Znajdująca się w Holu Centralnym Muzeum Śląskiego Galeria Jednego Dzieła jest strefą szczególną, w której nie ma miejsca na dystans pomiędzy artystą a widzem. W tej przestrzeni publiczność bezpośrednio doświadcza obecności prac twórców – może ich bezpardonowo dotykać, nie ma żadnych barier czy sztywno ustalonych granic. Najnowsza wystawa, której autorem jest jeden z najwybitniejszych polskich artystów, Mirosław Bałka, jest ekspozycją, która może widzów jednocześnie zaskoczyć i rozczarować, choć wszystko tak naprawdę zależy od oczekiwań odwiedzających, którzy do końca nie wiedzą, czego mogą się spodziewać i przede wszystkim – co przyjdzie im zobaczyć. Bałka, realizując swoją najnowszą pracę, odwoływał się do burzliwej historii Śląska, do pokopalnianego krajobrazu i zanieczyszczonego powietrza, dlatego też jego monumentalna, wykonana z blachy trapezowej rzeźba, przypomina swoją formą ludzkie płuca. Pracy nie można zobaczyć od zewnątrz – widz, który odwiedza wystawę Bałki natychmiast znajduje się w środku samego dzieła. Ale na tym zaskoczenia się nie kończą.
Enigmatyczny jest już sam tytuł ekspozycji: [(.;,:?!–…)]. Tworzą go znaki przestankowe alfabetu łacińskiego; kropka sygnalizująca koniec wypowiedzi, znak zapytania wyrażający wątpliwość, wykrzyknik sugerujący emocje, a także wielokropek kojarzący się z niedopowiedzeniem, niedokończeniem, podskórnie odczuwaną niepewnością. Innymi słowy – tytuł sugeruje wszystko, a zarazem nic, bo tak naprawdę, na pierwszy rzut oka, jest kompletnie nieczytelny. Nie można oprzeć się wrażeniu, że zabieg Bałki odwołuje się mniej lub bardziej bezpośrednio do współczesnych elementów komunikacji, jakimi stały się, zastępujące opis uczuć i nastrojów, emotikony – one także zbudowane są ze znaków przestankowych, z nawiasów, myślników, dwukropków. Bałka, rezygnując z pretensjonalnej dosłowności, którą może sugerować tytuł ekspozycji, znosi w ten sposób jakąkolwiek jednoznaczną interpretację swojej najnowszej pracy. I trzeba przyznać, ta trudna sztuka bez wątpienia mu się udaje.
Aby zobaczyć samą wystawę, trzeba przemierzyć długi, podziemny korytarz, rozjaśnionym słabym snopem światła wydobywającym się z żółtych, kwadratowych okienek. Z każdym momentem robi się coraz bardziej szarawo, a nagle, zupełnie znienacka, znajdujemy się w środku rzeźby Bałki, w której panuje całkowita ciemność. Realizacja artysty rezygnuje z wizualności stawiając na maksymalne doświadczenie. W ciemności widz skazany jest tylko na swoje dwa zmysły – dotyk i słuch. Przemierzając ciemne korytarze próbujemy złapać równowagę pomiędzy potrzebą natychmiastowego wyjścia i jednoczesną, przemożną chęcią zostania w obezwładniającej pracy Bałki. Realizacja bez wątpienia wymaga skupienia i cierpliwości, a pośpiech nie jest w tym miejscu wskazany, zwłaszcza, kiedy publiczność nastawia się na wizualne doświadczenie, które artysta w tym przypadku całkowicie porzucił. W tej przestrzeni trzeba zostać dłużej, oswoić ją za pomocą dotyku i powoli przyzwyczajającego się do ciemności wzroku, który skazany jest na słabe przebłyski światła wydobywające się z dwóch, żółtych, kopalnianych lamp prowadzących do samego wnętrza rzeźby. Istotnym elementem jest także zmiana temperatury. Im niżej, tym cieplej i bardziej parno, w środku rzeźby przeciwnie – robi się chłodniej. Wszystkie te wrażeniowe niuanse maja swój sens i nie są przypadkowe. Żółte kwadraciki, które prowadzą widzów do wnętrza rzeźby nawiązują do kanarków, które wypuszczano w ciemne korytarze kopalni, aby mogły przestrzec przed zbliżającym się wybuchem. W kopalni górnicy narażeni są na zmiany temperatur, które wahają się miejscami od 28 do nawet 35 stopni. Nawiasy w tytule wystawy odnoszą się do symbolicznego zamknięcia – kiedy górnicy zjeżdżają pod ziemię, ryzykują, że mogą utknąć w podziemnych korytarzach już na zawsze, w całkowitej ciemności. Podobnie rzecz ma się z czarną blachą trapezową, która budzi skojarzenia z jakąś niedokończoną budową, jak i formą samej rzeźby, nawiązującą do anatomicznego kształtu płuc – czarnych, zanieczyszczonych przez pyły, coraz gorzej radzących sobie ze swobodnym oddychaniem, chorujących. Bałka pozostawia jednak duże pole dla wyobraźni widzów – gdyby pozbawić pracę kontekstu, w jakim została umieszczona, wrażenia, jakie mogą ujawnić się w obcowaniu z najnowszym dziełem artysty są zgoła inne. Pojawiają się bardzo intymne, osobiste, a także skrajne skojarzenia i wrażenia. Lęk przed śmiercią, przed całkowitym zniknięciem, a także spokojne zanurzenie w ciemności, kiedy nie odczuwa się strachu, ale dwuznaczną, wręcz kontemplacyjną przyjemność.
W trakcie wędrówki po tej niezwykłej wystawie, słychać komentarze widzów, którzy natrętnie, po omacku, szukają czegoś, do czego mogliby przykleić swój wzrok. „Tutaj przecież nic nie ma!”, „Ale co to ma być? Ja tu niczego nie widzę”! , „Czuję się tak, jakbym wrócił w miejsce, w którym byłem przed urodzeniem” – to skrajnie różne i skrajnie emocjonalne wypowiedzi, które najbardziej zapadają w pamięć. Pomimo tych opinii, od totalnego rozczarowania po ekstatyczny zachwyt, widzowie pchani jakimś podskórnie odczuwanym instynktem, przekonaniem, że mogli coś przeoczyć, pragną raz jeszcze wejść do rzeźby. Trzeba przyznać, że realizacja artysty jest totalnie różna od tego, co dotychczas pokazywano w Galerii Jednego Dzieła, choć nie brak tutaj i pewnych podobieństw. Motyw kanarka obecny był u Carole Beznaken podczas wystawy Mi’ma’amakim. Artystka stworzyła instalację również nawiązującą do przeszłości Śląska, w której dominowały odgłosy przerażonych ptaków, usiłujących wydostać się na zewnątrz z podziemi kopalni. Tymczasem Dani Karavan, ostatni artysta, który przed Bałką pokazywał tu swoją realizację Reflection/Odbicie, postawił na oślepiające światło i lustra. Z jasności, która obnaża wszelkie szczegóły oraz niedoskonałości, widzowie zostają nagle przeniesieni w silnie kontrastującą, mroczną pracę Bałki, w której nic nie widać, a wszelkie potencjalne przeczucia muszą być nadrobione wyobraźnią.
Nie jest to pierwsza praca artysty, która nawiązuje do ciemności. Wystarczy w tym miejscu wspomnieć o jego pracy How It Is(2009) pokazywanej w Tate Modern w Londynie. Bałka skonstruował kontener, do którego publiczność mogła swobodnie wejść, a w którym panowała absolutna, trudna do szybkiego oswojenia ciemność. Zygmunt Bauman w rozmowie na temat realizacji zauważył, że kiedy miał pisać o londyńskiej ekspozycji, był „rozchwiany pomiędzy biegunem odnajdywania wspólnoty ludzkiej w ciemnościach kontenera, a poczuciem potwornego zagrożenia, którego nawet ta wspólnota nie jest w stanie zneutralizować czy znieść”[1]. „Ta ciemność była – moim zdaniem – Pańskim głównym materiałem artystycznym. Ciemność jest jednak materiałem nietrwałym. Jest pokrewna milczeniu i oczom szeroko zamkniętym, z drugiej – wszystko może się zdarzyć, mamy zatem do czynienia z wielką szansą niezwykłego przeżycia”[2] – mówił Bauman. Dlatego też zjawisko ciemności jest tak trudne do zwerbalizowania. Przy jej opisie kończą się słowa, można jedynie operować znakami, tak jak w przypadku Bałki – przestankowymi, które odsyłają do indywidualnego, prywatnego języka emocji. Przytoczone wyżej słowa Baumana, mówiącego o szansie niezwykłego przeżycia, sprawdzają się także w przypadku katowickiej wystawy artysty. Można tę ekspozycję całkowicie odrzucić, można się nią totalnie zachwycić i poddać bezwładnie ciemności, doświadczając silnej konfrontacji zarówno z własną świadomością, jak i ukrytymi na co dzień lękami. Ale jedno jest pewne – ta wystawa, bez względu na to, co tak naprawdę myśli o niej publiczność, długo jeszcze będzie siedzieć w głowie widza, który wychodząc z Muzeum, czuje się zmęczony zbyt intensywnym, zbyt dosłownym światłem dnia. Bałka tymczasem w swojej fascynującej rzeźbie cały czas utrzymuje stan niepowiedzenia, jakiegoś trudnego do uchwycenia braku i tęsknoty. Lepka, wilgotna ciemność przyczepia się do skóry i oka, które zaczyna obserwować pojawiające się powoli powidoki, ślady barwnych doświadczeń zmysłowych, które trudno jest normalnie dostrzec w świetle, a do których zaczyna się natychmiast tęsknić po opuszczeniu rzeźby. Można w niej dostrzec jednocześnie wszystko i nic. Ale nie można przejść obok obojętnie.
Bauman mówiąc o Bałce przytoczył słowa Erwina Panofsky’ego dotyczące świadomości artysty: „[a]rtysta wie tylko o tym, co pokazuje (what he parades), ale nie o tym, co zdradza (what he betrays). Nie wie, co wyniknie, z tego, co zrobił, co wymyka się jego kontroli. W tym sensie nawet artysta nie panuje nad swoim dziełem. Bałka jest artystą świadomym jak mało który twórca; sięgnięcie po kawałek materiału poprzedzone jest tutaj przez olbrzymią pracę myśli. Już przecież sam ten wybór jest swego rodzaju przesłaniem. Jakby się Pan jednak nie starał, to poza zaplanowanym, przemyślanym przekazem jest coś, co Pańskie dzieło zdradza, a czego w Pańskich intencjach ani planach nie było. Głos artysty jest bowiem na tych samych prawach, co głos odbiorcy”[3] – konstatuje Bauman. Rzeźba Bałki wymyka się ustalonym, potencjalnym granicom, sprawiając, że wystawa [(.;,:?!–…)]staje się wielowymiarowa, docierająca do najgłębszych pokładów wrażliwości i świadomości widza. Tę ekspozycję po prostu trzeba nie tyle zobaczyć, co poczuć każdą komórką ciała, każdym oddechem i każdym gestem, dając się ponieść przede wszystkim własnej intuicji. A to wszystko tylko (albo aż) po to, by pokonać ograniczenia własnej jaźni.