Z polską pisarką i tłumaczką Zofią Romanowiczową rozmawiał Arkadiusz Morawiec.
Arkadiusz Morawiec: W pani pisarstwie motyw domu powiązany jest zazwyczaj z motywem Raju; Raj, a właściwie jego mit, podlega wszak unicestwieniu, przy czym nieustannie dokonuje pani próby jego restytucji. To zapewne jeden z kluczowych wątków problemowych tej twórczości, niewątpliwie wyrosły z biografii. Czy mogłaby pani powiedzieć kilka słów o swym domu rodzinnym? W utworach literackich oraz we wspomnieniach widać przede wszystkim ojca…
Zofia Romanowiczowa: Ojciec mnie wciągnął do konspiracji i razem zostaliśmy aresztowani. Odbył się nad nami sąd wojenny. Część mężczyzn rozstrzelano w Skarżysku. Mojego ojca wywieziono do Oświęcimia. Poznałam kiedyś człowieka, którego wraz z ojcem zabrano transportem ze Skarżyska; opowiadał, jak więźniowie stali, nic nie jedli… Ojciec albo umarł z głodu, albo zamarzł – bo to była zima. Komendant Oświęcimia wysłał mojej mamie kondolencje: jest mu przykro, że mój ojciec umarł na zapalenie płuc, jednak jeżeli mama sobie życzy, to za ileś tam złotych będzie mogła nabyć jego prochy. Wtedy jeszcze nie było krematoriów w obozie, tylko w mieście. I moja mama nabyła te prochy. Są pochowane na cmentarzu w Radomiu. Nawet mam gdzieś tutaj taki dokument…
A.M.: Na czym polegała pani praca konspiracyjna? Miała pani wówczas zaledwie kilkanaście lat…
Z.R.: Proszę pana, mój ojciec najpierw na piechotę poszedł szukać swojej armii, a potem wrócił, gdyż okazało się, że na wschodzie są już Ruscy. Wrócił chyba dopiero w listopadzie i natychmiast zaczął urządzać niby-powstanie przeciwko Niemcom. Kiedyś ojciec wysłał mnie z bibułą, potem znowu niosłam jakąś broń. Była już godzina policyjna. Myślę sobie: „No i co teraz będzie?” Ponieważ jednak uczyłam się niemieckiego w szkole, przeszłam na drugą stronę do żołnierza zatrzymującego przechodniów i zapytałam go: Wie spät ist es?, „Która jest godzina?”, a on odpowiedział: „Pani musi prędko wracać…” W domu czekał na mnie ojciec… Człowiek był wówczas taki niewinny. Jeszcze nie było wcale wiadomo, co z tego wszystkiego wyniknie. W końcu razem zostaliśmy aresztowani.
A.M.: Zatem ojciec wciągnął córkę do konspiracji…
Z.R.: Razem ze mną zaprzysiągł wszystkich moich kolegów. Oczywiście: przysięga „Tak mi dopomóż Bóg”, i tak dalej. To było bardzo fascynujące. Byliśmy potworni patrioci.
A.M.: Trafiła pani wraz z ojcem do prowizorycznego aresztu gestapo w Skarżysku-Kamiennej, urządzonego w Szkole Powszechnej im. Piłsudskiego. Tu zasądzono pani wyrok śmierci, po czym odesłano do więzienia w Kielcach, a potem w Pińczowie. Wreszcie, pod koniec kwietnia 1941 roku przewieziono panią do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. W jednym z wywiadów powiedziała pani: „Aby nauczyć się tego, co poznałam w ciągu czterech lat obozu, musiałabym żyć chyba sto pięćdziesiąt lat. Tam doświadczało się bowiem samej esencji człowieczego bytu”1. Primo Levi, więzień Auschwitz, mówi, że obóz koncentracyjny nie jest modelem rzeczywistości, a najwyżej metaforą. Proszę dokładnej powiedzieć, czym dla pani był obóz w kategoriach – nazwę je – poznawczo-edukacyjnych?
Z.R.: Ja się wszystkiego nauczyłam w obozie, naprawdę…
A.M.: Mówi pani to samo, co bohater autobiografizującej powieści Imre Kertésza Los utracony – dla niego obóz był szkołą; twierdzi, że szkoła, ta z ławkami, książkami i zeszytami, niczego go nie nauczyła, nie przygotowała do życia… Jednak w pani twórczości oraz w pani wspomnieniach świat koncentracyjny nie jest, tak jak choćby dla Borowskiego. modelem świata.
Z.R.: Proszę pana, inne były obozy kobiece, a inne męskie. Przyjaźniłam się z Piotrem Rawiczem, który był w Oświęcimiu2. Tam wielu było pederastami. Starsi ludzie utrzymywali młodych, i tak dalej. On był Żydem i jakimś cudem wydostał się z Oświęcimia. Opowiadał nam straszne przygody. Taki Ślązak czterdziestoletni, który utrzymywał młodego chłopca, a potem ten chłopiec… No, takie straszne rzeczy. Tego w obozie żeńskim… Nie, owszem, były wypadki lesbijek, ale jednak kobiety miały zawsze instynkty macierzyńskie. Byłam jedną z najmłodszych, więc miałam dzikie szczęście.
A.M.: Niewątpliwie wiele zależało od tego, gdzie się trafiło, do jakiego komanda, między jakich więźniów. Pani spotykała się w obozie z Polkami, często inteligentkami, w tym z osobami związanymi z harcerstwem. Wiem jednak, że w pewnym momencie trafiła pani na blok z pospolitymi przestępczyniami, z czarnymi winklami.
Z.R.: No tak. Jak tylko przyjechałyśmy z Wandzią Szczawińską3, zupełnie ogolone, to najpierw byłyśmy bodaj trzy miesiące na bloku kucharek. Ale potem one nie mogły nas… i wtedy znalazłyśmy się na bloku mieszanym. Ale, wie pan, w obozie byłam parę lat, więc raz Niemcy nas segregowali według narodowości, a raz według kryteriów politycznych. Tam, gdzie były więźniarki kryminalne, było strasznie. Obozem rządziły jednak bibelforszerki4, Niemki. I to one były najgorsze, były takie… porządne. Najpierw nie chciały stawać na apelu. Wówczas Niemcy je bili, tłukli, polewali zimną wodą. Wreszcie dali im spokój – wszystkie trafiły do biur; w pewnym momencie administracja obozu składała się z bibelforszerek. Wie pan, wszystko się zmieniało potwornie.