M.C.: Jeszcze raz przypomnę, że Baala zagrała kobieta. Co nie bez znaczenia w świecie, w którym raz po raz trzeba obnażać – także takimi podstawieniami ról płci – dominację dyskursów patriarchalnych. Ten gest, kiedy rysuje sobie penisa na brzuchu i jakby w ten sposób staje się sadystycznym potworem, machiną, która tak naprawdę tylko niszczy – jak biblijny, obcoplemienny Baal, który pożera ludzi. Czyli wolność, która jest pożerająca, tak? Tak widzę strukturę pożerającego się społeczeństwa. Ten mit nadal jest aktualny przy teatralizacji naszego życia, polityki. Przecież żyjemy w społeczeństwie spektaklu i pożerającej polityki.
A.F.: Dlatego to rozwiązanie jest w sporej mierze szekspirowskie. Nakładanie i zamiana ról. Brecht napisał sztukę o wolności, która zaczyna się od ciała, i na scenie należy coś z tym zrobić.
M.C.: Jeśli miałby to być problem z cielesnością, to jest on już dzisiaj nieaktualny. Ale jeśli idzie o wolność wyborów, to i owszem. Ale to wszystko śmierdzi moralitetem. Bo co z tego wynika? Zaczynamy ten spektakl oglądać i wiemy, jak się skończy. I w tym sensie był płaski. Droga destrukcji prowadzi do katastrofy i autodestrukcji.
A.F.: Nie zgadzam się, że karty są rozdane. Na szczęście w życiu jestem zaskakiwany. A w spektaklu brakowało elementu zaskoczenia. To nie jest Beckett. U mnie w domu, za oknem, widzę więcej, niż by to wynikało z tego spektaklu. Nie widzę tylko degradacji, śmierci, zepsucia.
M.C.: Bo w spektaklu ważne miejsce zajmuje też problem autentyczności. (Aby nie poprzestawać na prostym rachunku moralistyki i przypowieści). Przecież wiadomo, że każdy dochodzi do końca swojej drogi, i że jest to smutne. Bo – jak by na to nie patrzeć – Baal jest starciem autentyczności ze społeczeństwem. Podoba mi się, że reżyserka używa technik „popowych” i filmowych, kiedy mówi o autentycznych, najprostszych emocjach człowieka. Taka jest trickowa scena finałowej relacji Baala z matką. Jak powiedzieć o takim uczuciu, aby nie stało się śmieszne?
A.F.: Należy nie mówić.
M.C.: A jednak realizatorzy coś powiedzieli. Efekt jest taki, że na koniec nie wiem, co z tym zrobić. Nie wiedziałem, czy się śmiać czy płakać. Może taka dwuznaczność jest całkiem sensownym zamierzeniem…
A.F.: Za bardzo nie ma w czym grzebać. A ile tam zła widziałeś? Bo rozmawiamy o festiwalu, który ulokował swoje spektakle wobec kategorii zła, którego jednak się nie dopatrzyłem. Brecht przecież pisał o instynktach, a nie o złu. Pisał o dzikości, która jest w człowieku. Czy człowiek może być racjonalny wobec społeczeństwa? Ale to trochę za mało.
M.C.: Powstaje dzisiaj na przykład wiele filmów, które pokazują tryb życia odległy od dawnych kanonów postępowania ludzi wobec ludzi, tryb drapieżnego narcyzmu, jak w nieudanych Egoistach Trelińskiego. Gdzie każdy człowiek czy sytuacja stają się dla jednostki doznaniem turystycznym, rzeczą do wykorzystania. Takich Baalów współczesnych jest w filmach bardzo wielu, a powtarzanie tego w teatrze nie wnosi chyba już niczego nowego. Co z tego, że Baal to poeta, czyli ktoś, kto się buntuje. Z jednej strony uprawia destrukcję, a z drugiej nonkonformizm. I to najłatwiej pokazać, jak w Wojaczku Majewskiego, bo towarzystwo destrukcji pod rękę z nonkonformizmem dobrze się sprzedaje, to iście złota legenda. Może dlatego to wszystko mnie nie poruszyło. Tysięczna postać w tych samych sidłach, kończąca w rynsztoku.