Ostatni numer „Tytułu Roboczego” został w całości poświęcony udokumentowaniu i analizie 40-letniej już wielowątkowej działalności Andrzeja Mitana – organizatora i inicjatora wielu wydarzeń artystycznych, performera i muzyka, którego twórczość zaliczana jest do nurtu poezji dźwiękowej. Losy artysty, związanego z formacją neoawangardy, uczestnika międzynarodowego ruchu Fluxus, i ewolucja jego sztuki pokazane są w szerokiej panoramie przemian nie tylko polskiej sceny artystycznej, z zaakcentowaniem okresu burzliwych lat 70. i 80. Obok sylwetki autora pojawia się imponująca galeria wybitnych postaci – artystów, krytyków i historyków sztuki, kuratorów, muzyków, z którymi współpracował. Starannie opracowane wydawnictwo zawiera wiele archiwalnych dokumentów i fotografii, wcześniej nie publikowanych, a także płytkę CD z cennym materiałem filmowym i zapisem muzycznych performensów. Cenna pozycja dla miłośników muzyki, sztuki i …. badaczy polskiej neoawangardy.
***
elita to ludzie żyjący
w prawdzie,
których charakteryzuje
bezinteresowność
w czynieniu dobra i piękna
Należy pan do szczególnego grona artystów, którego twórczość nie mieści się w żadnym kanonie przedstawień sztuki…
Pora umierać…
Skoro to jest omega, jaka była alfa?
Jak każdy dobrze wychowany chłopiec słuchałem i analizowałem Bacha, potem impresjonistów, potem wielkich kontestatorów – Schwittersa i Cage’a, potem Coltrane’a, Davisa, Jarretta, Hendrixa, McLaughlina… i odważyłem się. W 1968 r. z Janem Olszakiem, bratem Piotrem, Krzysztofem Deryńskim i Stanisławem Górą powołaliśmy do życia grupę artystyczną ONOMATOPEJA, a po roku odbył się nasz pierwszy muzyczny happening. Taka była alfa.
Kilka lat później miejscem pana szczególnej aktywności stał się klub Politechniki Warszawskiej Riviera-Remont…
Do Warszawy przyjechałem w 1974 r. z Lublina, gdzie studiowałem w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Rivierę-Remont zidentyfikowałem jako jedno z najważniejszych miejsc życia artystycznego i intelektualnego. Nowoczesna i apolityczna oferta programowa tego klubu była dla mnie szczególnie atrakcyjna. Była tam też znakomita, kierowana przez Henryka Gajewskiego Galeria Remont. Bardzo szybko dołączyłem do grona animatorów muzyki, teatru, filmu i plastyki proponując projekty o charakterze interdyscyplinarnym.
Klub Riviera-Remont był wtedy najbardziej bliski miłośnikom muzyki jazzowej…
Niewątpliwie tak! W Remoncie koncertowali najwięksi artyści światowego jazzu. Nie przyjeżdżali do miejsca anonimowego. Remont był sławny i ważny. Dla polskich muzyków był miejscem o najwyższej randze artystycznej, miejscem najlepszej promocji. Wtedy, tak naprawdę, zaraziłem się tą niezwykłą i nieuleczalną chorobą, której na imię JAZZ.
Z kim pan wtedy współpracował?
Współpracowałem z kompozytorem i gitarzystą Janem Olszakiem oraz poetą Janem Gałkowskim. Moim przyjacielem w sztuce był także Cezary Staniszewski – wielka indywidualność, twórca książek artystycznych. Nie były to klasyczne książki z tekstem, a obiekty, w których na każdej ze stron pojawiały się abstrakcyjne znaki i obrazy. Każda z tych książek była fascynującą partyturą, którą wykonywałem w specjalnie zaaranżowanej przestrzeni.
Rozmawiamy o jazzie, o nowatorskich akcjach artystycznych, niezależności w działaniach twórczych. Obok, wokół, wszędzie – peerelowska rzeczywistość. Jak pan na nią reagował?
Sytuacja wymagała obywatelskiej aktywności i kooperacji. Niezapomniany Teodor Klincewicz „Teoś” – legenda antykomunistycznej opozycji – powierzył mi misję kolportowania biuletynów, bezdebitowych książek i czasopism. W krótkim czasie Remont stał się nie tylko miejscem kolportażu niezależnych wydawnictw, ale wręcz bastionem działalności opozycyjnej. Zwycięstwo „Solidarności” w 1980 r., później rejestracja Niezależnego Zrzeszenia Studentów, zaowocowały wieloma przedsięwzięciami artystycznymi. Powstała Super Grupa Bez Fałszywej
Skromności z Januszem Trzcińskim, Andrzejem Bieżanem, Helmutem Nadolskim i Andrzejem Przybielskim. Naszym najważniejszym przedsięwzięciem był spektakl „Księga Hioba”, wystawiony w Teatrze Narodowym w ramach Jazz Jamboree’81. Planowaną na 14 grudnia realizację w stoczni szczecińskiej uniemożliwiło wprowadzenie stanu wojennego.
Czy istnieje jakaś dokumentacja tego spektaklu?
Po kilku latach udało się doprowadzić do sesji nagraniowej, dzięki czemu „Księga Hioba” nie pozostała jedynie ulotnym wspomnieniem tego niezwykłego czasu…
Jak wyglądała pana działalność w stanie wojennym?
Tuż po wprowadzeniu stanu wojennego powstało Niezależne Studio Muzyki Elektroakustycznej, którego ideowym przywódcą był Krzysztof Knittel. Poza nami formację tę tworzyli kompozytorzy: Paweł Szymański, Stanisław Krupowicz, Andrzej Bieżan, Mieczysław Litwiński i Tadeusz Sudnik. Koncertowaliśmy w kościołach, pracowniach artystycznych, mieszkaniach (kluby studenckie, w tym Remont, były zamknięte). Współpracowaliśmy z aktorami. Nasze „Psalmy” były wspaniale przyjmowane; integrowały, podtrzymywały na duchu. Po ograniczeniu i wreszcie zniesieniu stanu wojennego zrealizowaliśmy jeszcze kilka ważnych projektów w Filharmonii Narodowej, krakowskich Krzysztoforach i na prestiżowym festiwalu „Inventionen” w Berlinie Zachodnim.