Wywiad przeprowadzony dla O.pl w dniu 26.01.2011 roku w związku z Filmową Rewizytą – przeglądem filmów Krzysztofa Zanussiego w Kinie Pod Baranami w dniach 23-26 stycznia 2011 roku.
Marcin Ugorski: Zacznę od zacytowania wypowiedzi Zbigniewa Zapasiewicza dla Polityki:
„Na kretyńskie komedie jakieś pieniądze są, ktoś finansuje Poranki kojota czy Pocałuj mnie w dupę, natomiast Zanussi nie może dostać pieniędzy na film.”
Ambitnych filmów nie puszcza się w kinie lub w telewizji. A jeśli nawet w telewizji taki film się pojawi, to w nieludzkich godzinach, co też bardzo wiele mówi („puścimy, żeby się pokazać, ale w godzinach tak małej oglądalności, że nikomu nie zrobi to żadnej różnicy”). Jedyna szansa na kontakt z taką twórczością to festiwale lub przeglądy, takie jak ten. Ale one też nie trafią do szerszego grona, a jedynie do ludzi, którzy i tak już się tym kinem interesują. Jak pan myśli, w jakim kierunku zmierza polskie kino?
Krzysztof Zanussi: Jest mi trudno być sędzią tego całego procesu. Ambitnemu filmowi zawsze było ciężko. Oczywiście, może teraz jest trudniej niż przedtem. Mamy bardzo zaniedbaną dystrybucję. Ale to są procesy, na które patrzę bez uczucia rozpaczy, bo wydaje mi się, że odradza się wymagająca publiczność. Jeżdżę po różnych klubach filmowych, spotykam bardzo dużo młodzieży, którą interesuje kino serio.
M.U.: Czy to nie funkcjonuje na tej na zasadzie, że ambitny film można obejrzeć tylko na festiwalach lub przeglądach, gdzie przyjdzie wąska grupa ludzi, która i tak się tą tematyką interesuje? A do tej szerszej części społeczeństwa film nie dotrze. Kiedyś to chyba wyglądało inaczej?
K.Z.: Ale to były sztuczne procesy. To były czasy, kiedy ludzie w metrze moskiewskim czytali Dostojewskiego, bo nie było „literatury wagonowej”. Kiedy wróciła „literatura wagonowa”, Dostojewskiego już czytają ci, co go czytać chcą. Ci, którzy wiedzą, dlaczego jest lepszy od „literatury wagonowej”. W pewnym sensie ówczesny awans kulturalny był wymuszony. Wzorce były bardzo mocne, to znaczy ludzie próbowali wznosić się na palce, żeby sięgnąć do poziomu inteligentów. Dzisiaj żyjemy w momencie, kiedy odbywa się dużo szerszy awans i właśnie pojawiła się masa ćwierć- i pół-inteligentów. To jest wielki awans, to jest moim zdaniem szalenie pozytywne. Ja wcale nie kpię ani nie pozwalam sobie na żadne złośliwości. Tak zwana tabaka w rogu, ten ciemniak, którego pamiętamy z przeszłości dzisiaj już stał się półinteligentem, albo przynajmniej ćwierćinteligentem. On ogląda seriale, on czyta powieści wagonowe, czego nie robił dawniej. Czyta tabloidy, a dawniej nie brał żadnej gazety do ręki. To jest awans i trzeba to docenić i uszanować. Natomiast z tego musi również wyrastać wysoka elita. A na razie wysokie elity popadają w sklerozę, popadają w samozachwyt i jak rafa koralowa obumierają. Wtedy musi wyrosnąć coś nowego. To jest proces, który obserwuję spokojnie z perspektywy mojej siedemdziesiątki. To nie jest koniec świata, to jest normalna rotacja. Walec historii się toczy.
M.U.: A czy pan, jako reżyser, i z tej racji świetny obserwator, widzi w naszym kinie nowe talenty, które mogą zastąpić te talenty odchodzące?
K.Z.: Ogromnie dużo! Absolutnie nie żywię żadnego niepokoju o nowe kino, bo widzę, że jest bardzo wielu utalentowanych ludzi. To na przykład Magda Piekorz, której filmy produkuję, więc jestem trochę stronniczy. Albo pan Jakimowicz, który robi bardzo ciekawe rzeczy. Pani Szumowska, czy pan Borcuch, który wprawdzie robi rzeczy bardzo popularne, ale to nie jest plastik, tam jest życie, ja to szanuję. Widzi pan, dodaję panu co chwilę jakieś nazwisko…Czy pan Wrona, którego filmy są szczególne, ale to jest bez wątpienia talent, to jest człowiek, który ma w sobie coś oryginalnego. Nie mówię już o ludziach tak powszechnie dziś uznanych, jak Smarzowski. To bez wątpienia człowiek o uznanym i potwierdzonym talencie. Wie pan, tyle nazwisk wymieniam w ogóle bez zastanowienia, a na pewno jeszcze kogoś pominąłem. Nie ma powodu do rozpaczy, że coś się złego z kinem dzieje.
M.U.: Przejdźmy może bliżej „Rewizyty”. Stefan pyta bohaterów pańskich poprzednich filmów o ich życie, szukając odpowiedzi na pytanie: „jak żyć?”. W tym ujawnia się jego potrzeba znalezienia autorytetu. My, jako młodzi ludzie, również szukamy tych autorytetów…
K.Z.: Bardzo słusznie.
M.U.: Oglądając wiadomości, czy czytając prasę, widzimy, że osoby te, autorytety, odchodzą, umierają. Czy uważa pan, że wśród młodszego pokolenia są ludzie, którzy mogą ich zastąpić?
K.Z.: Z całą pewnością. Widzę wyrastających nowych, ciekawych, mądrych ludzi. Widzę ich w prasie, widzę ich w literaturze, i zupełnie jestem o to spokojny. To jest proces, który się odnawia. Dawniej były czasy, które łatwiej weryfikowały autorytety. To były czasy kontrastowe. O tym, że Bartoszewski jest przyzwoitym człowiekiem, można się było przekonać, bo był poddany ciężkiej próbie. Dzisiaj często się rozczarowujemy, bo ktoś ominął próby, wyglądał dla nas świetnie, a potem nagle się wygłupił, pękł, dał się kupić, itd. Ale to nie zmienia mojej wiary, że autorytety wyrastają.
Kuba Kulasa: Wróćmy do filmu. Czy kręcąc „Rewizytę”, projektował pan sobie odbiorcę bardzo uważnego, który dokładnie śledzi film i zna też te filmy, z których „Rewizyta” jest w dużej mierze zmontowana, czy raczej takiego, który wie tylko tyle, ile widzi na ekranie?
K.Z.: Zakładałem, że musi się to sprawdzić wobec widza, który tego wszystkiego nie widział. Film wchodził na ekrany w Rzymie, ale potem był wyświetlany w Hong Kongu, gdzie od dawna moje filmy nie były pokazywane. To się jakoś da złożyć, mnie to zresztą trudno osądzić, ale chciałem, żeby film był na tyle zrozumiały, żeby nie było obowiązku oglądania wszystkiego, co go poprzedza. To by były za duże wymagania, żeby widz wszystko pamiętał.