UBICA: Słuchaj, jeszcze raz ci powiadam: jestem pewna, że młody Byczysław da ci szkołę, bo ma za sobą słuszne prawo.
UBU: Psia twoja mać, niesłuszne prawo ma być gorsze niż słuszne? Ha! Ty mnie znieważasz, Ubico, posiekam cię na kotlet.
Jak wojna, to wojna
Teatr zawsze miał moc. Bywało, że jedno przedstawienie mogło wstrząsnąć Polską, wyprowadzić ludzi na ulice i zmienić rzeczywistość. Dopóki można dzięki przekazowi ze sceny znajdować drogę, porozumienie i inspirację, nie wolno marnować ducha teatru – niech jednoczy i woła o prawdę w obmierzłej politycznej rzeczywistości, w której niemal wszystko jest karykaturą normalnego świata.
W stanie wojennym jedynymi miejscami, w których można było publicznie wypowiadać nieocenzurowane (nie mylić z niecenzuralnymi) słowa, były kościoły. Dziś – najprawdopodobniej to już ostatnie chwile takiego stanu rzeczy, bo proces znaczącej zmiany klimatu, dotyczący narodowej sceny trwa w najlepsze – takim miejscem jest jeszcze teatr. Nie, żeby był nim wciąż razem z Kościołem, bo tam prawdę znaleźć można jedynie w tym, że w maju są majowe nabożeństwa. Zatem zanim wszyscy polscy artyści staną do braw z czarną taśmą na ustach, zanim pozmieniają się dyrektorzy wszystkich teatrów pod skrzydłami ministerstwa, które powinno zostawić w swojej nazwie tylko dwa ostatnie słowa, bo z kulturą zaczyna mieć do czynienia niewiele, zanim umrą pozbawione jakichkolwiek dotacji prywatne sceny i scenki – trzeba grać.
Ale nie byle co, lecz coś, co będzie w stanie ocucić i połączyć nas, oszołomionych bezmiarem głupoty i zakresu władzy garstki oszołomów. I tu problem, bo jednak ważniejsze niż „co” jest „jak”. Do kwasowej wojny polsko-polskiej pod flagami o wszystkich kolorach (tylko byle nie naraz, bo od tego można zginąć!) może doprowadzić nawet stary, poczciwy Wyspiański i jego Klątwa. Wystarczy tknąć krzyż.
Aż dziw, że nikt jeszcze nie zamachnął się na Dziady. Kółka różańcowe należy przed czasem uczulić, że korekta tekstu jest konieczna, inaczej znów trzeba będzie lać kwas w słoiki. Bo jakże: KONRAD: (śpiewa) Pieśń ma była już w grobie, już chłodna – / Krew poczuła – spod ziemi wygląda – / I jak upiór powstaje krwi głodna: / I krwi żąda, krwi żąda, krwi żąda. / Tak! zemsta, zemsta, zemsta na wroga, / Z Bogiem i choćby mimo Boga!
Stop! Najlepiej będzie skończyć na „Z Bogiem”, bo będzie dym.
A swoją drogą to fascynujące, że sekcja kuturalna ONR tak ukochała sobie teatr, bardziej precyzyjnie – przestrzeń przed teatrami, drzwi wejściowe i przedsionki holi. Prowokują one wszystkich wszechpolaków do spontanicznych happeningów, a więc do działalności związanej ze sztuką. Ciekawe, dlaczego nie mają własnej inwencji teatralnej. I, póki co, swoich teatrów.
Ale nic! Jeśli kultura polska ma tkwić w tak jaskrawym podziale na tę tchnącą wolnością, na niej wyrosłą i jej zawsze łaknącą, i na tę, która dumnie dzierży przy boku przymiotnik „narodowa” i musi być wymyślana na nowo zgodnie z wartościami partii rządzącej, to nie, nie bójmy się niczego. Uzbrojeni w repertuar, ruszajmy na wojnę z głupotą, zaściankowością, ciemnotą i oszołomstwem.
„Wyzwolin ten doczeka się dnia,
Kto własną wolą wyzwolony”
Profetyczni klasycy
A więc weźmy na przykład napisane w 1902 roku Wyzwolenie. Wyspiański, czując się po Weselu czwartym wieszczem narodowym, wziął się za diagnozę polskich chorób. Chciał nowej drogi dla Polski: powstania z kolan na płaszczyźnie politycznej, powstania z bezwładu ducha i woli, wyzwolenia sztuki.
Sztuką o nową Polskę chce przecież walczyć Konrad – poeta. Ale i on wie, że trzeba tę sztukę wyzwolić od kłamstwa. Narodowe widowisko sceniczne, które powstaje z inspiracji muzy, może przywodzić na myśl dzisiejszą Polskę: społeczeństwo rozdarte na skłócone warstwy, zwalczające się wzajemnie klasy, stronnictwa, ideologie, ugrupowania bez realistycznych programów. A wszystko w religijnym sosie, bo od czasu chrztu Polski Kościół nie chce przyjąć do wiadomości upływającego terminu ważności relacji z państwem.
Jakże mocno brzmieć musiał w 1903 roku ten prosty przekaz:
OJCIEC: Synu mój najmileńszy, nie poglądaj ku prawej stronie, ani ku lewej nie patrz. Źli oni, jedni jako drudzy; – i sercem chcę, byś wyrósł ponad onych, za moją idąc myślą i słowem.
SYN: Słyszę, ojcze.
OJCIEC: Jeno przedsię idź i patrz przedsię, a we swej duszy się wpatruj widziadło, które pocznie się przed tobą z myśli mojej i ze słowa mojego.
SYN: Słyszę, ojcze.
OJCIEC: Niechaj nie zatrzyma cię na drodze twej żadna ręka zbrodnicza ani ręka skalana brudem i podłością, lecz przejdziesz wskroś podłych i nikczemnych, ty jeden uświęcony, szlachetny, wierzący w prawdę myśli mojej i w prawdę słowa mojego.
SYN: Słyszę, ojcze.
Ta debata o Polsce w Wyzwoleniu wielokrotnie brzmi dziwnie znajomo.
KONRAD: Ja wiem, czego ty chcesz: że Polska ma być mitem, mitem narodów, państwem ponad państwy, prześcigającym wszystkie, jakie są, republiki i rządy; oczywiście niedościgłym, wymarzonym. Ma być marzeniem – tak, ideałem. Tak! Według ciebie ma się nie stać nigdy. Tak, a nigdy ma się STAĆ, nigdy BYĆ, nigdy się urzeczywistnić.(…) A ja chcę tego, co jest wszędzie. (…) Tylko z usunięciem oszustwa narodowego. (…) Z usunięciem kradzieży narodu; oszustów, którzy rujnują naród! złodziei, którzy okradają naród! (…) U nas jest kraj gościnny. No, tak się zmieści każdy złodziej. No tak. Ale on zawsze będzie wiedział, że jest złodziej.
Ale i chłopcy spod kanciastej grafiki na zielonych sztandarach znaleźć by mogli w realizacji Wyzwolenia kojące słowa.
KONRAD: A tak. My nie powinniśmy pozwolić naszych kobiet obcym, tym obcym, którzy siedzą wśród nas.
MASKA 12: Ależ kobiety są niezależne.
KONRAD: Nie, nie są i nie będą. Bo całym ich życzeniem i dążeniem powinno być, żeby od tej myśli niezależne nie były.
MASKA 12: ? Ależ one same…
KONRAD: One same są niczym.
MASKA 12: ?
KONRAD: Nie mogę ścierpieć i znosić, i słuchać, że kobieta Polka przeistacza dom męża obcego i czyni zeń dom polski. (…) Jeżeli tak czyni, to czyni podłość.(…) Czyni podłość, która się prędzej czy później odezwie w charakterze potomstwa. (…) Ale winniśmy przeciwdziałać i nie pozwolić marnować naszej krwi i naszych dziewcząt, tak dobrze obcym, jak swoim.
Tego nie powinniśmy! Wyspiański nadaje się na tło rozważań o kraju, jednak nikt przecież nie jest prorokiem we własnym. Może lepiej więc drążyć w dramacie, który dzieje się nigdzie, czyli w Polsce. Alfred Jarry napisał sztukę Ubu król, czyli Polacy w 1888 roku, jeszcze jako smarkacz. Napisał ją zresztą razem z kolegami, jako scenariusz do szkolnego przedstawienia kukiełkowego, które miało ośmieszyć znienawidzonego nauczyciela. W 1896 roku, już jako pracownik teatru, Jarry wygrzebał uczniowskie zapiski i namówił swojego dyrektora do wystawienia dramatu, nie przejmując się prawami autorskimi koleżków z klasy. Premiera okazała się fiaskiem, częściowo pewnie także przez gęsto padające ze sceny merde. Opowieść jest znana: Francuz Ubu, były król Aragonii, postać obrzydliwa i odrażająca, okrutna, chciwa i niechlujna, przybywa do Polski i zostaje rotmistrzem dragonów króla Wacława. Żona, rozmemłana Ubica, namawia męża do zamachu stanu i do zamordowania całej królewskiej rodziny. Z Ubu kolaboruje rotmistrz Bardior i jego żołnierze. Z krwawej rzezi uchodzi z życiem jeden tylko syn, czternastolatek Byczysław. Zanim Ubu zostanie przezeń obalony i wygnany do Francji, zaprowadza w Polsce swoje porządki, stwarzając rzeczywistość niedorzeczną, pomieszaną, skorumpowaną i odrażającą. Do tego stopnia, że z jego paranoi, okrucieństwa i zachłanności płynie strumień scenicznego komizmu, niczym z Ucha Prezesa.
UBU: Ba! Bogacę się. Każę sporządzić moją listę moich dóbr. Woźny, odczytaj moją listę moich dóbr.
WOŹNY: Hrabstwo Sandomierza.
UBU: Zacznij od księstw, głupia pało!
WOŹNY: Księstwo Podolskie, Wielkie Księstwo Poznańskie, Księstwo Kurlandzkie, Hrabstwo Sandomierskie, Hrabstwo Witebskie, Palatynat Połocki, Margrabstwo Toruńskie.
UBU: Dalej?
WOŹNY: To wszystko.
UBU: Jak to, wszystko? Och, w takim razie dobrze, jazda tu ze szlachtą. Muszę się dalej bogacić; każę wytracić całą szlachtę i w ten sposób będę miał wszystkie wakujące dobra. Dalej, pakujcie szlachtę do jamy.spychają szlachtę do jamy
UBU: Spieszcie się, prędzej, teraz będę stanowił prawa.
KILKA GŁOSÓW: Co to będzie?
UBU: Najpierw zreformuję sprawiedliwość, po czym weźmiemy się do finansów.
KILKA GŁOSÓW: Sprzeciwiamy się wszelkim zmianom.
UBU: Grówno! Po pierwsze, sędziowie nie będą płatni.
SĘDZIOWIE: A z czego będziemy żyli? Jesteśmy biedni!
UBU: Będziecie mieli grzywny, na które będziecie skazywali, i dobra skazanych na śmierć.
SĘDZIOWIE: Zgroza! Ohyda! Skandal! Niegodziwość! Nie będziemy sądzili w tych warunkach.
UBU: Do jamy sędziów!
UBICA: Aj, co ty wyprawiasz, Ubu! Kto będzie wymierzał teraz sprawiedliwość?
UBU: Kto? Ja. Zobaczysz, jak to dobrze pójdzie.
UBICA: Tak, to będzie ładnie!
UBU: Ej, cicho siedź, klępo. Teraz, panowie, weźmy się do finansów.
Świat pisany na nowo
Kto jeszcze napisał nasz dzisiejszy świat w dramacie sprzed dekad? Palimpsesty, które dziś, kiedy świat wariuje nie tylko z powodu rządów PIS, czytać można na nowo, tworzyli Witkacy, Gombrowicz. Szekspira można nieustająco i wciąż ubierać w sensy, które znajdują nowe znaczenie. A może warto szukać jednocześnie nowych słów, dosadnych i pasujących do otaczającego świata nie dzięki gimnastyce interpretacyjnej – fikołkom i akrobatyce umysłu, lecz w prostym, wyemitowanym wprost słowie „jestem wkurwiony”, jak zrobił to ponad dekadę temu bohater dramatu Przemysława Wojcieszka Made in Poland, zagrany przez Eryka Lubosa.
Na szczęście pióra pisarzy nie zastygły w bolesnej katatonii i atrament płynie wolną strugą – czy też szemrze bez cenzury klawiatura autorów. W ciągu dwóch niefortunnych lat próby oceny absurdu naszych czasów podejmowane były przez dramaturgów zadziwiająco często. Jednakże częściej za sprawą konkursów dramaturgicznych niż z inspiracji dyrektorów teatrów, pewnie i tak poddawanych najwyższym wewnętrznym próbom w kwestii autonomicznych decyzji.
Majowe edycje dwóch festiwali dramaturgicznych – wrocławskiego i gdyńskiego – obfitowały we wspaniałe teksty, które uznać moż na za prawdziwe sceniczne armaty. Ale nie tylko szybkostrzelne utwory weszły na podium, odnalazły się tam również piękne wewnętrzne podróże w depresyjne strefy kobiecego załamania nerwowego (fantastyczna sztuka Marty Drab, 27-letniej legnickiej aktorki i dramatopisarki, pt. Słabi. Ilustrowany banał teatralny), miejskie wyobrażenia o wiejskim życiu (Nie ma Maliny Prześlugi). Wśród wyróżnionych znajdowały się też wartościowe prace – ironiczne odniesienie do klasyki (Pradziady Wojciecha Kuczoka z rewelacyjną frazą, językiem i humorem: „Pradziady krew musiały przelewać za dom nasz wolno stojący, Weź się, kurnaolek, bo mnie z roboty wytentegują”), absurdalne opowieści o ludzkich charakterach (Poczekalnia sześć-dwa-zero Marty Guśniowskiej).
Dobrym znakiem jest to, że zasłużyły na wymienienie ich w werdyktach, nie zaległy na dnie teatralnych archiwów. Być może dzięki temu będą mogły trafić nie tylko do grona dociekliwych czytelników, lecz także do publiczności, jako realizacje sceniczne, co już zdarzyło się ostatniej z wymienionych sztuk, którą na scenę przenieśli studenci wrocławskiej PWST.
Wnioski jurorów z Gdyni, dotyczące tematyki nadesłanych na konkurs tekstów, były następujące:
- polskie społeczeństwo jest podzielone,
- rzeczywistość ulicy jest wybitnie sceniczna, zwłaszcza ubrana w naukowy dyskurs,
- ludzie (i nieludzie) są z natury dobrzy,
- jeśli są źli, to nie dali rady,
- teatr też jest dobry, a nawet najlepszy, bo pomaga uporać się z traumą,
- traumy dotykają dzieci, jak również dorosłych,
- ale nawet do depresji można podchodzić z uśmiechem,
- dramaty pisze się dla innych albo dla siebie.
Warto wyciągnąć z ogromnej konkursowej puli kilka dramatów i potraktować je jako społeczną amunicję. Niezwykłą moc ma przekaz Bogny Burskiej i Magdy Mosiewicz Koniec przemocy. Bo państwo to przemoc. Zanosi się w nim na wojnę domową. Obywatele lepszego i gorszego sortu wychodzą na ulice, toczy się bitwa o teatry, gimnazja, głosy, przewagę. Aby zapobiec rozlewowi krwi, trzeba rozwieść prawo-lewą Polskę walczącą: pakt o nieagresji. Propozycja nowego ustroju jest prosta. Nie trzeba nigdzie wyjeżdżać, mieszkamy na tym samym terytorium, ale mamy dwa porządki prawne, dwa państwa. Możemy wybrać system zasad i obowiązujących praw. Po skończeniu osiemnastu lat wybieramy paszport, powiedzmy żółty albo niebieski. Nie lubi pani żółtego? Dobrze, pomarańczowy albo fioletowy. Dzieci dostają paszport po rodzicach, po osiągnięciu pełnoletniości mogą go zmienić. Pomarańczowi mają prawo do przerywania ciąży, prawo do małżeństwa bez względu na orientację seksualną, zakaz polowań, zakaz bicia dzieci, progresywne podatki i podatek od spadku. Fioletowi mają zakaz przerywania ciąży, religię w szkołach, więzienie za marihuanę. Mają prawo odmówić pracy w niedzielę,mają więcej wolnych od pracy świąt kościelnych, ponieważ nie świętują 1 i 3 maja. Mają prawo do posiadania broni i podatek liniowy. Kwestię buspasów rozstrzygniemy za chwilę. Na razie przeprowadzimy orientacyjne głosowanie. Kto z państwa wybiera pomarańczowy paszport? Kto fioletowy? Kogo skusi podatek liniowy? Co za niego sprzedamy?
M.M.: Główny problem jest z przemocą. Bo podatki i infrastrukturę można by jakoś międzypaństwowo rozwiązać. Co zrobić, jeśli pobił mnie sąsiad, który ma inny paszport? Albo jeśli mnie zgwałcił? W moim lewicowym Państwie, do którego bym się wcześniej zapisała (…).
M.M.: Sprzedanie tabletki kobiecie z pomarańczowym paszportem byłoby sprzedaniem tabletki i nie interesowałoby nikogo. Sprzedanie tabletki kobiecie z fioletowym paszportem byłoby zabiciem fioletowego dziecka i byłoby ścigane z urzędu.
B.B.: Lekarze, aptekarze oraz inne służby miałyby obowiązek sprawdzać paszporty. (…) Nie ma powodu, żeby mieć te same szkoły. Tych samych patronów szkół. Można mieć więcej patronek. Nie trzeba mieć tych samych norm, tych samych obowiązków i zakazów. Restrykcje tylko w ramach własnego systemu wartości. Niech fioletowi mają zakaz kupowania tabletek wczesnoporonnych. A pomarańczowi zakaz kupowania jaj trójek i dwójek oraz ubrań produkowanych bez zachowania zasad bhp.
Zabawną lekturą jest dzieło bajkopisarki Maliny Prześlugi Garnitur prezydenta. Dokładnie tak, jak w tytule, bohaterem jest prezydenckie odzienie, na które ktoś narobił z góry. Orzełek, obecny w dramacie, niczego nie wie i wielokrotnie tłumaczy się jedną kwestią:
ORZEŁEK: Akurat patrzyłem w bok.
BOCIANEK: Zobacz, Orzełku, garnitur prezydenta zdenerwowanym krokiem idzie do czyszczenia. Prezydent siedzi w samej koszuli na placu i bawi się patykami. Och, on bez garnituru jest jak dziecko! Patrzy w górę. Hej, hej! Pani prezydencie! To my, Bocianek i Orzełek, hej! O, wstaje! Chce wrócić do swojego letniego domku, ale wszędzie dookoła ludzie poustawiali znicze. Znicze układają się w słowa wulgarne, bogobojne i pełne napięcia i pan prezydent boi się przejść. Chyba mają go chronić. Ojejciu no, dym przesłania widok. Rozpościera się jak przerażenie. Myślisz, że się w końcu pozabijają?
ANNA KOWALSKA: Anna Kowalska, żona kowala. Przyszłam postawić znicz, ale nie wzięłam znicza. Mąż jest akurat na delegacji. (…) Jak męża nie ma, to ja siadam, robię kawę, siadam, wygładzam obrus, ślinię palec, przyciskam do niego okruszki, zjadam je, siadam i czytam gazetę. Codziennie tę samą, lubię tę gazetę bardzo. Ma taki jeden nagłówek na czarnym jak ludzkie dusze tle: ZAMACH. I wykrzyknik. Lubię ten nagłówek bardzo. Czytam go cały czas. Zamach. Zamach. Zamach. Zamach. Zamach. Zamach. Zamach. Zamach. Lubię ten nagłówek bardzo.
Jednak najmocniejszym ciosem w serce jest monodram o niebywałej sile rażenia. Powinien zagościć na scenie więcej niż ten jeden raz, kiedy na wrocławskim pokonkursowym pokazie wykonał go Adam Ferency. To praca dramaturgiczna Sandry Szwarc Doppelganger – przejmująca, ale też i absolutnie przerażająca opowieść o bólach fantomowych bliźniaka, który stracił brata.