Noise for Refugees to inicjatywa grupy muzyków, którzy nie zgadzają się na falę ksenofobii wobec uchodźców. Od 2015 roku organizują koncerty, z których przychód przeznaczają na pomoc dla uchodźców na granicy węgiersko-serbskiej. Z inicjatorami Noise for Refugees – Mateuszem Romanowskim i Bibi Żbikowską – rozmawia Kaja Puto.
Kaja Puto: Niech zgadnę: na swój pomysł pewnie wpadliście w 2015, kiedy w Polsce zaczęło się dużo mówić o tzw. kryzysie migracyjnym…
Bibi Żbikowska: Nasi znajomi jeździli wtedy jako wolontariusze na granicę węgiersko-serbską, gdzie utknęli uchodźcy po jej zamknięciu przez Viktora Orbána. Opowiadali nam o tym i zaczęliśmy się zastanawiać czy też nie pojechać. Miałam przed tym niemałe opory, bo jestem bardzo wrażliwą osobą i obawiałam się czy moja psychika udźwignie coś takiego. Ale pewnego razu poszliśmy z Mateuszem do kina na dokument Zima na Lampedusie [opowiadający o włoskiej wyspie, na którą od lat przybijają uchodźcy – przyp. red.] i zrozumiałam, że muszę coś zrobić. To zresztą było bardzo ciekawe, bo wtedy zupełnie niezależnie od siebie i nie wiedząc o tym napisaliśmy dla naszych zespołów kawałki zatytułowane Lampedusa. Postanowiliśmy, że dołączymy do wolontariuszy na granicy, ale zanim się to stanie, zrobimy koncert z jakąś zbiórką, by nie jechać tam z pustymi rękami. Jak zaczęliśmy działać, okazało się, że tego, co możemy zrobić tutaj, na miejscu, jest tak dużo, że ostatecznie nie pojechaliśmy. Tak powstało Noise for Refugees.
KP: Jeśli dobrze rozumiem, Noise for Refugees to szyld, pod którym odbywają się koncerty benefitowe dla uchodźców?
Mateusz Romanowski: Na naszej wewnętrznej grupce facebookowej, gdzie dyskutujemy o bieżących sprawach, jest około 20-stu osób. Z początku planowaliśmy eventy w Warszawie, na siły przerobowe dwóch osób, ale później zaczęli pojawiać się ludzie z innych miast, zainteresowani organizacją koncertów pod naszym szyldem. Na organizowanych przez nas koncertach w Chmurach czy Pogłosie występowali składy z tak różnych bajek, jak Pokusa, Gazawat, Wild Books czy nieistniejący już shame. Z kolei chłopaki z zespołu we watch clouds i inicjatywy BOO KING zrobili świetny koncert w A.D.A. Puławska. Współpracowały z nami również osoby z Krakowa, z Torunia czy z Poznania, związane z grupą Miłość krąży. Największy event, jaki udało się zorganizować, odbył się na dwóch piętrach Pogłosu, grało tam chyba z dwanaście zespołów. Na jednym piętrze koncert się kończył, na drugim zaczynał. Idea takiej imprezy wyszła od Miłosza Cirockiego ze Złotej Jesieni. Był taki moment boomu, że wielu muzyków, gdy dowiadywało się o naszej inicjatywie, wystawiało nasze puchy na swoich koncertach, np. zespół [peru], Hidden World czy Glamour. Jesteśmy częścią tej inicjatywy, ale trudno powiedzieć ile osób konkretnie działa. Jest z tym różnie.
KP: Noise for Refugees to wyłącznie koncerty?
MR: Nie, spoza muzycznych inicjatyw mieliśmy też dwa benefity tatuatorskie, podczas których tatuatorzy – np. z Blackbird Dotwork Tattoo czy Tuszu za rogiem – oferowali swoje autorskie wzory, a cały dochód przekazali na naszą inicjatywę. Zorganizowaliśmy też pchli targ, na który uczestnicy darowali różne gadżety, a inni ludzie je kupowali.
BŻ: Czasami przygotowujemy na nasze imprezy jedzenie, z którego dochód przeznaczany jest również na zbiórkę. Pomagało nam w tym m.in. warszawskie Food not bombs.
KP: Co dokładnie dzieje się z pieniędzmi, które uda się uzbierać?
MR: Organizujemy zbiórki jako komitet społeczny, w którym oficjalnie zasiadają trzy osoby, nasza dwójka i jeszcze Magda Korzeniewska. W porozumieniu z inicjatywą prouchodźczą Chlebem i solą przekazujemy pieniądze zaufanym organizacjom działającym na miejscu, na granicy serbsko-węgierskiej – Fresh Response, Rigardu, No Name Kitchen i Aid Delivery Mission. W zależności od aktualnych potrzeb przeznaczone one zostały na składniki do przygotowywania jedzenia, artykuły higieniczne, organizację dostępu do bieżącej wody, ubrania oraz działania edukacyjne. Raz współpracowaliśmy także z Polską Akcją Humanitarną, która organizowała zbiórkę ubrań dla uchodźców koczujących pod polsko-białoruską granicą w Brześciu.
KP: Głównie pomoc idzie jednak na granicę serbsko-węgierską. Dlaczego akurat tam? Wcześniej Bibi mówiła, że poruszyła Was sytuacja na Lampedusie. Pomocy potrzebują też uchodźcy czy imigranci, którzy żyją obok nas, Czeczeni, Tadżykowie, Ukraińcy…
MR: Odpowiedź jest bardzo prosta: o sytuacji na granicy serbsko-węgierskiej sporo wiedzieliśmy, mieliśmy tam swoich informatorów. Kiedy zaczynaliśmy, na tę granicę jeździł nasz znajomy, Michał Borkiewicz z Chlebem i solą. Mieliśmy dużo zaufania do jego opowieści i diagnoz, więc zdecydowaliśmy kierować zbiórki tam, gdzie według jego wiedzy były one akurat potrzebne.
BŻ: To kwestia przypadku, po prostu nie mieliśmy doświadczenia w takich zbiórkach. Michał znał sytuację, więc byliśmy z nim w kontakcie. W takich miejscach, gdzie potrzebna jest pomoc humanitarna, sytuacja szybko się zmienia, ciężko z Warszawy ustalić, kto czego najbardziej potrzebuje.
KP: Mówimy o pomocy uchodźcom, ale w obecnych czasach politycznej polaryzacji ciężko mówić o niej w oderwaniu od politycznego kontekstu.
BŻ: Moja motywacja była przede wszystkim moralna. Na granicy serbsko-węgierskiej są ludzie w potrzebnie i są traktowani nieludzko. To jest strasznie przygnębiające. Nie chciałam i nie chcę się na to zgadzać. Nie podoba mi się również to, jak w Polsce wygląda debata o uchodźcach. Chciałam więc pomóc ludziom, którzy tego potrzebują, ale też sprzeciwić się temu, co dzieje się w kraju.
MR: Zgadzam się z Bibi. Dodałbym jeszcze jedną motywację, która była, zdaje się, ważna dla wszystkich osób uczestniczących w tym projekcie. Chcieliśmy swoją postawą zamanifestować niezgodę na pewien porządek rzeczy jako środowisko – w tym przypadku środowisko niezależnych muzyków. Niezależnie od wykonywanej muzyki większość z nas ma poglądy lewicowe lub przynajmniej liberalne światopoglądowo, co sprawiło, że wielu z nas cała ta fala nienawiści do uchodźców bardzo bolała. Chcieliśmy coś zrobić, ale nie wiedzieliśmy jak, tutaj pomogli nam aktywiści, tacy jak wspomniany już Michał Borkiewicz. Wydaje mi się, że już sama deklaracja, opowiedzenie się po którejś ze stron jest ważne. Za parę lat będziemy mogli spojrzeć w lustro i powiedzieć: może nie zrobiłem bardzo dużo, ale pomogłem, na ile się da, nie uczestniczyłem w tym ksenofobicznym koszmarze.
BŻ: Tę atmosferę czuć w życiu codziennym, ludzie zachowują się inaczej niż kiedyś. Coraz bardziej widać negatywne nastawienie wobec cudzoziemców, coraz więcej też się o tym mówi.
KP: Z czego to wynika?
MR: Ludzie boją się zalewu imigrantów, boją się stracić monoetniczną Polskę. Ale ten lęk jest mocno przesadzony, bo populacja „obcych” – muzułmanów czy Żydów – jest bardzo przeszacowywana, ludzie myślą, że „obcych” jest wśród nich więcej niż w rzeczywistości. Pokazują to badania CBOS. Większość ludzi tak naprawdę walczy z fantomowym wrogiem, to z kolei było widać w badaniach po Brexicie. Ludzie, którzy opowiedzieli się za Brexitem z antyimigranckich pobudek, pochodzili głównie z regionów, w których imigrantów było bardzo mało. Bardzo ciężko walczyć z lękami, które oparte są na farmazonach reprodukowanych przez media społecznościowe, dziennikarzy i polityków. Ale problem rasizmu nie jest w Polsce nowy. Dla mnie dużym szokiem były reakcje mediów i ludzi na zabójstwo Maxwella Itoyi (imigranta z Nigerii zastrzelonego w 2010 roku przez polskiego policjanta – przyp. red.). To właśnie wtedy współorganizowałem swój pierwszy koncert benefitowy na rzecz jego rodziny.
BŻ: Rasizm oczywiście jest problemem ogólnoświatowym, nie dotyczy tylko Polski. W tej części Europy nastroje nacjonalistyczne są jednak wyjątkowo silne. Na Węgrzech sytuacja wygląda podobnie jak w Polsce.
KP: Myślicie, że swoimi działaniami możecie coś zmienić? Innymi słowy: o jaką Polskę walczycie?
BŻ: Nie wierzę, że Polska nagle stanie się dzięki temu krajem superprzyjaznym mniejszościom etnicznym czy seksualnym, ale nie potrafię pozostać na to obojętna.
MR: Mam nadzieję, że mimo całej tej otaczającej nas beznadziei można próbować robić coś chociażby w małym zakresie, tak jak my. Wiele ludzi mówi, że nie ma czasu na aktywizm, ale taki aktywizm, jaki my uprawiamy, jest do połączenia z pracą czy studiami. Zawsze możesz coś zmienić w swoim małym otoczeniu. Nie jesteśmy też jedynymi osobami robiącymi takie rzeczy. Są jeszcze imprezy takie jak Brutaż, Flauta czy Fuck The Borders Fest.
KP: Spotkaliście się z jakimiś falami hejtu?
MR: Takimi większymi to nie. Jak wystawialiśmy się na różnych warszawskich inicjatywach sąsiedzkich, spotkaliśmy się głównie z sympatią, fuknęła na nas jedna pani, ale nie przeszkadzały jej nasze działania, a tytuł książki, którą sprzedawaliśmy na pchlim targu (Jak odebrałem dzieci Terlikowskiemu Jasia Kapeli). Było trochę hejtu na profilu Donguralesko, który wrzucił na nie swoje zdjęcie w naszej koszulce, ale on skierowany był raczej do niego, nie do nas.
KP: Można więc powiedzieć, że nie wyszliście ze swoim przekazem z własnej bańki…
MR: Działamy w takiej skali, na jaką pozwala nam nasze życie zawodowe, nie jesteśmy w takiej pozycji, by zapraszać muzyków mainstreamowych. Ale fajnie by było zrobić np. benefitową impezę na rzecz uchodźców w stylu disco polo.
BŻ: Ale też nie do końca chcemy robić mainstreamowe rzeczy, bo jesteśmy związani z kulturą DYI, z alternatywnym, trochę punkowym środowiskiem, bardzo wierzymy w taki sposób działania.
KP: Poziom emocji w debacie o uchodźcach już nieco przygasa, zarówno wśród zwolenników, jak i przeciwników ich przyjmowania. Na jakim etapie jest obecnie Wasz projekt?
MR: W tym miesiącu kończy się jedna z naszych zbiórek. Z pewnością w tym roku zrobimy jeszcze jakieś koncerty. Mamy nadzieję, że entuzjazm osób współtworzących nasz projekt nie zgaśnie.
Inicjatywa Noise For Refugees jest laureatem Nagrody „O” 2018 w kategorii Muzyka.