K.K.: Mam wrażenie, że kwestia sprzedawania się jest w ogóle w pańskich filmach ważnym problemem. Często pojawia się w nich na przykład motyw plagiatu. W „Constansie” jest teoria matematyczna, którą ktoś być może podejrzał i opublikował pod swoim nazwiskiem, w „Barwach ochronnych” to praca napisana na zlecenie przez docenta Szelestowskiego…
K.Z.: No tak, można powiedzieć, że byłem trochę prorokiem, problem plagiatu jest problemem całej polskiej nauki.
K.K.: Nauki. A czy w sferze kultury plagiat jest jeszcze w ogóle możliwy?
K.Z.: Wie pan, ja sądzę, że to nie jest takie wyraźne. Zwłaszcza w muzyce lekkiej mówi się bardzo często o plagiatach, o ukradzionych piosenkach, o ukradzionych słowach. Na poziomie sloganów, ktoś komuś jedno zdanie ukradnie i już jest towar. Natomiast rzeczy o złożonej strukturze nie da się ukraść. Bo proszę spróbować ukraść Marcela Prousta na przykład.
K.K.: Wydaje mi się, że można dostrzec ciekawą analogię w przypadku pańskich filmów. Dagur Kári, islandzki reżyser, nakręcił niedawno „Dobre serce”…
K.Z.: Tak? Nie widziałem tego, zainteresował mnie pan…
K.K.: Było na ekranach zdaje się rok po pańskim „Sercu na Dłoni”. Mamy tam podobną sytuację: dwóch bohaterów, jeden z nich to starszy mężczyzna, jest właścicielem baru w Nowym Jorku i choruje na serce, właśnie miał kolejny zawał. Zupełnie przypadkiem poznaje w szpitalu młodego chłopaka, który zresztą podobnie jak Stefan z pańskiego filmu ma za sobą nieudaną próbę samobójczą. Później wszystko kręci się właśnie wokół przeszczepu, choć akcja rozwija się zupełnie inaczej, niż w „Sercu na dłoni”.
K.Z.: Ja też nie jestem autorem tego pomysłu. Ten wątek przyniósł mi Mularczyk, w zupełnie innym scenariuszu, w który nie chciałem wchodzić. Wie pan, ten wątek jest taki uniwersalny, więc nie poczuwam się do jego autorstwa. Natomiast jeśli pan widział film „Królowa”, „The Queen”, to tam jest cała scena wyjęta z mojego „Kontraktu”. świadomie, bo to scenarzysta, który robił adaptację angielską mojego „Dotknięcia ręki” i po prostu lubi mój film. I święte jego prawo, że to wziął z mego pomysłu! Królowa spotyka jelenia zupełnie w taki sam sposób, jak moje bohaterki na końcu „Kontraktu”. Bije od niego taka siła przyrody, to jest ten moment przełomu. Więc to miłe, że ktoś coś ode mnie wziął, prawda? Ale to nie jest plagiat. To po prostu odniesienie się, każdemu wolno to zrobić, w stosunku do dowolnego filmu, jaki wyszedł na ekrany.
K.K.: Właśnie dlatego pytam, czy pana zdaniem plagiat jest jeszcze możliwy, zwłaszcza, jeśli się mówi o czasach postmodernistycznych.
K.Z.: Wie pan, mam wrażenie, że czasy postmodernizmu już dawno minęły, tylko my jeszcze tego nie zauważamy. Ale takie zwykłe ściągnięcie z drugiego, w momencie, gdy mamy taką świadomość tworzywa… Czy można mówić o plagiacie Leonarda da Vinci? Można być kongenialnym, ale nie można być drugim Leonardem. Co najwyżej kopistą.
M.U.: Uważa się, że lata siedemdziesiąte to „złoty okres” pana twórczości.
K.Z.: W Polsce.
M.U.: Tak, w Polsce. Wykreowany został wtedy specyficzny bohater pana filmów, człowiek stający przed wyborem między wartościami a pokusami, których nie można odrzucić. Czy to duch epoki – konformistycznej, cynicznej, może pragmatycznej, czy pana własne doświadczenia?
K.Z.: A jaka epoka nie jest konformistyczna?
M.U.: Zdaję się jednak, że obecnie wybór mamy trochę większy. Przynajmniej teoretycznie.
K.Z.: Mamy większy wybór na pewno. Ale pokusa konformizmu jest wieczna.
M.U.: Chciałem się więc dowiedzieć, czy pan musiał stawać przed takimi moralnymi wyborami w swojej karierze reżysera i scenarzysty? Jak wiadomo, każdy artysta, który zaczyna karierę, musi iść na pewne ustępstwa.
K.Z.: Wie pan, musimy się po prostu liczyć z realiami życia. Na ogół nie mówi się w wywiadach, ile za naszymi wyborami stoi przykrych uwarunkowań. Musiało być tak, bo nie mogło być inaczej. Ja bym inne filmy nakręcił, gdybym miał do końca wolny wybór. Mam do tej pory gotowe scenariusze w szufladzie, ale wtedy mi się nie udało. Mogłem być autorem pewnego nurtu filmów kostiumowych, miałem na to pomysł i napisałem szereg scenariuszy, kiedy była moda na ambitny film kostiumowy. Taki jak „Barry Lyndon”, jak „Satyricon”. Teraz już takie filmy są niemodne. Parę z moich projektów było tuż tuż, robiłem próbne zdjęcia. Wybrałem miejsca. Ale na drogi film, który nie funkcjonuje wyłącznie na płaszczyźnie rozrywkowej, film, na którym się myśli, od lat 80-tych nikt już nie daje pieniędzy. Te filmy muszą być teraz takimi kolubrynami, z których wynikają same banały.
M.U.: Rozpoczęliśmy wywiad od Zbigniewa Zapasiewicza i pytaniem o Niego chciałbym zakończyć. „Rewizyta” to Jego ostatnia rola przed śmiercią. Kim był dla Pana Zbigniew Zapasiewicz?
K.Z.: To był…jakiś mój alter ego. Ja, przez niego, opowiadałem o pewnych cechach i pewnych przywarach inteligentów. On mnie wyrażał, był ode mnie trochę starszy i był ucieleśnieniem tego, o czym chciałem często opowiadać. Bardzo mi go będzie brak…