Agnieszka Wnękowicz-Smenżyk: Chciałam na początku zapytać o wydarzenie z ostatnich lat, które Pana zdaniem najsilniej wpłynęło na obecny kształt polskiej kultury.
Krzesimir Dębski: Przede wszystkim nie było to wydarzenie muzyczne czy artystyczne, ale wydarzenie polityczne. W ostatnich dwudziestu kilku latach dokonał się przewrót struktury społeczno-politycznej w Polsce i, co za tym idzie, powstał nowy model uprawiania sztuki. Artyści musieli zupełnie zmienić styl swojego działania. Miało to zarówno dobre, jak i złe skutki. Wśród dobrych z pewnością zauważyć trzeba zmianę sposobu zarządzania kulturą: okazało się, że artyści mogą wyjeżdżać i promować indywidualnie swoją sztukę również za granicą. Nastąpiła też demokratyzacja sztuki – małe miasteczka mogły zapraszać największych twórców, jeśli tylko było je na to stać, nie musiały czekać na pozwolenie z Warszawy. Jeśli chodzi o skutki negatywne, mnóstwo złych rzeczy przejęliśmy z kultury zachodu: nastąpiło gwałtowne doinformowanie o tym, co dzieje się na świecie, ale dziwnym trafem te niekorzystne aspekty zostały bardzo szybko w naszym kraju zaadaptowane i wchłonięte, a wartościowe z oporami udawało się w ogóle zauważyć i wykorzystać.
Czy może Pan wskazać konkretnych artystów, którzy odegrali znaczącą rolę w polskiej muzyce?
Ja dość nietypowo ustawiłem się do naszej sceny i czerpałem z bardzo różnych, dziwnych wzorów. Duży wpływ na moją postawę estetyczną mieli muzycy ludowi, między innymi Kapela Braci Bździuchów z Biłgorajskiego. Mój ojciec był folklorystą i kompozytorem i tak mnie ukierunkował, że folklor i autentyczne, oryginalne brzmienia bardzo silnie na mnie działały. Później również we współczesnej artystycznej muzyce zawsze szukałem ludzi o niekonwencjonalnym obliczu. Tak się niestety złożyło, że za dużo takich w naszym kraju nie było. Niestety, na przykład we wspomnianej muzyce współczesnej, obowiązywał jeden awangardowy wzorzec komponowania i inne zainteresowania nie były akceptowane. Dlatego po studiach zarzuciłem tworzenie muzyki współczesnej i zająłem się jazzem, w którym panowała większa swoboda. Improwizowanie jako styl tworzenia bardzo mi odpowiadało.
Potem jednak postanowiłem nadal szukać nowatorskich rozwiązań, nie poddawać się ogólnie panującemu wzorcowi, i zacząłem tworzyć wedle własnej koncepcji. Wtedy wzorowałem się głównie na zagranicznych autorach, ale również w kraju pojawiły się inne, rozmaite nurty: imponował mi Henryk Mikołaj Górecki a także Krzysztof Penderecki, który zszedł ze ścieżki, którą podążał przez wiele lat, i zwrócił się w inną stronę. Dużym szacunkiem darzyłem zawsze Lutosławskiego – miał ogromny potencjał i tworzył rzeczy różnorodne.
A czy w historii polskiej muzyki jest takie wydarzenie, które według Pana zostało niesłusznie pominięte bądź niezauważone przez krytykę?
W ostatnich latach krytyka w ogóle przestała istnieć i wiele osób zostało niesłusznie pominiętych i zapomnianych. W tej chwili w żadnych gazetach nie ma już recenzji: szanujące się, największe w Polsce dzienniki nie zatrudniają nikogo, kto zajmuje się muzyką, i rzadko pojawiają się sensowne wypowiedzi na jej temat. Upadek zarówno krytyki, jak i dziennikarstwa muzycznego to jedno z tych zjawisk, które zaczerpnęliśmy z Zachodu. Z drugiej strony ukazuje się więcej publikacji, gazet, książek na temat muzyki, ale rzadziej dotyczą one wysokiej sztuki.
Czemu, Pana zdaniem, służy dzisiaj muzyka? Jaka jest jej największa wartość dla człowieka?
Niestety w większości jest to papka komercyjna. Upadło szkolnictwo muzyczne, a co za tym idzie, wiedza i wrażliwość na muzykę. W związku z tym myślę, że rola muzyki dla większości ludzi jest coraz słabsza. Zawsze będzie grupa uzdolnionych muzycznie odbiorców, którzy potrzebują bardziej wyrafinowanej muzyki, ale oni są niewielkim procentem ogólnej publiki. Niestety nastały czasy powszechności muzyki o bardzo słabej jakości, kierowanej do miliardów. Setki tysięcy osób słucha jazzu, muzyki klasycznej może dziesiątki tysięcy, a tej współczesnej to już słuchają tylko tysiące. Najważniejsze jest więc, aby tworzyły się takie „międzynarodówki” ludzi o tej samej świadomości muzycznej – te tysiące powinny się jednoczyć i zajmować się promowaniem tej wyższej sztuki, wspólnie w naszych krajach.
A czy jest coś takiego, co naszą, polską muzykę wyróżnia na tle innych krajów? Czy są osiągnięcia, z których możemy być szczególnie dumni?
Okazuje się, że nasze środowisko muzyczne, na które psioczyliśmy tyle lat, paradoksalnie okazuje się nie takie złe. Mamy wielu skrzypków i koncertmistrzów w orkiestrach na całym świecie, czego niestety nie zauważamy i nie doceniamy. W wielu krajach w ogóle nie ma podstawowego kształcenia muzycznego i tam ludzie uczą się prywatnie, z tym że, z drugiej strony, potem osiągają bardzo wysoki poziom.
Z pewnością dobrą rzeczą jest to, że jest u nas wiele orkiestr, które nawet w mniejszych miastach nadal się utrzymują. Oczywiście muzycy narzekają na niskie zarobki, ale w innych, bogatszych krajach orkiestry nie są tak powszechne.
Bardzo ciekawym zjawiskiem w ostatnich latach jest budowa nowych filharmonii. Powstają też fantastyczne sale koncertowe na światowym poziomie – mówię tutaj między innymi o ośrodkach kultury z salami koncertowymi. Takie sale powstały między innymi w Gorzowie, Kielcach, wyremontowane zostały sale w Opolu czy w Rzeszowie. Piękne sale budują się też w Szczecinie, Lublinie – i to są naprawdę znakomite osiągnięcia w ostatnich latach.
Ostatnie dwie dekady to również rozwój nowych technologii i rewolucja w dostępie do informacji, a tym samym dynamiczny rozwój mediów w Polsce. Jaką rolę, Pana zdaniem, media odgrywają dziś w kształtowaniu kultury?
Niestety, media kształtują kulturę prostacką. Nawet najwybitniejsi przedstawiciele mediów i dziennikarstwa, czyli pośrednicy między artystami a odbiorcami, przeważnie nie są wykształceni muzycznie. Media lansują więc papkę popkulturową, której wcale nie trzeba lansować, ponieważ ma ona milionowych odbiorców w każdym kraju. Gwiazda sprzedaje miliony płyt, zarabia miliony, a Rzeczpospolita – państwowe medium – te płyty reklamuje. Nie mogę zrozumieć, dlaczego nasz rząd wydaje pieniądze, by promować kogoś, kto i tak swoje zarabia. Myślę, że większość przedstawicieli mediów nie ma świadomości, jak ważna jest sztuka wyższa.
Rozwój technologii pociągnął za sobą zmiany w podejściu samych artystów do sztuki. Czy Pan dostrzega takie zmiany w swojej pracy artystycznej?
Odnoszę wrażenie, że nowinki techniczne, zachwyt nad elektronicznymi środkami wyrazu to rzeczy bardzo nietrwałe, szybko się zmieniają, stają się niemodne. Nie rozumiem fascynacji remiksami czy dziwnym „koślawieniem” utworów – to zabawy ludzi, którzy nie rozumieją istoty muzyki. Według mnie najtrwalszym nośnikiem idei muzyki i pomysłów jest papier i ołówek. Najważniejsza jest głowa i myśli, a nie świecidełka, opakowanie i wygłupy z eksperymentami.
Czego w dzisiejszych czasach najbardziej potrzebuje polska scena muzyczna?
Nie wiem, troszkę więcej pieniędzy, wykształcenia ludzi. Mimo że w ostatnich latach wykształcenie wyższe stało się powszechnie dostępne, to niestety jego jakość fatalna. W związku z tym świadomość muzyczna jest żenująca; znam nawet przedstawicieli innych sztuk, którzy na przykład nigdy nie byli w filharmonii. My wiemy, że nie ma się czym chwalić, jeśli nie przeczytało się konkretnej książki czy nie było się na jakimś filmie, ale oni nie wiedzą, że taka sytuacja w przypadku muzyki też jest zawstydzająca.
Podsumowując naszą rozmowę: jakie wyzwania, Pana zdaniem, stoją przed naszą sceną muzyczną w najbliższych latach?
Cały czas trzeba podnosić świadomość, stopień wykształcenia, i szukać oryginalności, bo we wszystkich obserwowanych dziś działaniach muzycznych zauważamy kopiowanie wzorców artystycznych – czy to w jazzie, popie, czy w muzyce artystycznej. Widać absolutne podążanie za tym, co robią na zachodzie. Jest mało świeżych zjawisk, które mogą zwrócić uwagę właśnie ludzi z zachodu, z innych rynków muzycznych. Kopiowanie nigdy nie zawojuje świata.
Dziękuję bardzo za rozmowę.