Media a kryzys w kulturze
Aczkolwiek kultura zdradza wyraźne cechy autonomii, przede wszystkim zdolna jest względem zewnętrznych czynników zachować niezależność, błędem byłoby utrzymywać, że jest to autonomia pełna, nie ulegająca rozmaitym wpływom, w tym wpływom tych, którzy „szerzą wartości i kulturę”. Wpływu tego trudno nie uznać za pejoratywny, zwłaszcza, że w grę wchodzi instrumentalizacja wartości, o czym dalej.
Współczesne zjawisko kryzysu w kulturze wydaje się niekiedy sprawą oczywistą. Od dawna mnożą się teorie kryzysu, ujawnia i charakteryzuje się coraz nowsze jego źródła, procesy i przyczyny. Niejednoznaczny jest przy tym udział mass mediów – głównie z uwagi na ich nieprostą strukturę. Z jednej strony wskazuje się na postępującą komercjalizację mediów publicznych, wzrost liczby „ogłupiających” programów rozrywkowych, które zdominowały nawet wydarzenia uznawane społecznie za przełomowe i doniosłe12. Z drugiej zaś, właśnie krytyka ta jest często udziałem „postaci medialnych”, rekrutujących się ze świata sztuki, nauki, oświaty, sportu i polityki. Można rzec, że przy malejącym z roku na rok zasobie państwowych środków finansowych przeznaczanych na kulturę, walka z rynkiem rozrywkowym w imię dóbr i wartości kulturowych stała się czymś wysoce au courant.
Przywołany wcześniej przykład rezultatów „polityki kulturalnej” każe jednak zachować ostrożność. Hasło „kultura dla wszystkich” okazało się w rzeczywistości propagowaniem kultury „wybranych” i to w złym tego słowa znaczeniu. Czy ostra krytyka rozrywki oraz przemysłu rozrywkowego nie kształtuje również zbyt tendencyjnego obrazu kultury? Czy opozycja rozrywki i kultury nie stwarza mitu „człowieka kulturalnego”, generującego sztuczne kryteria, podług których „kulturalność” mierzy się skalą uczestnictwa w tzw. wydarzeniach kulturalnych? Czy krytyka ta, wcale nie paradoksalnie, nie przyczynia się do pogłębiania kryzysu w kulturze?13
W swym, opublikowanym w latach 60., eseju poświęconemu kryzysowi w kulturze Hannah Arendt pisała: „lekceważenie rozrywki i zabawy jako tego, co nie może prowadzić do żadnej „wartości”, było zawsze znamieniem wykształconego filisterstwa. A przecież wszyscy potrzebujemy rozrywki i zabawy w takiej czy innej formie”14. Arendt zauważa, że nie powinniśmy ganić produktów przemysłu rozrywkowego za ich nietrwałość, ulotność, błahość, bardziej niż „w przypadku przemysłu piekarniczego, którego wytwory muszą być skonsumowane natychmiast po wyprodukowaniu, jeśli nie mają ulec zepsuciu”15. Wytwory rozrywki i wytwory kultury wysokiej są czymś tak różnym, że zwalczanie pierwszej przy użyciu drugiej zakrawa na snobizm. Wedle Arendt większe zagrożenie niesie właśnie tzw. filisterstwo wykształcone, które w przeciwieństwie do „zwykłej” rozrywki, pozostającej w granicach świata konsumpcji, wkracza w rejony kultury. „Filister wykształcony” działa bowiem na dwóch „płaszczyznach” – gdzieś pomiędzy kulturą a procesem życia; między ambicją „bycia kulturalnym” a pragnieniem zaspokojenia własnych i niejawnych „interesów”. Jeśli sięga po „klasykę” – pisze Arendt – czyni to „powodowany ukrytym zamiarem samodoskonalenia, zgoła nieświadom faktu, iż Szekspir czy Platon mogliby mu powiedzieć coś więcej ponadto, jak zdobyć wykształcenie”16. Innymi słowy, zagarnia on i przetwarza dobra kulturowe w innym celu niż zostały stworzone. Nie daleko już stąd do działań rozmaitych „edukatorów i propagatorów kultury”.
Zdaniem niektórych badaczy, praktyki nakłaniające do „zachowań kulturalnych”, w tym praktyki medialne, które stawiają sobie „ambitniejsze” cele niż „tylko” jej upowszechnianie, niosą z sobą bardzo konkretne zagrożenie. Swego czasu o problemie tym wspominała cytowana już A. Kłoskowska. Przyczynę możliwego zagrożenia kultury widziała w postulatywnym charakterze wartości. „W sytuacji zewnętrznego nacisku może nastąpić łatwo zmiana ich modalności powodująca przekształcenie w wartości instrumentalne”17. Wartości (i kultura) tracą, innymi słowy, „charakter autoteliczny”, stając się środkiem do określonego celu. Dzieje się tak na przykład w przypadku edukacji szkolnej, gdzie praca z lekturami szkolnymi staje się często „przymuszaniem” do wartości, uznawaniem ich ad hoc, podziwem bezdyskusyjnym, instrumentem służącym celom pedagogicznym, jak w podanej przez Kłoskowską za przykład lekcji polskiego i łaciny z Ferdydurke Gombrowicza.
1 comment
Gdybym miał określić siebie i/lub grupę w której działam był bym gotów powiedzieć, że pełnię rolę agitatora kultury. W jakimś stopniu przymusza mnie do tego “przestrzeń kulturalna”, na którą powoływano się w artykule. Jest to konieczne o tyle, że bez tego został bym skazany na wartości prezentowane przez masy (powołując się na Stendhala – “gmin”). W moim przypadku zachodzi jednak wyższa potrzeba wyrażenia się w i poprzez pewne działania. Nie miały by one dla mnie sensu bez uczestnictwa w nich społeczności, gdyż interesująca w moich poszukiwaniach jest interakcja grup społecznych w i z zachodzącym zdarzeniem co jest wartością samą w sobie.
Comments are closed.