Weto kultury
Zwykło się mówić, że jednym z zadań („misji”) mediów publicznych jest tzw. upowszechnianie kultury i wartości, nie tylko wartości kultury narodowej. Nie jest to uzus językowy. Strategia Państwa Polskiego w dziedzinie mediów elektronicznych na lata 2005–2020 (KRRiT, Warszawa, sierpień 2005) wyraźnie określa cele nadawców publicznych: „jako instytucja narodowa, nadawcy publiczni powinni tworzyć i nadawać program odzwierciedlający wartości, tradycję, kulturę i tożsamość narodu (…) powinni tworzyć przeciwwagę dla tendencji do urynkowienia informacji, wiedzy i kultury, s z e r z y ć w a r t o ś c i inne niż rynkowe. Powinni w istocie stać się siłą współfinansującą i p r o m u j ą c ą publiczny sektor oświaty, sztuki i k u l t u r y”8.
Promocja i upowszechnianie kultury (wartości), wspieranie instytucji i projektów kulturalnych, są działaniami z założenia niewątpliwie słusznymi i potrzebnymi. Praktyka jednak ukazuje, że wspieranie i propagowanie kultury nierzadko wykracza poza zakres wyznaczonych celów. Nie tylko „upowszechnia się”, lecz nakłania do uznania, aby nie rzec dosadniej – agituje. W działaniach tych ujawnia się wyraźny kontrast pomiędzy „obrazem” a „samą” kulturą. Przykładem jest zeszłoroczna, „żywo komentowana w środkach masowego przekazu”, akcja Tramwajem do Filharmonii. Przez tydzień w przestrzeni komunikacji miejskiej (tramwajach i autobusach) zaprezentowane miały zostać mieszkańcom Wrocławia wybrane utwory muzyki klasycznej. Hasło, którym media komentowały owe wydarzenie brzmiało: „nasze nerwy ukoi muzyka poważna. Rusza akcja Tramwajem do Filharmonii”9. Tymczasem, wbrew początkowym założeniom, „akcja” zakończyła się po czterech dniach; „z uwagi na liczne protesty pasażerów”10.
Nie znamy dokładnych przyczyn niepowodzenia tego projektu. Być może, jak zauważają niektórzy, pasażerowie uznali, że tramwaj czy autobus nie są odpowiednim miejscem dla muzyki: słuchanie, zwłaszcza muzyki klasycznej, wymaga spokoju i skupienia. Jednakże, można zapytać, czy zapewnienie wszelkiego „komfortu technicznego” rozwiązałoby problem? Wydaje się bowiem, że nie tyle przyczyniły się tutaj niedogodności związane z komfortem słuchania, ile fakt, że złamano elementarne zasady uczestnictwa kulturowego – a pośrednio – zlekceważono same wartości. Posługując się chwytliwym hasłem „kultura”, uznano, że wartościowość rozumie się „sama przez się”, „partycypowanie w kulturze” nie wymaga nic poza obecnością muzyki klasycznej – a dokładniej – obecnością repertuaru wybranego przez organizatorów. Kultura jednak, jak powiedziano, to wartości: wymagają spontanicznego odbioru, indywidualnego zaangażowania, pewnego autotelicznego „przyzwolenia”. Jak komentuje akcję jeden z wrocławskich kulturoznawców: „tramwajowe słuchanie muzyki okazuje się w tym świetle formą społecznej presji w imię nie do końca jasnej idei kultury, która wyraża się w pojęciu człowieka kulturalnego, a nawet jak wskazują odnośne cytaty – kulturalnego miasta”11. Czy tej nie „do końca jasnej idei kultury” kłam nie zadała sama kultura? Protestujący pasażerowie niekoniecznie wykazali się „brakiem kultury”, co więcej, wydając własny sąd, być może okazali się lepszymi „uczestnikami kultury”, niż ci, którzy ową muzykę, w całkiem dobrych intencjach, próbowali im narzucić.
1 comment
Gdybym miał określić siebie i/lub grupę w której działam był bym gotów powiedzieć, że pełnię rolę agitatora kultury. W jakimś stopniu przymusza mnie do tego “przestrzeń kulturalna”, na którą powoływano się w artykule. Jest to konieczne o tyle, że bez tego został bym skazany na wartości prezentowane przez masy (powołując się na Stendhala – “gmin”). W moim przypadku zachodzi jednak wyższa potrzeba wyrażenia się w i poprzez pewne działania. Nie miały by one dla mnie sensu bez uczestnictwa w nich społeczności, gdyż interesująca w moich poszukiwaniach jest interakcja grup społecznych w i z zachodzącym zdarzeniem co jest wartością samą w sobie.
Comments are closed.