A.K.: W pracy Dekalog (PL) z 2008 roku podważasz obiektywizm etyki. Praca składa się z klocków – każdy osobny element ma wypisane słowo z Dekalogu – które można dowolnie układać. Wykorzystując możliwość interakcji z widzem, zmuszasz go do wykazania subiektywizmu moralności i języka, wskazujesz na ich konstrukcyjny charakter i faktyczne istnienie tylko interpretacji. Czy Twoje działania manipulują także widzem? Manipulacja to bardzo wyraźny wątek w Twoich działaniach. Występujesz pod pseudonimem Codemanipulator. Zastrzegasz sobie jednocześnie prawo do jego używania. Boisz się manipulacji, którym sam mógłbyś ulec?
C.: Podstawowym założeniem Dekalogu jest to, że nikt nie jest w żaden sposób zmuszany do uczynienia z nim czegokolwiek – do naruszenia jego integralności. Powiem, że osobiście nie manipulowałem Dekalogiem – to kwestia bardzo osobista, choć przyznam, że jako twórca dzieła mam pewną przewagę nad odbiorcą – nie mogłem być zarazem twórcą i odbiorcą. Obiekt faktycznie poprzez swoją formę zaprasza wręcz – powiedziałbym nawet kusi, aby przyjąć tu nieoderwalną terminologię religijną oraz użyć słowa dającego pewną podpowiedź – kusi do podjęcia manipulacji. W pewnym sensie mógłbym się zgodzić z Twoim twierdzeniem, że posłużyłem się w tym dziele metodą jaką jest manipulacja widzem poprzez wykreowanie formy, która zaprasza do czegoś, co biorąc pod uwagę jej treść – jaką jest Dziesięć Przykazań – jest wielce niepożądana w realnym życiu społecznym. Jak wiele innych moich prac, również Dekalog został pomyślany jako eksperyment badawczy. Nie mogłem przecież w żaden sposób przewidzieć, czy uda mi się nakłonić osoby do manipulacji. Owszem dołożyłem wszelkich starań wizualnych, aby się udało. [śmiech] Dekalog jest metaforą prawdziwego życia, „prawdziwego” Dekalogu i stosunku ludzi do niego. Tworząc Dekalog w tej formie pozwoliłem ludziom wyrazić to, co w nich siedzi. A zarazem nie wypuściłem ich poza rejon bezpiecznej piaskownicy – wspomnianego obszaru „sandbox”.
Tak, manipulacja jest zarazem czymś, co mnie fascynuje i równocześnie przeraża. Czuję obowiązek, aby się do niej zbliżać. Z zamiarem jej badania, poszukiwania granic, które posiada. Często zupełnie innych, w zależności od eksperymentu. Dziś media, głównie internetowe zmieniają wyniki wyborów. Posiadamy nieźle działające programy antywirusowe, ale nie posiadamy jeszcze wypracowanych narzędzi, które pozwoliłyby nam przefiltrować treść prawdziwą od tej zmanipulowanej, w celu wywołania konkretnej reakcji w naszych głowach. Jesteśmy dopiero na początku budowania prawdziwego odpowiedzialnego społeczeństwa informacyjnego – jeżeli sztuka będzie się odwracała od tego obszaru, to się to nie uda.
A.K.: Poruszasz kwestie tożsamości, analizujesz swoją własną na przykład w pracy Me-Myself-and I (1996). Definiujesz ją pozbawiając ciała fizycznego i wykazujesz tego konsekwencje. W Twojej przestrzeni wszystko staje się jakością płynną i konstrukcją. Tworzysz rzeźby – CodeSculpture i konstrukcje architektoniczne, istniejące tylko w przestrzeni wirtualnej. Wykonujesz CodeManipulations, CodePoetry, CodePainting. W pracy Codemanipulator’s Toybox (2007) dajesz dziecku do zabawy kod 0/1. Czy czysta wirtualność jest na tyle atrakcyjna, że człowiek skłonny jest tylko w niej upatrywać swojej istoty, rezygnując z biologiczności? Przeczy temu jednak materialna forma niektórych Twoich prac.
C.: Nie sądzę, abyśmy byli skłonni do rezygnacji z naszej biologiczności, gdyby to w ogóle było możliwe. Nasza biologiczność jest przecież dla nas zbyt pociągająca. Gwarantuje przetrwanie gatunku, a to jest osadzone w naszej naturze, której zmienić nie potrafimy i nigdy nie będziemy chcieli.
Sądzę natomiast, że przestrzenie dodatkowe, uzupełniające, które staramy się wytworzyć, pomagają nam zrozumieć samych siebie. Tworzymy światy wirtualne – świadomie używam tu liczby mnogiej – obecnie jeszcze bardzo niedoskonałe i dalekie od ich pierwowzoru, które pozwalają nam samym być kimś w rodzaju stwórcy. Symulujemy „duszę” zaprogramowanymi na własny wzór- aczkolwiek bardzo ograniczonymi – algorytmami. Koślawo próbujemy stworzyć sztuczną inteligencję na swoje podobieństwo. Dlaczego?
Sam uwielbiam biologiczność, choć bywa, że męczy mnie chorobą, bólem, alergią. Cieszę się z każdego dnia, w którym mogę wziąć głęboki oddech i jej doświadczać pozytywnie. Z drugiej strony mamy zapis w formie kodu. Cyfrowy, znaczeniowy – w zależności jaki poziom abstrakcji programistycznej przyjmujemy. Obie formy tak naprawdę są tylko zapisem jakiejś formy bytu lub idei. I to właśnie te idee są najistotniejsze, gdyż tylko one posiadają potencjał wieczności na tym świecie. Reszta jest formą zapisu tych idei. Dlatego świadomie preferuję w niektórych moich zupełnie „cyfrowych/kodowych” pracach formę zapisu zupełnie nie-cyfrową. Stawiam ideę na pierwszym miejscu. Prowokuję stanem przejściowym, stanem granicznym, jak w przypadku dziecka z zerami i jedynkami.
A.K.: Czy Internet i przestrzeń wirtualna wciąż oferują człowiekowi i sztuce nowy potencjał?
C.: Sądzę, że nie tylko wciąż, ale przede wszystkim! To wspomniany kolejny kamień milowy w sztuce. Ignorowanie tej wielkiej światowej zmiany w procesie twórczym jest dla mnie równoznaczne z twierdzeniem, że ziemia jest płaska. To zupełna ignorancja artystyczna. Dlaczego artyści silą się na nabazgranie obrazu, ewentualne opatrzenie go na ogół podobnie również nabazgranym tekstem o wymowie bliskiej zera? Wówczas sztuka zbliża się do pozbawienia sensu istnienia, staje się czymś mniej istotnym niż wpis na blogu, niż karykatura w gazetce, niż filmik na YouTube. To za niski poziom na sztukę – nie tylko zresztą w dzisiejszych czasach.
Wcześniejsze generacje artystów były generacjami o przekonaniach autentycznych. Ich praktyka artystyczna była oparta o osiągnięcia epok, które w mniejszym lub większym stopniu współkształtowali, rozwijali. To daje im moralne prawo do jej dalszej kontynuacji w czasach dzisiejszych. Czuję natomiast, że generacja artystów, która wchodziła w życie artystyczne w momencie pojawienia się wielkiej zmiany, a jej nie dostrzegła, nie zrozumiała, znalazła się w jakimś trudnym położeniu niemożności odnalezienia siebie – znalezienia nowych prawdziwych zadań i wyzwań, które stoją przed nową sztuką. Nie potrafią zdefiniować tego, z czym chcą walczyć i szukają substytutów zbyt błahych, aby o nich mówić. Artystyczny „digital devide” (cyfrowe wykluczenie).
Internet oraz przestrzeń wirtualna dają nam zupełnie nieskończone możliwości, choćby dlatego, że materialność w tej przestrzeni jest symulowana. Możemy mieć ściany z wody i inne pomysły. Potrzebujemy jakiejś dodatkowej swobody, funkcji – możemy ją doprogramować. Zasadą jest zupełny brak ograniczeń. To całkowite uwolnienie się sztuki od granic świata realnego.
Natomiast, jak już przytoczyłem, co na pierwszy rzut oka może się wydawać nieco paradoksalne, sztuka niekoniecznie musi opierać się o technologię, aby poruszać zagadnienia przestrzeni wirtualnej bądź Internetu. Cały czas chodzi o przestrzeń – tyle że przestrzeń intelektualną.
Kolejnym etapem rozwoju, który mógłby dorównać zmianie wywołanej przez światowe połączenie ludzkości, będzie dopiero możliwość przekształcania lub transmisji materii. Do tego momentu będziemy udoskonalać i rozwijać to, co obecnie możliwe. Prawdziwą zmianę gwarantują tylko zjawiska, które burzą jakiś fundament ograniczenia naszego bytu.
Warto zauważyć, że wszystko, co nas obecnie otacza w jakiś sposób zostało dotknięte przez komputeryzację. Budynki, które powstają często nie miałyby szans na zaistnienie bez wspomagania komputerowego. Materiały budowlane są obliczane, a nie tylko badane chemicznie w laboratoriach. Kodu DNA nie bylibyśmy w stanie badać bez komputeryzacji. Połączenie i opublikowanie na skalę masową wyników badań poszczególnych laboratoriów nie byłoby możliwe bez Internetu. Sztuka nie może tych zjawisk ignorować. Jeżeli to czyni, staje się wtórna wobec nauki. Traci rację pierwszoplanowego bytu, którą sobie kiedyś wywalczyła.
Sztuka stała się bardzo wymagająca. Szczególnie dzisiaj nie wystarczy „wykształcić się na artystę”, aby robić sztukę.