowało Cię trochę zdrowia, więc zostawmy to, co było, i skupmy się na tym, co jest i przez jakiś czas jeszcze zapewne będzie. Jak się kieruje wydawnictwem w Kołobrzegu?
Sąsiedzi są życzliwi, ale nic nas nie łączy. Dużo podróżuję. Główną fuchę mam 600 km dalej. Zanim tam dotrę, sporo rozmyślam. Nic już nie muszę, za niczym nie gonię. Odzyskuję niezależność i kontrolę. Wracam do tego, co kiedyś było sednem działań. Wszystko to przekłada się na dobór autorów, książek oraz program festiwalu.
Pociągnę jeszcze przez chwilę wątek związany z miejscami. Jak po roku oceniasz pomysł zlokalizowania głównej imprezy Biura (i wciąż jeszcze jednego z najważniejszych polskich spędów literackich) w Stroniu Śląskim – miejscu malowniczym, ale sennym, spokojnym i niewielkim… Myślisz, że to może szokować, zachwycać, gdy nagle w tę ciszę wysypuje się jakieś kolorowe, hałaśliwe ludzkie cudactwo?
Nie wiem jak Ty, ale ja już nie odróżniam rodzimych festiwali. Obsługuje je ta sama grupa autorów, spotkania prowadzą ci sami dziennikarze. Kiedyś na czas czytań pustoszały knajpy, kawiarnie, ogródki i plaże. Dzisiaj, by zapewnić publiczność, właśnie tam przenosi się imprezy. Różne choroby toczyły i nasz festiwal. Zdiagnozowaliśmy przypadłości, kuracja musiała być radykalna, ze zmianą klimatu i zdrowym trybem życia włącznie. Teraz zależy nam jedynie na wydawaniu nieprzypadkowych książek i wydarzeniu, które wnosi coś istotnego do literatury, daje szansę nowym autorom, przybliża mniej znane zjawiska, wprowadza do polszczyzny teksty potrafiące zasilić nasz czytelniczy krwiobieg. Beata Stasińska po przeczytaniu tegorocznego programu powiedziała, że to „najbardziej nieoczywisty festiwal”. Trudno o lepszy komplement. Impreza kulturalna musi być jak rasowy kryminał – angażować od początku do końca, a w finale zaskoczyć tak, byśmy poczuli się zawstydzeni tym, co myśleliśmy po drodze.
Stronie to Twoje rodzinne okolice, które – w sensie zawodowym, jako animator kultury – opuściłeś ponad dwie dekady temu. Jakie myśli i emocje towarzyszą Ci, kiedy tam wracasz jako człowiek już o jasno określonym i bardzo mocnym miejscu w polskiej kulturze? Masz wrażenie, że spłacasz jakiś, bo ja wiem, osobisty dług? Towarzyszy Ci poczucie misji, chęć dania czegoś istotnego (również w tym bardzo konkretnym, ekonomicznym i promocyjnym sensie) swojej małej ojczyźnie, swoim ziomkom? A może po prostu doświadczasz pewnego rodzaju domknięcia, zatoczenia koła, powrotu na swoje miejsce?
Za wiele nie udało mi się tutaj osiągnąć. Nie powiódł się eksperyment z lokalnym radiem, które przez rok prowadziłem. Nie uratowałem przed likwidacją domu kultury, którego byłem kierownikiem. Przepadłem w konkursie na szefa biblioteki, mimo że skutecznie potrafiłem przeprowadzić adaptację sklepu meblowego na nowoczesną wypożyczalnię książek i miałem gotowy nowatorski projekt multimedialnego centrum. Dostałem też srogą lekcję bycia radnym a raczej „bezradnym”. Dlaczego więc wróciłem po dokładnie dwudziestu latach? Pewnie chciałbyś usłyszeć ckliwą historię z rozczulającym przesłaniem. Prawda jest bardziej przyziemna. Chciałem przenieść imprezę w miejsce, którego chwilę po 20 międzynarodowych Portach, realizowanych od Barcelony, Berlina, Edynburga po New Delhi, Oslo i Moskwę, nikt by nie obstawiał jako nowej lokalizacji uznanego polskiego festiwalu. Ten pomysł wymagał dodatkowo akceptacji partnerów z Unii Europejskiej i platformy Literary Europe Live, co jeszcze bardziej czyniło go niemożliwym w realizacji. Nie ma więc tutaj mowy o „domykaniu, zataczaniu i wracaniu na swoje miejsce”. Jesteśmy teraz w Stroniu, choć równie dobrze moglibyśmy być w Ustroniu. Festiwal, który chce coś tworzyć, a nie być jedynie corocznym festynem, musi się zmieniać, szukać nowych wyzwań i inspiracji. Po blisko 30 latach pracy mogę też powiedzieć, że dobrze wykonana robota w kulturze nie jest wtedy, kiedy znajdujesz się w centrum uwagi i wszyscy mówią, jaki jesteś wielki i ile ci zawdzięczają. Prawdziwe spełnienie następuje wtedy, kiedy inni zaczynają żyć tym, co im podsunąłeś, myśląc, że sami do tego doszli.
Hasło tegorocznej Stacji Literatura to „życie, miłość, śmierć”. Trudno o zestaw pojęć bardziej uniwersalnych, ale też bardziej ogólnych (złośliwi powiedzieliby, że przez tę ogólność – banalnych). Skąd taki pomysł?
Gdybym teraz odpowiedział na Twoje pytanie, to byłoby tak, jakbym zdradził po pierwszym odcinku, o czym będzie trzeci sezon Twin Peaks. Jeśli chcesz cokolwiek zrozumieć, musisz uważnie obejrzeć cały serial i być gotowy na to, że w finale nie dostaniesz żadnej odpowiedzi. Potrzebujesz wskazówek? Zajrzyj do festiwalowego katalogu ze zdjęciami z kolekcji Jacka Dehnela. Niektóre z nich mają około 100 lat, a jakby powstały specjalnie dla nas. „Spodziewaj się niespodziewanego” – to jedyne, co mogę Ci obiecać.
W ostatnich dwóch latach Biuro Literackie wykonało jeden wyraźny zwrot, otwierając się bardzo mocno na poezję społecznie i politycznie krytyczną, lewicowo zaangażowaną: antologia Zebrało się śliny, tomy Konrada Góry, Dawida Mateusza, Roberta Rybickiego… Jasne, ten – by tak rzec – doraźny temperament zawsze był w Biurze ważny: w prozie z Portetu kobiety, w eseistyce Asi Mueller, w poezji Marty Podgórnik, Darka Foksa, Zbigniewa Macheja czy Bohdana Zadury, ale chyba nigdy w aż takim natężeniu. Czy myśl przewodnia tegorocznej Stacji Literatura – koncentrująca się wokół kwestii metafizycznych i egzystencjalnych, a zatem wykraczających poza społeczno-polityczne tu i teraz – oznacza ostrożny odwrót Biura od angażowania się w bieżące polskie spory?
Biuro Literackie nie tyle wykonało wyraźny zwrot w stronę zaangażowanych poetów, metafizyki i egzystencji, ile po prostu postawiło na nowych autorów. Ostatnim festiwalem we Wrocławiu podsumowaliśmy 20 lat i elegancko podziękowaliśmy za współpracę niektórym kolegom. To, że współtworzyliśmy aktualne hierarchie w polskiej poezji, nie musi oznaczać, że przez kolejną dekadę będziemy je już tylko pielęgnować i utrwalać. Wolę twórców głodnych i spragnionych aniżeli najedzonych oraz spełnionych. Uznałem, że gotowy jestem obalić wszystko, co z takim mozołem budowałem, by dać szansę innym. Bieżące spory? Jeśli są w stanie rozwiązywać literackie problemy, to mogą liczyć na moją uwagę.
Gdy patrzę na program 22. Stacji Literatura, dostrzegam tam – w tym, co tyczy się ściśle literatury – kilka wątków zmierzających w kilku kierunkach. Po pierwsze – muzyka, ale o to chętnie zapytam Cię osobno. Po drugie – jednak kontynuacja linii poezji zaangażowanej, reprezentowana przez długo oczekiwaną, nową książkę Ryby i przez niesłychanie ważne wydanie wierszy zebranych Tomasza Pułki. Po trzecie – dalszy ciąg Biurowej przygody autorów, którzy z wydawnictwem związani są od momentu swoich bardzo głośnych debiutów; myślę oczywiście o Martynie Buliżańskiej i Szymonie Słomczyńskim. Po czwarte – nowe książki klasyków współczesnej poezji: Marty Podgórnik, Romana Honeta, Piotra Matywieckiego, Marcina Sendeckiego, Andrzeja Sosnowskiego. Po piąte – otwarcie na bardzo ważnych poetów dotychczas (jako poeci) w Biurze nieobecnych, czyli Kacpra Bartczaka i Przemysława Owczarka. Po szóste wreszcie – drugi już sezon promowania najnowszej, kompletnie u nas nieznanej literatury europejskiej. Czy da się ułożyć jakiś w miarę spójny obraz tego, w którą stronę będziesz orientował Biuro w najbliższym czasie? Czy też po prostu jest tak, jak to powiedziała Marta w towarzyszącej ostatniemu Połowowi rozmowie z Krzyśkiem Sztafą, że „oboje z Arturem Bursztą wciąż lubimy czytać nowe wiersze”?
Mogłoby się wydawać, że Biuro Literackie, wydając tyle samo prozy, ile poezji, kolaborując z muzyką i innymi sztukami, rozwija się równocześnie w zbyt wielu kierunkach. Nic bardziej mylnego. Wydobywamy z każdej z tych dziedzin dokładnie to samo – radość obcowania z tym, co jest dobre, wartościowe i rozwijające. Skoro współczesny miłośnik muzyki nie zamyka się już na jeden gatunek melodii, to dlaczego inaczej miałoby być z czytelnikiem literatury? Już dawno zatarły się różnice między poezją a prozą, piosenką a wierszem. Musisz dzisiaj chłonąć znacznie więcej niż kiedyś, żeby odkryć to, co będzie ważne dla Ciebie. Na pewno przestaliśmy myśleć projektami. Nie porywamy się na wielkie programy. Jest więcej spontaniczności, obserwowania, analizowania i reagowania na sygnały, które wysyła do nas otoczenie. W takich warunkach tworzy się teraz nasz plan wydawniczy i program festiwalu.
Mimo tego, że (na szczęście!) Biuro Literackie nie jest już od dłuższego czasu faktycznym monopolistą na rynku wydawania poezji w Polsce, ostatni sezon nagradzania pokazał, że nie sposób się z Biurem nie liczyć – Iłłakowiczówna dla Stacji wieży ciśnień, Szymborska dla W, Silesius za całokształt dla Andrzeja Sosnowskiego (czyli – jeśli popatrzeć, gdzie laureat wydał większość swych tomów – też poniekąd dla Biura), no i wreszcie ta najważniejsza: Nike dla Nakarmić kamień Bronki Nowickiej. Wiadomo, poezja to nie wyścigi, ale wynik piękny… Ze swoim ambiwalentnym stosunkiem do rytuału nagradzania literatury nigdy się nie kryłeś, ale jak się czujesz z tymi wszystkimi laurami, które dostały się wydawnictwu w czasie jego wielkich zmian, a więc wtedy, kiedy ryzyko utraty pozycji w życiu literackim jest dość wysokie? Pytam również dlatego, że niektóre z tych werdyktów jurorskich – dla Sendeckiego, a zwłaszcza dla Nowickiej – część krytyków literackich uznała za mocno kontrowersyjne…
Posiadać w tym samym czasie w zestawie oferowanych książek publikacje nagrodzone Noblem i Nike, Szymborską, Silesiusem, jako małe, kilkuosobowe wydawnictwo bez stałych i pewnych dochodów – to pewnie marzenie niejednej oficyny. Ja natomiast staram się już nie fantazjować, nie liczyć na nic i niczego nie oczekiwać. Robię, co do mnie należy, najlepiej jak umiem. Uważnie czytam książkowe propozycje i wybieram te, które spełniają kryteria, o których mówiłem wcześniej. Nie posiłkuję się zewnętrznymi opiniami, nie testuję książek na wybranych grupach czytelników. Pracuję razem z Joasią Mueller, ważne w tym roku były dla mnie opinie Krzysztofa Sztafy, słucham uwag Oli Olszewskiej. Nagrody? No cóż. Cieszę się, gdy dostają je nasi autorzy, bo widziałem nie raz, jak ratowały domowy budżet. Kontrowersje? Mam wrażenie, że to słowo częściej opisuje wypowiedzi tych, którzy próbują zdyskredytować taki werdykt, aniżeli samych autorów i ich książki.
Nie będzie chyba wielką przesadą stwierdzenie, że książką, za którą środowisko czytające poezję w Polsce będzie Ci jeszcze przez jakiś czas najbardziej wdzięczne, jest Wybieganie z raju, potężny tom wierszy zebranych Tomasza Pułki… Gdzieś na facebookowym profilu Biura Literackiego można znaleźć słowa, że Pułka próbował już wydać u Was książkę, a przecież ukazuje się ona dopiero teraz. Co się zmieniło w Twoim doświadczaniu jego poezji, że jednak zdecydowałeś się na taką wydawniczą inicjatywę?
Prawda jest taka, że Tomek przesyłał do Biura Literackiego maszynopis każdej nowej książki i za każdym razem słyszał moją odmowę. Nie było to jednak zwykłe odprawianie autora z przysłowiowym kwitkiem. Zbudowaliśmy relację, która dawała Pułce powody, by przesyłać mi kolejne propozycje, a mi, by uczciwie mówić mu, co o nich myślę. Gdy umarł, miałem do dyspozycji kilka jego niepublikowanych książek. Uznałem, że pierwszeństwo do ich wydania mają ci, którzy publikowali go za życia. Mijały lata, a nikt na poważnie nie zajmował się jego spuścizną. Gdy powstawała antologia Zebrało się śliny i Paweł Kaczmarski wspomniał, że chce w niej uwzględnić także Tomka, powiedziałem: „Pułka zasługuje na więcej”. Zaproponowaliśmy sojusz Korporacji Ha!art i złożyliśmy wniosek do ministerstwa. Spotkały nas dwie odmowy. Widząc, jak ważna jest książka dla rodziny i jego bliskich, uznałem, że nie będziemy patrzeć na koszty i zrobimy tę książkę sami. Czy w obliczu wszystkich tych okoliczności ma znaczenie, że wcześniej, poza antologią Poeci na nowy wiek, nie wydaliśmy nic Tomkowi? Tylko wyjątkowi złośliwcy nie docenią wykonanej przez nas pracy. Cieszę się więc z Wybiegania z raju, inaczej czytam te wiersze, kiedy są w jednym tomie. Zdania, że nie doczekaliśmy się za życia Tomka książki na miarę jego talentu , nie zmienię.
A teraz obiecane pytanie o muzykę. Nie od dziś wiadomo, że jest Ci ona (także jako towarzyszący melodii tekst) bliska. Była, przedwcześnie zgasła, Biurowa seria „33. Piosenki na papierze”, była płyta Portowe piosenki (i kilka innych wydawnictw z dźwiękami), były nieodmiennie towarzyszące Fortom, Portom i Stacji koncerty oraz projekty z pogranicza słowa i dźwięku… Tym razem jest jednak wyjątkowo bogato: wznowienie książki z tekstami Kory, tom Boba Dylana i arkusz poetycki Patti Smith, miał być jeszcze Leonard Cohen (a nie będzie dlatego, że niektórzy z Twoich kolegów po wydawniczym fachu lubią się bawić w psa ogrodnika, co to sam nie zeżre, a innemu nie da)… Czemu tak? Oczywiście, zawistni i tak będą mówić, że to po prostu wykorzystywanie noblowskiej koniunktury na Dylana, więc nie uwierzą, że książka z wierszami noblisty była planowana w Biurze na długo przed decyzją Komitetu…
Filip zaproponował Dylana wiele miesięcy przed Noblem. Zapaliłem się do pomysłu. W końcu rozumiałem, o czym tak naprawdę śpiewa Dylan, a nawet mogłem sam to zanucić. Pomyślałem, że to będzie książka, po której każdy, kto zamierza się zabrać za przekłady piosenek, będzie musiał pracować jak Łobodziński i robić to tak, żeby dało się śpiewać. Zdobycie praw było trudne, premiera przesunęła się na początek tego roku. Z Patti Smith było inaczej. Zapraszałem ją do Wrocławia już w 2012 roku, ale Czarne jako pierwsze zdobyło prawa do Poniedziałkowych dzieci. Program festiwalu tworzą książkowe premiery, więc udział Patti w Porcie wydawał się już niemożliwy. Po sukcesie Dusznego kraju pomyślałem, że Smith też trzeba pokazać po polsku. Czasu było niewiele, a mimo to w Dolinie Charlotty przy okazji premiery Tańczę boso Patti powiedziała, że ta pośpiesznie zrobiona książka jest najpiękniejszą, jaką kiedykolwiek jej wydano. Poświęciła nam kilka godzin, podpisując wszystkie egzemplarze, i na końcu przyjęła zaproszenie do Stacji Literatura. Równie wielka jest Kora. Jej debiut na początku lat 80. był tej miary wydarzeniem, co pojawienie się Dylana w USA 20 lat wcześniej. Pokazała nam wszystkim, że tekst piosenki rockowej w Polsce też może być sztuką. Ośmieliła innych, a jej teksty poetyckie są do dziś najpiękniejszymi miłosnymi wierszami w całej historii naszej muzyki.
Już w ubiegłym roku na Stacji – co mnie jako belfra osobiście szalenie cieszy – pojawiła się spora oferta towarzyszących działań edukacyjnych, istotna nowość w porównaniu z Portową formułą festiwalu Biura. W tym roku wszystkich tych pracowni będzie jeszcze więcej. Sprawdziło się? Rzeczywiście wierzysz, że ma to aż taki sens?
To nie kwestia wiary czy przekonania, a potrzeba chwili. Weźmy takiego „Krytyka z uczelni”. Zobacz, ile osób, które zaliczyły ten projekt, dzisiaj aktywnie uczestniczy w życiu literackim. Takie inicjatywy zaprogramowane są na sukces. Dlaczego? Bo nie pojawiają się po to, żeby przyciągnąć na festiwal dodatkową publiczność, uatrakcyjnić program, dać okazję do zarobienia wykładowcom, a dlatego, że realizują ściśle określone zadania.
Arturze, często bywasz na różnych europejskich festiwalach literackich. Z czasów mojej pracy w Biurze pamiętam, jak dużo decyzji dotyczących kształtu konkretnego numeru biBLioteki musieliśmy podejmować na czuja, bo Dyrektor był akurat gdzieś w samolocie albo w hotelu, gdzie próbował choć trochę odespać… Bezpośrednimi efektami Twoich peregrynacji są oczywiście nie tylko zagraniczni partnerzy Biura i Stacji, ale też ważne miejsce, jakie w programie 22. Stacji Literatura zajmują debaty z animatorami życia literackiego w różnych krajach i spotkania promujące najmłodszą niepolskojęzyczną literaturę. Zapytam konkretniej: czego uczysz się w czasie tych wyczerpujących podróży jako organizator festiwalu? A czego (to poniekąd pytanie osobne) na temat animowania literatury, jej wydawania i promocji w świecie o – jakoby – znacznie wyższym poziomie kultury czytelniczej niż Polska?
Nie da się robić dobrego festiwalu bez osobistego rozwoju. Wybieram się więc w kolejne podróże, by widzieć, wiedzieć i rozumieć więcej. Na tle innych krajów Polska jest wylęgarnią festiwali. Na dodatek robionych na jedną modłę. Europejskie miasta mają jedno duże wydarzenie literackie. Jeśli są dwa, jak np. w Berlinie, to ich profile wzajemnie się uzupełniają. Rzadko istnieje coś takiego jak konkurencja między festiwalami. Zazwyczaj działa się w jednej słusznej sprawie. W braku współpracy i spójnej polityki propagowania czytelnictwa upatruję część problemów, które trapią naszą literaturę. Wydajemy na tego typu działania ogromne państwowe i samorządowe środki, a mimo to nie potrafimy zahamować spadku czytelnictwa. Oczywiście nie jest tak, że w Norwegii, na Litwie czy w Chorwacji nie ma kłopotów. Rozmawiamy o nich w Stacji Literatura w ramach Europejskiego Forum Literackiego.
No to na koniec wrócę do początku naszej rozmowy, czyli uroków górskiego powietrza w Stroniu Śląskim. Profil facebookowy Biura zelektryzował ostatnio swoich czytelników zapowiedzią (oczywiście ostrożną i niewiążącą), że Patti Smith chciałaby odwiedzić za dwa lata Stację Literatura – sam zresztą wspominasz o tym w naszej rozmowie… Jak myślisz, czy poetce spodoba się Stronie i festiwal?
Zdziwiłbyś się, jak wiele Patti Smith wie o Polsce. Skoro powiedziała, że chce przyjechać na nasz festiwal, to wie, na co się pisze. A że jako pisarka w tej części świata pojawia się z rzadka, to trzeba się cieszyć na jej przyjazd. Na chwilę przed 25. edycją imprezy będzie to dla nas taka mała „Gloria”.