S.B.: A czemu pan mi to opowiada?
M.H.: Żeby powiedzieć coś dobrego o sobie, na przykład, że jestem autorem, który przynajmniej wie, o czym mówi. W moich książkach nie ma niczego o prostytucji we Francji, bo w ogóle się na niej nie znam. Za to jest w nich trochę o klubach Swinger, bo mam o nich pewne pojęcie. Na pewno jednak nie piszę o rzeczach, których nie znam zupełnie.
S.B.: W pana powieściach temat seksu pojawia się często, myślałem więc, że ich autor musi dzielić przyjemności swoich bohaterów…
M.H.: Autor musi….? Co to znaczy? Interesuje pana, czy miło się pisze scenę seksualną?
S.B.: Nie! Przecież wiem, że to jest przyjemne… Chodzi mi o coś innego. Na przykład Emil Zola przed napisaniem Germinalu zjechał do kopalni, żeby pisać w sposób kompetentny o życiu górników w Nordzie. Interesuje mnie więc, jakie są pana doświadczenia, skoro opisuje pan eszanżyzm, triolizm czy seks grupowy.
M.H.: Ale Zola nie zjeżdżał do kopalni często, chyba tylko raz, i to mu wystarczyło. Jestem autorem, który stara się pisać tylko o rzeczach, na których się zna, a więc wie, o czym mówi. Jeśli pisze się o takich sprawach jak seks, najważniejsze są pierwsze, najmocniejsze wrażenia. Ja dość często bywam w klubach Swinger. Mam przy tym szczęście, bo spotykani tam ludzie opowiadają mi otwarcie o swoim życiu seksualnym i sprawach związanych z prostytucją. W takich miejscach łatwiej poznać seksualność mężczyzn, która jest dość tajemnicza. Właśnie w barach i innych miejscach, gdzie bywają prostytutki, zaczynają o tym mówić normalnie. Bardzo interesujące jest też słuchanie samych prostytutek.
S.B.: Napisał też pan dużo na temat seksu z Tajkami. Czy to jest także wiedza wyniesiona z rozmów z kolegami w barach?
M.H.: Właściwie to nie z kolegami, tylko z ludźmi, których widziałem pierwszy raz na oczy i to z różnych stron świata. Największym problemem, który utrudniał mi sprawę w Tajlandii było to, że Tajki praktycznie nie mówią po angielsku. Znają tylko kilka podstawowych słów, więc dogadać się z nimi w tych kwestiach jest niezmiernie trudno. Zrobiłem nawet wywiad z pewną tajską prostytutką dla kanału telewizji francuskiej. Jej szef powiedział mi, że najlepiej ze wszystkich mówi po angielsku, ale i tak było mi bardzo ciężko się z nią porozumieć.
S.B.: A jeśli porównać je z Francuzkami? W Platformie ocenia pan swoje rodaczki dość surowo, twierdząc, że nie są tak dobre w łóżku jak Tajki, bo brak im autentyzmu. Nie jest pan patriotą…
M.H.: Nie można być patriotą, gdy pisze się książki. Właściwie, to nie mówię tam o Francuzkach, tylko o Europejkach. Korzystałem z agencji towarzyskich w Tajlandii i jest tam wiele ciekawych rzeczy. Po pierwsze masaż sam w sobie. Jeśli się ma wrażliwą skórę, jest on niesamowity. Istnieją rozmaite techniki, na przykład bardzo przyjemne może być dotykanie stóp lub typowy seks kobiecy, polegający na kurczeniu mięśni pochwy, co wymaga sporo wprawy i jest rzeczą bardzo przydatną. Tajki posiadają także pewien rodzaj delikatności…
S.B.: Bo dobrze im za to turyści płacą…
M.H.: Tak, płacą im nieźle… Ale to nie jest też takie proste w Tajlandii, bo niby chodzi tylko o prostytucję, a często kończy się to małżeństwem.
S.B.: I statystycznie, są to szczęśliwe małżeństwa?
M.H.: Kiedy Tajki przyjeżdżają do Europy, przeważnie źle się u nas czują. Przyzwyczajone są bowiem do życia we wspólnotach rodzinnych bardziej rozbudowanych od naszych, mających bogatsze relacje między rodzicami, braćmi i siostrami. Tajki uważają Europę Zachodnią za miejsce emocjonalnie chłodne, dlatego bez takich relacji rodzinnych często się nudzą lub popadają w depresję. Lepiej jest, choć to rzadkie, kiedy Europejczyk osiedla się w Tajlandii.
S.B.: Francuzi i bez tego popadają w depresję. Zwiedzałem niedawno szpital psychiatryczny w Bailleul. To jedna z największych waszych klinik. Zadałem tam dyrektorowi pytanie: jaki procent Francuzów choruje na depresję? Wie pan co usłyszałem? 22 %!! A mówił tylko o przypadkach zdiagnozowanych, czyli ludziach, którzy sami się zgłosili do lekarzy.
M.H.: No tak, dni mijają, nic się nie dzieje i przychodzi choroba duszy. To jest zresztą dość trudne do opisania, bo depresja to próba utrzymania w ruchu ludzkiej maszyny, która utraciła już swoją motorykę. Człowiek traci osobistą radość i nic go już nie cieszy. Moja pierwsza powieść opowiada o takiej właśnie „aktywnej nicości”. Taka pustka osacza też Michela z Cząstek elementarnych, który pewnym momencie stwierdza, że nie ma już ochoty koordynować prac nad badaniami molekularnymi i wystarczy mu obserwacja promocji włoskich wyrobów w sieci sklepów Monoprix. W tej książce chciałem powiedzieć, że mamy gruby problem zarówno z samym uczuciem pustki, jak i próbą opisania jej. Niełatwo bowiem oddać to, czym jest naprawdę depresja, ponieważ to rodzaj spowolnienia i „zamrożenia”, a więc nie jest to specjalnie spektakularne narracyjnie. Próbował sobie z tym poradzić Beckett, ale z miejsca skończyło się na metafizyce. Ja też próbowałem diagnozować tę „pustkę pustki”, bo moje życie, choć dużo się w nim dzieje, w sumie jest puste. Jednym z moich odkryć jest to, że można być nieustannie zajętym, a przy tym przez cały czas się nudzić. Depresja to próba życia pomimo wszystko, choć ono się stale kurczy.
S.B.: Pana narrator mówi często: „Nienawidzę tego świata. Ludzie wśród których żyję brzydzą mnie…”. Co to oznacza?
M.H.: To oczywiste.
S.B.: Czy to tylko słowa bohaterów, czy również i autora?
M.H.: To jest zdanie z Poszerzenia pola walki. Musiałem być wtedy w takim stanie ducha, że je napisałem.
S.B.: Ale generalnie pańscy bohaterowie nie są specjalnie szczęśliwi! Bruno, Michel Dzierżyński, drugi Michel.
M.H.: Tak… (reflektując się) Ale Bruno niezupełnie.
S.B.: Jak to nie, przecież on się ze sobą też męczy!
M.H.: (po namyśle) No tak, oni rzeczywiście nie są zbyt szczęśliwi. Ale zdarzają im się czasami chwile szczęścia.
S.B.: W niewielkim zakresie. Bruno odczuwa odprężenie w czasie uprawiania seksu, Dzierżyński tylko wtedy, kiedy o myśli o seksie. Ale to są krótkie momenty.
M.H.: Proszę jednak zauważyć, że on o nim myśli często… Ulgę czuje nie tylko w momencie uprawiania seksu, ale również potem, gdy jest rozluźniony.
S.B.: Dla mnie obaj są nieszczęśliwi.
M.H.: Ale nie cały czas i nie z taką samą intensywnością. Ale czy to jest jakiś problem, że moi bohaterowie są nieszczęśliwi?
S.B.: To pan jako autor ma wybór i sprawia, że albo są szczęśliwi albo nie.
M.H.: Nie, niezupełnie. Poczucie szczęścia zależy od samych bohaterów, a ja w sumie nie wiem, skąd się biorą takie ich cechy charakteru.
S.B.: Ale pan przynajmniej wie, czy one pochodzą od pana, czy nie.
M.H.: To zależy głównie od nich.
S.B.: Ależ pan jest ojcem tych bohaterów! I jako ojciec, wszystko o nich wie.
M.H.: Nie, wręcz przeciwnie! Interesujące jest pisanie powieści, kiedy się nie wie, co się wydarzy, czyli gdy zaczyna się jakąś akcję, a później rodzą się z tego niespodzianki. Pisanie powieści jest interesujące tylko pod tym warunkiem, że jest się zdziwionym zachowaniem swoich bohaterów. W przeciwnym wypadku, kiedy realizuje się to, co się już wcześniej zaplanowało, autor się nudzi. Wydaje mi się, że literatura nie jest tu wyjątkiem. Element zaskoczenia samego siebie jest ważny w różnych dziedzinach życia.
S.B.: Ciekawe, bo polscy autorzy często mówią, że jeszcze przed napisaniem pierwszego zdania już wiedzą, co się wydarzy.
M.H.: A ja zupełnie nie wiem. Dla byle błahostki nie układam planu czyjegoś życia.
S.B.: Pana proza koncentruje się na udrękach jednostek. Dotyczy to jednak głównie ludzi bogatych. Nie wydaje się panu, że taki „koniec świata” w kontekście makabrycznego głodu na świecie jest mało spektakularny? Trzeci Świat nie cierpi z powodu seksualnej emancypacji kobiet, ale z powodu głodu, który co trzy i pół sekundy uśmierca jedną osobę. Pan przecież doskonale wie, że 815 mln ludzi na świecie cierpi z powodu głodu, 3 mld usiłuje przeżyć za 2 dolary dziennie; 1/4 ludzkości (czyli 1,3 mld) żyje za mniej niż jednego dolara dziennie, a 358 miliarderów posiada kasę równą rocznym dochodom krajów, w których mieszka 45% ludności świata.
M.H.: Jest w tym trochę prawdy, choć w obecnym czasie podział na kraje biedne i bogate szybko się zmienia. Interesujące by było sprawdzić, czy takie zjawisko, jak problem emancypacji seksualnej kobiet, rozwija się w krajach, które nie wywodzą się z kultury chrześcijańskiej. Wkrótce będziemy mogli to zobaczyć, bo Chiny i Indie coraz szybciej się bogacą.
S.B.: Krótko przed atakiem na World Trade Center w Nowym Jorku opisał pan zamach terrorystyczny, dokonany przez islamistów – spalenie obcokrajowców. Jaka była pana reakcja, kiedy runęły wieże? Był pan zaskoczony?
M.H.: Szczerze mówiąc, „mój” zamach bardziej przypomina akt terrorystyczny, który miał miejsce rok później na Wyspie Bali, czyli w miejscu, gdzie ludzie spędzają wakacje i gdzie turystyka seksualna jest powodem wściekłości lokalnych muzułmanów. We wrześniu 2001 roku byłem zaskoczony tak jak każdy. Nie miałem wrażenia, że jestem prorokiem, cała ta sytuacja wywarła na mnie ogromne wrażenie. Czytałem nawet bardzo uważnie zapiski, sporządzone przez terrorystów dzień przez zamachem. Nie spodziewałem się, że muzułmanie nienawidzą Zachodu aż do tego stopnia. Wiedziałem, że Żydzi muszą być przygotowani na najgorsze, ale nie wiedziałem, że Europa i Stany Zjednoczone również.
S.B.: Przedstawia pan muzułmanów jako seksualnie sfrustrowanych maniaków, mszczących się za upadek ich cywilizacji. O islamie pisze pan zaś następująco: Od początku charakteryzuje się następującymi po sobie masakrami i wojnami klanów. Jak długo będzie istniał, nie będzie pokoju na świecie. […] Islam jest bardziej skazany na upadek niż chrześcijaństwo. Nie jestem pewien, czy to opinia bohatera, czy pańskie zdanie?
M.H.: Druga część tego cytatu wydaje mi się obca, bo w Możliwości wyspy napisałem odwrotnie, czyli że islam jest bardziej odporny i ma większe szanse oparcia się niż chrześcijaństwo. Oczywiście powiedziałem też, że islam to religią wojującą, a co za tym idzie, jest możliwe, że w niektórych krajach islamskich wielu ludzi tylko udaje muzułmanów, tak jak w krajach katolickich. Jestem więc pewien, że istnieją kraje, gdzie w rzeczywistości islam jest całkiem znośny, ale to się może szybko zmieniać – niestety w obu kierunkach.
S.B.: Czyli koniec końców nie wierzy pan w pozytywną przyszłość islamu?
M.H.: W bardzo, ale to w bardzo długiej perspektywie myślę, że zawsze zwycięża prawda. W moim przekonaniu jest to prawda, która nie uznaje Boga Stwórcy. Jestem przeświadczony, że system naukowy jest najpotężniejszy.
S.B.: Wiele pana książek, m.in.: La Poursuite du bonheur, Rester vivant, Le Sens du combat, Interventions, Lanzarote, Renaissance, nie jest jeszcze znanych w Polsce. Czy pokazuje pan w nich to samo, co w prozie, czy inne oblicze?
M.H.: Moja poezja jest zupełnie inna niż proza. Sądzę, że mogłaby być dla was sporym zaskoczeniem. Nie potrafię tego dokładnie wytłumaczyć, ale ma inną atmosferę, porusza inne tematy, oddziałuje na inne emocje. Nie mówię w niej tyle o seksie. Można powiedzieć, że jest w niej coś podobnego do wierszy o miłości, ale na pewno nie ma tak dużo jak w powieściach fizycznych opisów kobiet.
S.B.: O, to coś nowego. Czy pisząc wiersze jest pan tą samą osobą, która pisze powieści, czy inną?
M.H.: Inną.
S.B.: I nie kręci się panu od tego w głowie?
M.H.: Nie, bo wszyscy pisarze są trochę schizofrenikami. Nawet jeśli nie byli nimi od razu, z czasem pojawia się u nich podwójna osobowość. Pisanie sprzyja schizofrenii, więc po jakimś czasie, wyłania się ona automatycznie.