Z Małgorzatą Dawidek Gryglicką rozmawia Jaromir Jedliński
Jaromir Jedliński: Powiedziała Pani wcześniej, że tworzenie jest „nie tyle zmaganiem się z życiem, ale raczej zmaganiem o życie”. Słowa te mówiła Pani jako komentator sztuki. Ale jest Pani przede wszystkim artystką i przypuszczam, że stwierdzenie to jest zarazem wyznaniem kogoś, kto sam poprzez swoje tworzenie umacnia się w życiu. Czym w takim razie jest Pani praca twórcza w Pani życiu? W jakich miejscach jest ona sczepiona z Pani egzystencją? Ciekawi mnie też bardzo, jak widzi Pani zależność pomiędzy egzystencją a biografią. Własną, nie innych artystów.
Małgorzata Dawidek Gryglicka: Pytania, które Pan zadał są bardzo trudne. Przywołany przez Pana fragment, który użyłam w rozprawie Choroba jako źródło sztuki pochodzi z moich wcześniejszych zapisków zatytułowanych Naczynia Połączone. Jest to zbiór tekstów, w których poddałam analizie osobliwość choroby i mojego jej odczuwania. Myślę, że nie jestem jedyną artystką, której życie jest w ważnym stopniu warunkowane tworzeniem. Z kolei samo tworzenie jest w mojej opinii determinowane zawsze jakimś czynnikiem. Chcę o czymś opowiedzieć, ponieważ to coś szczególnie mnie dotyczy, lub dotyka. Nie interesuje mnie mówienie o stanach i rzeczach obojętnych. Może być to więc zarówno czynnik zewnętrzny – zajmuje się tym na przykład sztuka krytyczna, lub kontestatorska, zaangażowana społecznie lub polityczne, ale też sztuka konceptualna. Może być to jednak również determinanta wewnętrzna, intelektualna, emocjonalna, czy nawet biologiczna.
Tworzenie jest więc w mojej opinii wynikiem pewnego rodzaju napięcia, rysy, czy nawet lęku, który domaga się nazwania i wypowiedzenia, oswojenia go i oswobodzenia się od niego. Granica pomiędzy tymi dwoma motywami jest naturalnie płynna.
Nie wierzę w tworzenie bez celu, bez pytania o sens, czy też tworzenia przez namaszczenie i czekanie na weny. Uważam, że sztuka jest obszarem, który stwarza najdoskonalszą możliwość do wypowiedzenia wątpliwości, wyrażenia protestu, emocji, podjęcia próby poznania. Nie jestem do końca pewna, czy jest sczepiona z życiem. Dla mnie jest raczej segmentem życia. W moim doświadczeniu manifestuje się to na wiele sposobów. Jednym z nich jest na przykład obsesyjność notowania, zapiski z otoczenia. Nie znam innego sposobu lektury, także lektury świata, niż z ołówkiem w ręku. To forma pracy, ale też przygotowanie do pisania, lub malowania, do tworzenia. Pożywka, rodzaj karmienia się zjawiskami, tekstami, sycenie się innym. Jednocześnie, nie znam lepszego sposobu odpoczywania niż z lekturą. To z kolei możliwość wejścia w rzeczywistość alternatywną i poznania jej. Tworzenie jest w moim odczuciu stanem dwubiegunowym. Jest pracą i obszarem uwolnienia, odpocznienia jednocześnie. Nie może więc być ani odrabianiem zadań, bo to grozi fałszem, ani uniesieniem, bo czekanie na weny to strata czasu. Dla mnie jest stanem permanentnym polegającym na surowym, to jest trzeźwym, nie egzaltowanym nasłuchiwaniu siebie i otoczenia. Jest wychwytywaniem znaków. Jest stanem uważności, wybieganiem do otoczenia, projektowaniem, narracją i odpowiedzią na bodźce. Ponieważ jednak mam dość delikatną konstrukcję ciała, a tworzenie jest rodzajem pracy wymagającej ciągłego napięcia uwagi i wydatkowania energii, jak każda kreatywna aktywność, stanowi ono dla mnie również rodzaj zagrożenia. Zagrożenia, które podejmuję po to, by jednocześnie się ochronić. Stąd moje przekonanie, że sztuka jest zmaganiem o życie, a nie zmaganiem z życiem. To wzmocnienie, które naraża pozwalając jednocześnie przetrwać.
Jaromir Jedliński: W Pani nowych akrylowych obrazach na prawie kwadratowych płótnach widać spotkania malarstwa i poezji. Uwidacznia się w nich konstrukcyjna technika malowania i obecny w całej Pani pracy język (w postaci liter, słów, fraz, ich przemyślnych układów). Czy może Pani objaśnić, jaki zamysł towarzyszy Pani w łączeniu pozajęzykowych środków artystycznych (malarskich) z malowaniem liter, cyfr, głosek, czasem rebusów, słów i fraz? Czy słowa w Pani głowie już mają kolor, może też smak (obraz Landrynkowe Lato), inne jeszcze zmysłowe właściwości (obraz Sięganie Siebie)? Czy może w rozmyślny sposób dobiera Pani słowa do doznań zmysłowych (obraz Dotkliwość Doświadczania), albo wrażenia do znaczeń języka? Inaczej mówiąc, dopytuję, czy obrazy te tworzone są w sposób instynktowny, czy też są wykoncypowane?
Czy w obrazie S.O.S. wpierw pojawił się w Pani głowie ten znaczący sygnał literowy, tu ponadto układający się jakby w g r ę w „kółko i krzyżyk”, czy też układy barw?
Małgorzata Dawidek Gryglicka: Część obrazów tekstowych powstała z potrzeby nadania formy komunikatowi. Zauważyłam, że w pewnym momencie przestał mi wystarczać komunikat werbalny, na przykład podczas wypowiadania słowa „spokojnie” widziałam jego obraz w bieli. Jednak obraz nie pojawił się w mojej głowie nagle. Raczej narastał, a wraz z nim narastała potrzeba zmaterializowania stanu spokoju. Namacalnego jego odczucia. Podobnie było z pracą Viva la Vida. Słowo „życie” również widziałam w określonym kolorze. Zatem tak – prócz tego, że niemal nieprzerwanie prowadzę w głowie narrację i nawet sny miewam z narratorem, to dodatkowo wypowiadane słowa posiadają kolory. Brzmi to jak szaleństwo. Szczęśliwie dla otoczenia wybieram z głowy tylko te kawałki, które wydają mi się najciekawsze. A smaki i zapachy? – bywa tak przeważnie z utworami muzycznymi, na przykład utwór Where is my mind grupy Pixies ma zapach miętowy, a Requiem Mozarta zapach świeżego drewna.
Jednak cykl Korespondencje, o który Pan pyta miał nieco inną genezę. Malowałam go z myślą o utworach poetyckich wybranych przeze mnie autorów. Miałam na uwadze atmosferę i wydźwięk wierszy, które szczególnie mnie dotknęły. Stąd też tytuł cyklu. Natomiast strukturalnie praca oparta jest na dwóch gamach – muzycznej, oraz wachlarzu barw powstałych w wyniku rozszczepienia światła pryzmatem. Kolejnym dŹwiękom odpowiadają więc barwy pryzmatu, przy czym pierwszy obraz jest biały jak suma świateł barwnych. W warstwie malarskiej wszystkie obrazy operują różnymi wartościami następujących po sobie kolorów. Porządek wyznaczyłam zatem korzystając ze struktury zewnętrznej, natomiast decyzje w obrębie samej już warstwy znaczeniowej użytych fraz i przyporządkowania ich odpowiednim kolorom musiały pochodzić ode mnie. Użyte przeze mnie kolory słów musiały odnosić się do wagi tych słów. Dokonałam wyboru kolorów, które w moim odczuciu udźwignęłyby ciężar znaczenia stworzonych przeze mnie wyrażeń korespondujących z utworem poetyckim.
Jaromir Jedliński: Nawet sny miewa Pani z narratorem? A zatem i objawiające się Pani obrazy, potem nam przez Panią objawiane może także posiadają narratora – w Pani, w Pani komentarzach, wypowiedziach, pisaniu? Chociaż zazwyczaj pisze Pani o innych artystach. Przy tym mówi Pani, że: „albo pisanie, albo malowanie” (ogólniej – tworzenie). Jak to się łączy i dzieli w Pani pracy, w kolejnych jej dniach, tygodniach, miesiącach? Pytam teraz o Pani kalendarz pracy, mając na uwadze to, że w równej mierze Pani pisze i tworzy obrazy oraz układy przestrzenne (w nich wszak także powraca słowo, zapis, tekst). W jakich obszarach Pani myślenia i praktycznej pracy te sfery się łączą, w jakich dzielą? I co jest dla Pani pierwsze – obraz czy tekst?
Małgorzata Dawidek Gryglicka: Myślę, że moje pisanie i aktywność w obszarach sztuki wizualnej są ze sobą powiązane. Nie twierdzę, że każdy obiekt sztuki jest samo-referencyjny, samo-definiujący, czy samo-komentujący. Dopuszczam raczej możliwość, by realizacje poruszające zagadnienia zbliżone problemowo, operujące moją „stałą” mogły się do siebie odnosić i wzajemnie oświetlać. I w tym znaczeniu być może są one swymi wzajemnymi komentarzami. Nie jest jednak moim celem komentowanie własnych prac. Jeśli łączę tekst z obrazem, poezją, lub teorią to dlatego, że jest to naturalna kontynuacja mojej aktywności w obszarach sztuki w ogóle. Nie nadaję temu znamion komentarza, ale traktuję jako kolejny etap w procesie eksploracji interesującej mnie sfery języka. Następuje to przez wybór najbardziej adekwatnych w moim odczuciu środków, to znaczy optymalnych do wyrażenia określonego komunikatu – czasem poprzez obiekt, innym razem za pomocą projekcji video, jeszcze kiedy indziej przez obraz czy tekst. Tworząc te zróżnicowane formalnie realizacje mówię jednak w gruncie rzeczy wciąż o tym samym. Odwołuję się do „stałej”. Jeśli na miejscu będzie tu porównanie – spójrzmy na narty. Można na nich jeździć. Ale można też biegać i skakać, a nawet tańczyć.
Natomiast mówiąc „albo pisanie, albo malowanie” miałam raczej na myśli różny rodzaj koncentracji, którego wymagają te akty. Choć oba są zarówno wysiłkiem fizycznym i intelektualnym, korzystają z podobnych lektur, bodźców, zdarza się że także emocji i temperatury pracy, odbywają się w czasie i są w stanie spowodować, na przykład wygotowanie wody z czajnika, to jako procesy twórcze są rożne od siebie, korzystają z różnych narzędzi i stawiają mi różne wymagania. Oba potrzebują osobnych przestrzeni, innego oświetlenia, własnych porządków i własnego bałaganu. Moje pisanie domaga się ciszy absolutnej, skupienia na ciągu myśli i trzymania ich w szachu, opanowania konstruktu, który jest rozciągnięty i który znika z oka w chwili, gdy prowadzi mnie ono dalej poprzez tekst. Pisanie przebiega przecież linearnie mocując akcenty w strumieniu tekstu. Inaczej niż malowanie, które uwalnia myśl, pisanie goni za myślą. Zakrywa, lub odkrywa jednoznaczności, poruszania się w słowach, albo między słowami. Malowanie natomiast odstępuje od ciszy, w której wybrzmiewają myśli mnie-piszącej, upomina się o dźwięki na przykład muzykę, hałas z ulicy, otoczenie. Malując jestem bardziej w świecie. Pisząc trzymam się myśli, która wybrzmiewa poprzez język. Malowanie skupia się nie na narracji, ale właśnie na akcentach, fokusuje fragmenty, powiększa je i opowiada w nieco inny niż pisanie sposób, pozajęzykowo. Kolorem. Malowanie w języku się nie mieści. Ale w pisaniu już tak.
Kalendarz pracy, o który Pan pyta, jest zatem zależny od mojego bardzo subiektywnego odczucia, że dana forma mojej wypowiedzi na określony temat jest najwłaściwsza. Chcę powiedzieć o jakiejś kwestii i szukam dla niej najodpowiedniejszego garnituru, struktury, która ją uniesie i utrzyma. Niewątpliwie jednak te dwie sztuki, które we mnie zacumowały: sztuka pisania i sztuka wizualna posiadają wspólne ogniwo – ową „stałą”. I żadna z nich nie jest druga. Obie są pierwsze. Czasem tylko natężenie głosu jednej z nich jest silniejsze, a moją rolą jest wybór narzędzi i zachowanie równowagi pomiędzy tym dwugłosem.
Jaromir Jedliński: Posłużyła się Pani określeniem jakiejś „stałej” w swojej pracy, w całej swej, jak zrozumiałem, aktywności, to znaczy i w tworzeniu obrazów, i w pisaniu. Owo pojęcie „stałej” jest mi także bliskie w poszukiwaniu swoistości postępowania artysty, pisałem sam kiedyś na temat „stałej Dróżdża” (artysty skądinąd bliskiego Pani; łączyła Panią z nim przyjaźń, pisała Pani na temat jego pracy). Czym zatem jest w Pani przypadku owa „stała”? A przy okazji – to druga część teraz podejmowanej kwestii – chciałbym zachęcić Panią do powiedzenia także jeszcze paru zdań na temat Pani relacji ze Stanisławem Dróżdżem, artystą również mocno związanym z Galerią Muzalewska w Poznaniu, gdzie przygotowywana jest Pani druga w tym miejscu wystawa – opatrzona tytułem Errata.
Małgorzata Dawidek Gryglicka: Mówiąc „stała” mam na myśli podwójne dictum ciała obecne w moich realizacjach. Dotyczy ono zarówno problematyki, wokół której tworzę, oraz narzędzi, za pomocą których ją analizuję. Większość moich prac odnosi się do obszaru cielesności, jej właściwości, sposobów jej odczuwania i sposobów odczuwania otoczenia za jej pomocą, a także relacji między ludźmi odzianymi w tę cielesność. Aby jednak o tym wszystkim opowiedzieć używam innego ciała – ciała języka. Analizuję jego struktury, rozbieram go na części, zszywam na nowo, lub konstruuję własne jego formy. Te dwie materie, dwa ciała są w mojej opinii swymi implikacjami i determinantami. Język ciała zrasta się z ciałem języka. Myślenie i komunikowanie się w określonym języku warunkuje świadome funkcjonowanie w danej społeczności. Dlatego w swojej pracy skupiam się na poszerzeniu cielesności o kontekst językowy.
Nie twierdzę jednak, że myślenie i komunikowanie się w języku jest jedynym możliwym i właściwym warunkiem bycia w świecie. Istnieje obszerna sfera komunikacji pozajęzykowej – gestów, intuicji, odczuć i myśli niewypowiadalnych, lub dotąd nie nazwanych – która „wypycha mnie [nas] poza myślenie mową”. To na nią chciałam zwrócić uwagę w ostatniej pracy zatytułowanej Errata, w której weryfikuję własne myślenie o języku, a do zbudowania której posłużyłam się jednak „cielesno-słowną” materią.
Myślę, że to owa materialność języka łączy mnie z twórczością Stanisława Dróżdża. Wielokrotnie rozmawialiśmy na ten temat. Dróżdż, bardzo radykalny w swoich poglądach na temat szeroko rozumianego fenomenu języka, dostrzegał w nim także przypadkowość właściwą grom, ikoniczność i niewyczerpywalność pojęciową, a to wszystko wewnątrz zamkniętej, ograniczonej struktury. Izolując elementy języka ze znanych kontekstów i przenosząc je do sfery wizualnej odbierał im funkcje i dążył do ich zmaterializowania. Obydwoje więc korzystamy z elastycznego ciała języka. To co nas różni, to przede wszystkim stopień zaufania do języka. Dróżdż wierzył słowom, strukturom mowy i pisma. Miał do języka bardzo pozytywny, poważny i stały stosunek. Ufał językowi. Ja podaję język w wątpliwość, rozbieram go na części i osadzam je w nowych środowiskach, nadaję nowe konteksty, funkcje, tworzę narracje, jednocześnie mu zawierzam i się z nim spieram, próbuję, buntuję przeciw niemu i koryguję mój stosunek do niego.
Poznań – Wrocław, w styczniu 2011 roku
©2011 by Małgorzata Dawidek Gryglicka & Jaromir Jedliński