Ewa Zielińska: Jakie wydarzenie w ciągu ostatnich lat najsilniej wpłynęło na obraz polskiej kultury?
Krzysztof Zanussi: Myślę, że to nie wydarzenie lecz proces, który szalenie przyspieszył. Proces ogromnej przemiany społecznej: emancypacji mas ludzkich, które zostały społecznie uruchomione; również naprawy pewnej suwerenności, skutkującej buntem przeciwko kulturze wysokiej, która jest dla nich za odległa. To bardzo znacząca przemiana, która we wszystkich krajach postkomunistycznych zaszła z przyspieszeniem, a na zachodzie następuje wolniutko od bardzo dawna i przez to jest dużo mniej rażąca, ale wszędzie zmierza w tym samym kierunku. Oznacza ogromny awans rzeszy ludzi, którzy zbliżyli się do kultury, i pewną degradację tego, co było kulturą wysoką, która straciła swój modelowy charakter, przestała być dla wszystkich wzorcem niepodważalnym. To są zmiany, które nie mają związku z żadnym wydarzeniem – one są po prostu zmianami, które w tych latach nastąpiły i oddziałały na wszystkie dziedziny kultury.
Kultura popularna, czyli niska (bo nazywamy ją popularną tylko przez uprzejmość) była dotychczas zawsze traktowana z pewnym lekceważeniem, politowaniem. W tej chwili jej moc ekonomiczna stała się tak wielka, że ta kultura nabrała ogromnej siły i prawie nikt nie śmie mówić o niej z ironią. Można sobie jeszcze pozwolić na drwinę z disco polo, ale już dalej – strach, bo to są takie rzesze i taki kapitał, że lepiej się temu nie narażać. Wobec tego wszystko, co było domeną kultury wysokiej, w jakiś sposób rozmija się z powszechnym modelem kultury konsumowanej przez masy.
Dawniej nie można było być człowiekiem na stanowisku, nie mając przeczytanych pewnych książek, obejrzanych pewnych filmów, wysłuchanych utworów muzycznych – po prostu było to wyposażenie człowieka wykształconego. Dzisiaj już to wyposażenie nie jest wymagane. Nie wymagany jest język – język, który obowiązywał dawniej na pewnym szczeblu czy stanowisku; lekarz, adwokat – należeli już do tego kręgu, w którym powinno się mówić inteligencko i nie używać, na przykład, wulgaryzmów.
Uważam ten proces za najważniejszy dla kultury, a żadnego szczególnego wydarzenia nie wskażę.
A czy może Pan wskazać osobę, która odegrała znaczącą rolę w polskiej kinematografii ostatnich lat?
Zależy, o jaką rolę Pani pyta. Jeżeli mam wskazać osobę, która na istnieniu kinematografii odcisnęła bardzo mocne piętno, jest to bez wątpienia Pani Agnieszka Odorowicz, której zasługa dla powołania nowego prawa filmowego, a za tym Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, którego jest teraz dyrektorką, jest niepodważalna. Jej władza jest zdecydowanie jednoosobowa. Wszystkie procedury, które towarzyszą Instytutowi nie mają moim zdaniem istotnego znaczenia. Jej osobowość, a nawet jej gust osobisty, odciskają się bardzo mocno na kinematografii. I to już będzie przedmiotem osądu historii, z którą nie możemy dzisiaj dyskutować.
W każdym razie na pewno kinematografia dzisiaj jest u nas dynamiczna; filmów robi się dużo, jest ogromna liczba ludzi młodych, którzy robią filmy i robią filmy ciekawe; jest pewna kontynuacja – nie doszło do konfliktu pokoleń czy zerwania z tradycją, pozostała ciągłość. To fakty pozytywne. Oczywiście negatywnych jest też ogromnie dużo; może na przykład rozmaitość tej oferty nie jest tak wielka, jak bym marzył, ale to już również historia osądzi.
Czy w historii polskiej kinematografii jest jakieś wydarzenie (bądź postać), które według Pana niesłusznie zostało pominięte lub niezauważone przez krytykę?
Trudno powiedzieć, ponieważ trzeba było by do tego mieć krytykę, a ona bardzo osłabła; mogę nawet powiedzieć, że nie istnieje. Nie ma już ani tego znaczenia czy ciężaru, ani takiego zestawu osób, które miała, gdy jeszcze wpływała na kinematografię. Dzisiaj tego wpływu w ogóle nie ma, więc nie ma się też nad czym zastanawiać. Dziś stawia się tylko gwiazdeczki. Krytycy oglądają niesłychaną liczbę amerykańskich filmów i, w gruncie rzeczy, są zorientowani w tych produkcjach, natomiast brakuje ludzi piszących poważnie o filmie, którzy kiedyś zastanawiali się nad filmem jako zjawiskiem kultury, potrafili zdiagnozować, czy nawet przepowiedzieć takie fenomeny jak Szkoła Polska czy Kino Moralnego Niepokoju. Dzisiaj nie ma miejsca w ogóle dla takich myśli, no bo gdzie one miałyby się wyrazić? Nie ma nikogo, kto umiałby je sformułować. Zmieniła się więc sytuacja społeczna i dlatego nie ma kto ani co wskazywać poszczególnych faktów.
Jest oczywiście cały szereg ludzi bardzo interesujących, młodych, którzy zrobili po jednym czy dwóch filmach i nie wytrzymują presji tego rynku. Uważam, że do tych ludzi nie dociera świadoma pomoc państwowego mecenasa, na tyle skuteczna, żeby oni czuli większy komfort tworzenia. Myślę, że kinematografia byłaby piękniejsza i bogatsza, gdyby więcej tych osób było bardzo aktywnych. Ale nie chcę podawać Pani żadnych nazwisk, bo to byłaby trochę nieprzyzwoita ocena, gdybym sam będąc uczestnikiem kinematografii zaczął wystawiać kolegom cenzurki. Tego, uważam, nie wypada robić.
Proszę powiedzieć, czemu Pana zdaniem służy i czemu powinien służyć film? Jaka jest jego największa wartość dla współczesnego człowieka?
Film rozszerza pole wyobraźni – jak wszelka sztuka pozwala zrozumieć drugiego człowieka i samego siebie. Do tego służy na różnych szczeblach: zarówno na szczeblu najbardziej prymitywnym –najgłupszego serialu, jak i na szczeblu najbardziej wyszukanej sztuki, która do kogoś innego dociera z tą samą misją: poszerzenia obszaru wyobraźni, wrażliwości, świadomości, czyli tych wartości, które są przypisane sztuce od zarania jej istnienia. Natomiast przy tym funkcja ludyczna, która dzisiaj jest najgłośniej eksponowana, rozrywka, jest także uprawnionym obszarem działalności. Ale oczywiście istnieje rozrywka ogłupiająca, rozrywka degradująca – i tej jest dzisiaj sporo, również w polskim filmie.
A jakie zjawiska mają obecnie największy wpływ na kształt polskiego kina?
Współcześnie głos młodego pokolenia to często głos ludzi zawiedzionych wolnością i wolnym rynkiem, zawiedzionych tym, że ideały, które brzmiały w ustach ich rodziców, kiedy trwała „Solidarność”, na co dzień bardzo się starły i rozmyły. Często ci ludzie tracą z oczu wielkie pozytywne przemiany, które jednak nastąpiły.
Warto zauważyć, że Polska przeżywa swoje ostatnie dwie dekady jako jedne z najlepszych w swojej tysiącletniej historii, ale jednocześnie nasze kino dokumentuje głębokie rozczarowanie, niezadowolenie. Trochę podobne zjawisko miało miejsce, kiedy we Włoszech, w latach 50., nastąpił niesłychany boom ekonomiczny, społeczny, wielka urbanizacja. Włochy po wojnie rozkwitły, a cała włoska szkoła neorealizmu w kinematografii opowiadała o kosztach tego sukcesu; właściwie tak skupiła się na kosztach, że nie ma świadectwa tego, jak zadowoleni z życia byli wtedy Włosi. Widzę pewną analogię w tym, jak polskie kino przedstawia naszą transformację i jak ją ludzie przeżywają. Niezależnie od rozczarowania, rozgoryczenia, pojawiło się poczucie satysfakcji z tego, że tylu ludzi pracuje „na swoim”, żyje na poziomie nieporównywalnie wyższym niż dawniej, wielu stać na urlopy zagranicą, na luksusowe łazienki, o których nie było co marzyć dwadzieścia lat temu… – wymieniam to jako probierz tego, że kraj się wzbogacił. To wszystko stało się w ogromnym tempie, a kino, zgodnie ze swoim etosem współczucia, pochyla się nad ofiarami transformacji, nad tymi, którym się nie powiodło, nad tymi, których nie dosięgła sprawiedliwość.