Prezentujemy przegląd najciekawszych polskich płyt z pierwszego kwartału bieżącego roku. Absolutnie nie ma powodów do narzekań!
Jacaszek – Kwiaty
Podczas kontaktu z materiałem takiego kalibru jak Kwiaty trudno pozbyć się poczucia, że niektórzy ludzie są po prostu uduchowieni. Wychwalany już u nas Michał Jacaszek znów nagrał płytę, na której melancholia i smutek zderzają się z awangardowym myśleniem, a kojące melodie współgrają z dyskretnie usytuowanymi w tle szumami, jak w precyzyjnie zaprojektowanej maszynie. Maszynie napędzanej nie tylko przestrzennym brzmieniem instrumentów i cyfrowej aparatury, ale też kojącym głosem wokalistki Hanimal Hanny Malarowskiej. Przy obezwładniającym pięknie To Perenna, Daffodils czy To Flowers zasadnym wydaje się pytanie, czy mimo dyskografii oferującej tak wartościowe krążki jak Treny bądź Glimmer, to właśnie Kwiaty nie zostaną po latach uznane za opus magnum artysty.
New Rome – Somewhere
Polska scena w ostatnim czasie ambientem stoi. Kolejnym na to dowodem jest nieco pocztówkowe, odrealnione Somewhere Tomasza Bednarczyka aka New Rome, czyli świetny przykład na to, jak w baśniowy i nieoczywisty brzmieniowo sposób wygenerować w głowie liczne wakacyjne reminiscencje. Inflow zanurza więc nas w dźwiękowych teksturach przywodzących skojarzenie leniwego przenikania się morskich fal, aż do nadejścia pozostawionego na koniec, ostatecznego, kulminacyjnego przypływu. Z kolei rozmycie cechujące utwór tytułowy przyjemnie koresponduje ze stylistyką, w jakiej utrzymane było zeszłoroczne Continuum Paula Jebanasama. Obcowanie z Somewhere jest po prostu okazją do skorzystania z wyjątkowego wehikułu czasu, który z wywoływanych dźwiękiem emocji buduje w głowie efemeryczne obrazki utraconych przed laty już na zawsze chwil.
Jazzpospolita – Humanizm
Spojrzenie na tytułowe zagadnienie okiem przepełnionych głęboką wrażliwością specjalistów od muzycznej improwizacji, nut, wartości rytmicznych czy pobudzających zmysły interwałów już w teorii brzmi intrygująco. I zapewne właśnie ze względu na motyw przewodni, w twórczości dotychczas instrumentalnego zespołu tak silnie objawił się pierwiastek ludzki – za sprawą wokali Natalii Przybysz (świetne Combination) i Noviki. Przede wszystkim jednak utwory, zgodnie z tytułem jednego z nich (Spokój niepokój), bardzo silnie oddziałują na to co najbardziej nam właściwe, czyli emocje, wzbudzając przy tym niezwykle ambiwalentne odczucia, balansując brzmieniowo pomiędzy melancholią i ciepłem. Już Kraina wewnętrzna stanowi bardzo obrazowy przykład tej złożoności, przez niemal cały czas zawieszając słuchacza w jakiejś fazie liminalnej, pomiędzy smutkiem i nadzieją. W efekcie jest to idealna płyta do wieczornego rozczulenia, która jednocześnie nie pozwoli usnąć, stale serwując intensywne instrumentalne zrywy. Tak rewelacyjny materiał cieszy mnie tym bardziej, że do zespołu mam ogromny sentyment już od jego koncertu na Open’erze w 2011 roku, gdzie na kameralnym Alter Space okazał się zdecydowanie najciekawszym punktem dnia, przyćmiewając wysiłki takich gigantów jak The National czy Coldplay na scenie głównej. Brawo Stefan Nowakowski, Wojtek Oleksiak, Michał Przerwa-Tetmajer i Michał Załęski!
ARRM / Lonker See – ARRM / Lonker See
Split tych dwóch zespołów byłby znakomitym soundtrackiem do filmu Odmienne stany psychodelii. Oczywiście, gdyby ktoś podjął się nakręcenia takowego. Podzielony na dwie niemal równe części materiał cechuje się repetytywną strukturą, która jednak, w zależności od aktualnie wyżywającej się na naszych bębenkach usznych kapeli, przyjmuje inny ton. Pierwsze dwadzieścia minut to bowiem coś na wzór audialnego odzwierciedlenia podróży, w trakcie której rozżarzone powietrze wywołuje wzrokowe omamy podczas długotrwałego spoglądania na asfalt Route 44 lub innej waszej ulubionej drogi. Partia Lonker See kapitalnie sprawdziłaby się zaś jako alternatywna ścieżka dźwiękowa do Nowego początku, nadając kontaktowi z obcą kosmiczną rasą dodatkowej głębi. Wsłuchiwać się dokładniej warto również dla zajmujących szczegółów, jak choćby mariaż złowieszczej melodii z sekciarskim wokalem, a także, wieńcząca całość, improwizowana kanonada.
Saagara – 2
W ostatnim czasie Wacław Zimpel czego się nie dotknie, zamienia w złoto. Po świetnym Lines oraz istotnym wkładzie w self-titled LAM, tym razem, w ramach składu Saagara, wraz z hinduskimi muzykami laureat Paszportu Polityki przyłożył rękę do przesiąkniętego wielokulturowością, okołojazzowego i bardzo minimalistycznego narracyjnie 2. Już otwierające całość, egzotyczne Daydream daje świetną namiastkę tego, co czeka nas dalej. Reichowska, kojąca pulsacja szybko natrafia tu na przeszkodę w postaci ostrych jak brzytwa dźwiękowych cięć ze strony dionizyjsko wybrzmiewających partii dętych. Oprócz wyrazistej wizji intrygująco prezentuje się też zderzenie znajomych w naszym kręgu kulturowym instrumentów (klarnet altowy i basowy czy skrzypce) z tymi dla zachodniego odbiorcy niemal zupełnie nieznanymi jak ghatam bądź khanjira. W efekcie brzmienie – nad którym pieczę trzyma odpowiedzialny za produkcję Mooryc – prezentuje się niezwykle oryginalnie.
Królestwo – Ćwiczenia repetytywne
Kolejny pasjonujący przypis do takich nagrań jak zeszłoroczne Elite Feline Lotto czy LAS Kristen. Ćwiczenia repetytywne to trzy długie transowe utwory, w których szczególnie zachwyca przestrzenność dźwięku oraz to, jak partie perkusyjne oplatają główną ścieżkę, ubarwiając ją stopniowo z każdej strony. Do tego znajdziemy tu wiele subtelności, ot, choćby wybrzmiewające triumfalnie już na otwarcie hi-haty, które drastycznie rozbijają audialną przestrzeń w tracku numer 1, robiąc miejsce dla innych hipnotycznych perkusjonaliów. No i ta okładka – ilustracja mająca potencjał na to, by śnić się po nocach.
Artur Maćkowiak – Iconic Rapture
W jaki sposób, serwując rozwibrowane ambientowe dźwięki, przy pomocy gitary podkreślić walory syntezatora i vice versa? Iconic Rapture to modelowy, choć trudny do jednoznacznego zaszufladkowania przykład takiego zabiegu. Znany m.in. z Innercity Ensemble Artur Maćkowiak na swoim kolejnym solowym albumie dokonał swoistego mariażu dokonań grup w stylu Tangerine Dream z klimatem ścieżki dźwiękowej do pamiętnej, demonicznej imprezy z Oczu szeroko zamkniętych Kubricka. Jednocześnie jest to jednak brzmienie delikatne, subtelne, przepełnione wieloma połyskującymi krótkotrwale gdzieś w tle ornamentami, co daje wrażenie ciągłej dynamiki materiału. Pojawiają się nawet partie wokalne, jak w Zostań do jutra, zaś szczególnie warto sprawdzić Under The Mask oraz Mountain of Freedom.
Były to również świetne trzy miesiące dla wyrafinowanego rockowego grania (z tym mitycznym, terazrockowskim pazurem). Warsaw Wasted Youth Bastard Disco to pozycja, na której coś dla siebie odnajdą zarówno fani indie i noise’u, jak i post-hardcore’u, a najlepszymi dowodami na melodyjną pomysłowość kwartetu są takie tracki jak Towards The Void, Global Warming czy Medicine. Z kolei New Ways To Feel Bad Guiding Lights to materiał niezwykle skutecznie oddziałujący na emocje, dzięki któremu błyskawicznie można zanurzyć się we wspomnieniach i melancholii. A wszystko to w duchu wrażliwości znanej z nagrań Guided by Voices czy Pixies. I wreszcie trzeci z moich faworytów, czyli self-titled kapeli o wdzięcznej nazwie Deszcz. Nazwie dość zwodniczej, bo crust punkowa moc, jaka wypełnia ten materiał – od wokalu, przez perkusję, po gitary – potrafi i pobudzić, i sprowokować do przytaknięcia z uznaniem głową. Zwłaszcza przy takich utworach jak No Sense czy Unwanted.
Z innych informacji, warto podkreślic, że nakładem wytwórni GAD Records na rynku pojawiła się nagrana w… 1974 roku płyta Halo Wenus Mateusza Święcickiego – jeden z pierwszych polskich materiałów muzycznych bazujących na wykorzystaniu syntezatorów. I to jak! Wydawnictwo obdarowało nas też reedycją kultowej dla fanów polskiej elektroniki kasety Dźwięki dalekiego świata Mikołaja Hertla.
Kolejną intrygującą pozycją w dorobku może się pochwalić Marcin Masecki – jego Chopin nokturny to przepełniony wrażliwością, ale i charakterystycznym stylem autora hołd dla polskiego kompozytora. Fani fortepianu i klasyki z pewnością zadowolą się także albumem Johann Sebastian Bach Rafała Blechacza. Wyrafinowane zderzenie klawiszowo-perkusyjnych brzmień połączonych z poezją oferuje zaś Syriusz Rafała Gorzyckiego, szczegółowozrecenzowany na łamach Dwutygodnika przez Bartosza Nowickiego.
Przyjemne downtempo zaserwowała grupa Blossom (Where Are You Hiding?), a utrzymane w podobnym duchu, acz znacznie bardziej urozmaicone egzotyką i ambientem wydawnictwo (Natural Disaster) wyszło spod ręki Palmer Eldritch. Leniwy, śnieżny klimat świetnie oddaje zaś ambientowe The Raven Epiglottis zbudowane z jednego, czterdziestominutowego, przestrzennego utworu. Frapujące słuchowisko zanurzone w oparach dark ambientu, czyli słowno-muzyczna opowieść o niejasnej biografii domniemanego mordercy kobiet, Zdzisława Marchwickiego, to z kolei pozycja Wampir autorstwa Gazawat. Nie można też zapomnieć o krążku Hypnagogic Polish Music for Teenage Mutants – równie eksperymentalnego projektu autorstwa Bartka Zaskórskiego o wdzięcznej nazwie Mchy i Porosty. Oprócz audialnych walorów jego wyróżnikiem jest to, że każdy utwór przyozdobiony jest wykonanym bardzo estetycznie i specjalnie pod niego programowym rysunkiem.
Sympatycy brudnego, męskiego głosu i nieco bardziej konwencjonalnych aranżacji z pewnością nie pogardzą zaś płytą Pierwszy śnieg Marka Dyjaka. Klasyczne instrumentarium kapitalnie współgra także z wokalem rezydującej w tej chwili w Krakowie Scotii Gilroy na wydanym pod aliasem Vladimirska longplayu Paper Birds. Entuzjaści metalu i okolic szczególnie powinni zaś sprawdzić krążki Children of the Haze lubelskiego Dopelord, Miazma grupy Rosk czy Padlina zespołu Ugory, zaś jeśli ktoś przepada za syntezatorami i specyficznym poczuciem humoru znakomicie sprawdzą się Opowieści z dwunastu krain Snowid.
Jeśli chodzi o hip-hop warto rzucić uchem na Aby śmierć miała znaczenie duetu Bedoes & Kubi Producent, a także na Dandys Flow Dwa Sławy (reprezentatywne Mogłoby się wydawać). Uwagę fanów trapu i drillu przykuje zaś self-titled Mobbyn, a przyjemną, melancholijną płytę z takimi highlightami jak Imperium czy To Twoje popełnił Hades (Świattło). Ponadto, w związku z aferą wokół filmu Popek za życia, rozpadł się będący ostatnio największym popkulturowym zjawiskiem na polskim podwórku Gang Albanii. Z kolei w okolicach r&b zaskakująco przyzwoity krążek wydał Mrozu (z mocno niemenowskim i zilustrowanym pomysłowym teledyskiem Duchem na czele), zaś za najbardziej wpadający w ucho utwór można uznać Cały klub to my Smolastego.
Festiwale obrodziły ciekawymi line-upami, zaś jeśli chodzi o wytwórnie szczególne wyróżnienie należy się (ciągłe wychwalanie tej oficyny naprawdę staje się już nudne!) krakowskiemu labelowi Instant Classic, który praktycznie wszystkim co wydaje trafia w punkt. A tymczasem, kolejny płytowy meldunek już na początku lipca.