S.B.: A kiedy spogląda pan w głąb swojej duszy, znajduje pan czasem jakieś cechy zwierzęce? Boi się pan czasem tego, co mógłby zrobić?
M.H.: Nie…, bardzo rzadko. Mógłbym w sobie podobne instynkty odnaleźć, jednak samego siebie się nie boję, ponieważ tego typu skłonności są u mnie bardzo słabe, bez znaczenia. Choć nie ukrywam, możliwe.
S.B.: Mam wrażenie, że w swojej prozie rozmawia pan jednak częściej z aniołem niż z diabłem…
M.H.: Niestety przez większość czasu ani z jednym, ani z drugim. Momenty „dobra” nie są u mnie zbyt częste. Pod względem moralności uważam się za człowieka dość przeciętnego.
S.B.: Pana sposób opisywania ludzi jest moim zdaniem silnie biologiczny. Czy to jest metoda eksponowania bliskości człowieka zwierzętom?
M.H.: Rzeczywiście, chętnie odwołuję się do biologii zwierząt. Lubię przypominanie, że człowiek właśnie od nich pochodzi i odnajdywanie w nim cech zwierzęcych. Korzystam też z języka socjologii, ponieważ czerpię z tego pewną przyjemność. Lubię terminy naukowe i, tak jak nie jestem zwolennikiem rzadkich słów w sferze seksualnej, tak mam słabość do rzadkich i mądrych nazw naukowych. Na przykład, kiedy opisuję kolejne etapy rozkładu trupa, wymieniam robaki, które pojawiają się jedne po drugich. Robię to jednak nie tylko po to, by nam przypomnieć, że wszyscy w przyszłości będziemy trupami, ale też dlatego, że uwielbiam nazwy tych robaków. Są to słowa, których nie mamy okazji często używać, ja jednak po prostu lubię ich brzmienie.
S.B.: Cząstki elementarne i Platformę czytałem najpierw po polsku. Uderzyło mnie wówczas, jak brutalne i bezpośrednie jest pana słownictwo erotyczne. Bohaterowie oraz narrator używają słów i sformułowań pikantnych i bezceremonialnych. Raz za razem mówią: « obciągnęła mu », « wybrandzlował się », « spuścił się na nią », « wylizał jej cipę », « wsadził jej chuja », « ssała mu kutasa », « zwalił konia ». Żaden wykształcony Polak nie użyłby podobnych słów, szczególnie wobec osoby, którą kocha. Francuz pewnie też nie. Tak być może mówi się do prostytutek, być może w barach i knajpach, ale i tego nie jestem pewien. Trudno mi więc nie zapytać, czy język seksu w oryginale francuskim jest równie pikantny? Jaka jest funkcja tej dosadności?
M.H.: Czyli jakich słów używają wasi intelektualiści?
S.B.: No, na pewno nie mówią do kobiet w stylu pana bohaterów: „czy chcesz się ze mną ruchać” lub „wyciągnij mi fiuta”. Nigdy nie spotkałem się czymś takim. Raczej używają określeń peryfrastycznych.
M.H.: Nie jestem zwolennikiem peryfraz. Szczerze mówiąc, używam słów powszechnych, niekoniecznie jednak brutalnie pornograficznych. Wśród określeń, które pan zacytował jest kilka, których bym nie użył.
S.B.: W pana przekładach pojawiają się jednak dość często. Co dziesięć stron można znaleźć podobne kwiatki. Czy to znaczy, że mamy tu do czynienia z licentia poetica tłumacza?
M.H.: Być może te określenia są zbyt mocne. We Francji jest dużo, może nawet za dużo podobnych słów, ale dla mnie są one zbyt rzadkie. Na przykład słowo „fiut” nie jest specjalnie wulgarne i we Francji używane jest dość powszechnie. Ale to nie jest pornografia.
S.B.: Bruno i Michel z Cząstek elementarnych urodzili się mniej więcej wtedy, kiedy pan, czyli w drugiej połowie lat 50., co oznacza, że ich dojrzałość przypadła na lata 70., o których pisał pan, iż odznaczyły się „znacznym wzrostem konsumpcji erotycznej”, co zresztą słusznie wiąże pan z kontrkulturą. W tym czasie – pisze pan – Europę Zachodnią i Amerykę Północną ogarnął szał masowej konsumpcji seksu. Nie zauważyłem, aby ta inwazja była panu przykra, a jednak kontestację wyraźnie pan lekceważy. Dlaczego?
M.H.: Wydaje mi się, że nie jestem na bieżąco w tych sprawach. Z lat 60. i 70. pamiętam tylko muzykę rozrywkową…
S.B.: Świetna muzyka!
M.H.: Tak, zawsze to mówiłem.
S.B.: A dziewczyny z tamtych lat, pamięta pan?
M.H.: Nie, były wtedy jakieś dziewczyny?
S.B.: No jakże nie!? Akurat wtedy zrzuciły staniki, założyły spódniczki mini, całowały się z chłopakami na ulicach. Jeśli ja to pamiętam z Polski, to pan z Europy Zachodniej tym bardziej…
M.H.: Tak, trochę pamiętam… To mi nie umknęło, ale sporo mieszkałem w takich krajach jak Irlandia, w których rewolucja moralna to dopiero niedawna rzeczywistość, a ich klimat nie sprzyjał krótkim spódniczkom, więc co mogę powiedzieć?
S.B.: Nie wiem, co może pan powiedzieć. W latach 60. i 70. wszyscy młodzi nosili długie włosy, koszule w kwiatki, brali LSD, znali na pamięć Desiderata Ronaldo Carbonella lub Maxa Hermana, śpiewali piosenki Beatlesów i z musicalu Hair. Ale to nie było powierzchowne, bo za tym szły nowe idee polityczne i humanistyczne, a przede wszystkim przemiana obyczajowości, aspiracji, celów i stylów bycia. Z jakiego powodu pan to neguje, skoro nie rzuca mięsem na seks?
– Bo nie widzę większego związku zmiany zachowań z nowymi ideami politycznymi i humanistycznymi. Bardziej już z czynnikami ekonomicznymi i rozwojem konsumpcji. Moim zdaniem, rok `68 niewiele zmienił. A już na pewno nie ma bezpośredniego związku z krótkimi spódniczkami. Oglądając zdjęcia manifestującej młodzieży w Paryżu, nie widzimy ani jednej krótkiej spódniczki.
S.B.: Ja widziałem. A nie dostrzegł pan wtedy rodzaju otwarcia się ludzi na siebie?
M.H.: Być może, ale tylko przez dwa tygodnie w szóstej dzielnicy. Zresztą ja tam nie mieszkałem. Jeśli mam dobre wspomnienia z tego okresu, to dlatego, że nie mieliśmy przez pewien czas zajęć w szkole. Ludzie wokół mnie też byli zadowoleni, bo nie było benzyny, więc nie musieli jeździć do pracy. To był taki spokojny okres, po którym niestety wszystko znowu wróciło do normy.
S.B.: Ale pojawiła się wolność seksualna! Nie zauważył pan?
M.H.: Ale to było bezpośrednio związane z tabletką antykoncepcyjną. Gdy spotykałem fajną dziewczynę było miło, gorzej jednak, gdy takiej nie spotykałem.
S.B.: Ja wtedy jeszcze chodziłem do szkoły, ale pamiętam doskonale, że relacje z dziewczynami zrobiły się łatwiejsze, bezpruderyjne. We Francji tak nie było?
M.H.: Nigdy nie uważałem, że to było łatwe. Niestety nigdy! Nie sądzę, by miłość czy seks stały się wtedy łatwiejsze. Mam znajomego homoseksualistę, który opowiedział mi, że po przyjeździe do Paryża, stał się gejem, ponieważ w ten sposób łatwiej było znaleźć kogoś do łóżka. Nie robił więc tego na początku z powodu swego „gustu”, lecz dlatego, że po prostu tak łatwiej było mu znaleźć okazję. Tak więc, jeśli chodzi o homoseksualistów, faktycznie było łatwiej na początku lat 80. To był dla nich piękny okres.
S.B.: Ale nie tylko dla homoseksualistów. Za trzysta franków każdy mógł mieć dziewczynę z rue St. Denis lub z placu Pigalle.
M.H.: Ja nigdy tego nie robiłem.
S.B.: Ale pana bohaterowie robią to często.
M.H.: Od kiedy przyjechałem do Polski, wciąż jestem zaskakiwany ostrością debaty na temat moralności seksualnej. Jakiś czas temu rozmawiałem z pewnym człowiekiem, którego opinie na temat prostytucji kompletnie nie zgadzały się moimi obserwacjami na tym polu. Kiedy jednak poprosiłem go o jakiś konkretny przykład, nie umiał nic powiedzieć. Co gorzej nie znał żadnego numeru telefonu domu publicznego.