Rozmowa Joanny Sokołowskiej z Markiem Lechkim odbyła się w dniu premiery filmu „Erratum” dnia 7 kwietnia 2011 roku w Kinie Pod Baranami w Krakowie.
Na Pana najnowszy film „Erratum” widzowie czekali bardzo długo, zarówno na jego powstanie (od realizacji filmu „Moje miasto” w ramach programu Pokolenie 2002 minęło 8 lat), jak również na pojawienie się na ekranach kin. Ciężko robi się filmy w Polsce? Patrząc na to czego doświadczyłem przez te osiem lat, chyba można tak powiedzieć. Niestety boleśnie to wszystko przeszedłem, ocierając się o przekonanie, że źle w życiu wybrałem. Miałem poczucie, że staję się kimś, komu się współczuje, o kim mówi się: „patrz, wpakował się chłop w reżyserię…” (śmiech) A przecież powinno być odwrotnie – bo bądź co bądź trudno dostać się na te studia i zawód taki (zwłaszcza gdy zrobiło się film nagrodzony nagrodą Superjantara w Koszalinie za fabularny debiut dziesięciolecia) powinien przynosić splendor. Okazuje się, że talent w tym zawodzie to nie wszystko, trzeba mieć również mocne łokcie, twardą skórę, etc… Tak być nie powinno, ale tak jest. Ja niestety – w przypływie desperacji – musiałem założyć własną firmę, żeby nakręcić „Erratum”. Oczywiście wiele mnie to nauczyło, wiele rzeczy pojąłem dzięki temu, jednakże gdybym miał dobrego producenta nie musiałbym się tym zajmować. Nauczyłem się jak działa rynek filmowy, o co chodzi producentowi, jak z nim rozmawiać przychodząc ze scenariuszem. Pamiętam, że kiedy jeździłem ze scenariuszem „Erratum”, to moje spotkania z producentami wyglądały nieomal jak audiencje, podczas których – ja niedoświadczony – zgadzałem się na każdą propozycję bo myślałem że tak trzeba. Dzisiaj wiem, że producent patrzy na to jak na zwyczajny biznes. Niewielu jest producentów zainteresowanych historią, którą reżyser chce opowiedzieć. Podsumowując – pomimo mojego ogromnego szacunku dla Szkoły Filmowej w Katowicach, zdecydowanie zabrakło mi w niej właśnie tego elementarnego przygotowania do twardych realiów rynku filmowego. Wychodząc ze szkoły byliśmy idealistami, których ten rynek potraktował na tyle brutalnie że niektórzy (bardzo zdolni) nie pozbierali się do dziś.
Co dało Panu siłę do tego, żeby się przełamać i nie stracić wiary w swoje przeznaczenie? Zależało mi na tym aby zrobić film, ponadto chciałem ten film zrobić w zgodzie ze sobą. Wszystkie kolejne zdarzenia to już konsekwencje powyższego. Był to dla mnie czas bardzo trudny, kiedy to musiałem nauczyć się podstaw księgowości – zrozumieć, czym jest podatek dochodowy, czym jest VAT i tak dalej, podstaw produkcji filmowej, koprodukcji… Wreszcie musiałem zaciągnąć dług – do czego mam genetycznie zakodowaną niechęć. Nie pamiętam tego jako jeden moment, w którym nastąpił przełom, ale jako pewien proces, zresztą bardzo wysiłkowy. Natomiast im bardziej wnikaliśmy w film, tym większa radość się w nas budziła. W momencie, kiedy udało się skompletować ekipę na planie, sprzęt, kiedy zobaczyliśmy, że wychodzą z tego bardzo profesjonalne obrazy, że mamy świetną obsadę itp. Pomału wszystko to razem zaczęło grać, pojawiła się satysfakcja że ta tytaniczna, przeogromna praca zmienia się w prawdziwy film. Gdy siedzimy nad czymś bardzo długo i intensywnie myślimy nad rozwiązaniem jakiegoś problemu, to przychodzi ono w najmniej oczekiwanych momentach, na przykład w nocy. Na pomysł drugiego filmu wpadł Pan podobno o 4 nad ranem? Jakie pomysły, koncepcje rozważał Pan wcześniej? Dokładnie tak było. Ciężko jest mi pisać scenariusz w momencie kiedy mam dużo na głowie, kiedy zajmuję się kilkoma rzeczami na raz. Zatem raz na jakiś czas mówię sobie: stop, teraz siadam do pisania. Stan, kiedy nie mogę znaleźć czegoś, co mogę rozwinąć w opowieść 90–minutową, nie jest wcale przyjemny. Powiem szczerze, że przed „Erratum” powstawały już jakieś zalążki tekstów – albo całych, albo w połowie, czy też w postaci jakiejś idei. Te pomysły nie przechodziły próby czasu. Gdy odstawiałem je na jakiś czas i potem wracałem, okazywało się, że to nie jest to, że po tym czasie kiedy mogę złapać do tego dystans, już tego nie lubię. Natomiast z „Erratum” było tak, że niezależnie od tego, czy upłynął miesiąc czy pół roku, czułem, że to jest dobra historia. Emocje w Pana filmach podkreśla zimna plastyka obrazu, wiatr, woda. Oglądając „Moje miasto” miałam wrażenie, że oglądam zimny, mokry film. W „Erratum” dochodzą do tego odważne zbliżenia twarzy bohaterów, a to co jest wokół, przestaje odgrywać tak znaczącą rolę.Lubię filmy, które w sposób świadomy używają języka filmowego, polemizują z nim, badają jego możliwości. Lubię rzeczy, które są obok historii, ale jednocześnie bardzo głęboko w niej. Nie są to symbole. Przynajmniej ja nie wpisuję ich w scenariusz myśląc o tym jakie ukryte znaczenie wnoszą. Ja wiem, że obrazy te mają swe ukryte znaczenie, ale udaję, że o tym nie wiem. Dużo bardziej istotne jest dla mnie jaką emocję przynoszą w danej chwili scenariusza, co obrazy te niosą w momencie zaobserwowania ich przez widza w tym określonym momencie. W „Erratum” rzeczywiście skupiamy się na głównym bohaterze używając bliskich planów. Jest ich o wiele więcej niż ujęć szerokich. Jest to świadomy zabieg, który ma pomóc przejść drogę przemiany razem z bohaterem. To on i jego przemiana (kompletnie nienachalna) są najważniejszymi elementami tej opowieści. Jednym z elementów mającym pomóc nam w emocjonalnym współodczuwaniu wraz z bohaterem jest nastrój. Forma filmu jest tak skonstruowana, aby ten nastrój budować, wysycać, dynamizować. Istotną rolę w tym filmie odgrywa muzyka.
Przeszłość i pamięć o niej jest istotna w budowaniu przyszłości, ale w tych podróżach po przeszłości jest jakiś smutek, przygnębienie. Michał, bohater filmu „Erratum” dostaje szansę skonfrontowania się z własną przeszłością. Michał pełnię swojego kryzysu uświadamia sobie dopiero wtedy, gdy zaczynają docierać do niego głosy z przeszłości: kiedy uświadamia sobie, jak bardzo się zmienił, jak zmienił się jego odbiór świata, jakim był kiedyś człowiekiem, jak intensywnie i kontemplacyjnie był w tym świecie obecny. Uświadamia sobie, że stracił coś niezmiernie ważnego. W „Erratum” przedstawiam pewną propozycję polegającą na tym, że czasem trzeba sięgnąć do korzeni, do źródła żeby przypomnieć sobie czym jest życie – w całej swej intensywności. Jedną z pierwotnych myśli stojących u zarania tego tekstu jest konstatacja straty, wynikająca z bilansu na niekorzyść teraźniejszości – gdy przyrównuje się to co jest teraz, z urokiem tego co było. W filmie „Erratum” jest taka scena, kiedy Michał dzwoni do swojej żony, by przekazać jej bieżące informacje. Jednak w tej rozmowie, w odróżnieniu od pozostałych, jest coś szczególnego: pod koniec Michał z wielkim trudem i wydusza z siebie: „Tęsknię za wami”. To jest element przemiany bohatera. W trakcie rozmów z producentami usłyszałem zarzut że nie ma w tym filmie przemiany bohaterów. Moim zdaniem siłą tego scenariusza jest to, że przemiana dokonuje się bardzo subtelnie. Przemiana jest tu obecna w niemal każdym elemencie, jednakże sposób jej przeprowadzenia nie jest siermiężny jakby chcieli niektórzy, lecz jedynie dość subtelnie zaznaczony. Samo działanie jest już pewnym krokiem w kierunku przemiany. Kryzys, który przechodzi Michał, jest głęboko osadzony w konflikcie z przeszłości: między ojcem a bohaterem. Ostatnia scena, o której Pan wspomniał, niezwykle dobitnie pokazuje walkę o tę relację i jednocześnie niemoc porozumienia się z najbliższymi.W pierwotnej wersji scenariusza ta scena wyglądała inaczej, była bardziej rzewna i schematyczna. Padało w niej dużo słów i było dużo zamieszania. Generalnie było mocno przegadane. Pamiętam, że jak przyszło mi do głowy inne rozwiązanie – bez słów, to które jest obecnie, miałem poczucie, że znalazłem rozwiązanie najwłaściwsze, które mówi bardzo wiele, ale jednocześnie, które nie zdradza nazbyt wiele. Jeśli chodzi o niemoc porozumienia – to ważny element „Erratum”. Nie chciałem ujawniać zbyt wiele z przyczyn konfliktu między ojcem a synem, gdyż najbardziej interesowała mnie niechęć i niemoc, która jest między nimi. Niemożność wykonania tego jednego, bardzo trudnego, wynikającego ze szczerych chęci, emocjonalnie pogmatwanego – kroku w kierunku porozumienia.
Czym kierował się Pan budując postać głównego bohatera „Erratum”? Bazą do wszelkich rozmów był dla nas scenariusz, później pozostawała już tylko kwestia znalezienia odpowiedniej energii, w jakiej to ma być rozegrane. Nasze pierwsze rozmowy dotyczyły właściwie tego w jakiej przestrzeni emocjonalnej działa postać grana przez Tomka. Gdy udało się nam ten właściwy rytm, właściwą ekspresję znaleźć, to dalej było już tylko szlifowanie detali. Na początku Tomek miał pokusę, żeby mocniej wszystko akcentować, natomiast ja prosiłem go, żeby było to bardziej stonowane, subtelne, i jednocześnie żeby było intensywniejsze w odpowiednich momentach. Dzięki temu uzyskałem większą dynamikę: sceny, które są subtelne, mają w sobie pewien potencjał, napięcie, natomiast te, które powinny być bardzo mocne, takimi pozostają. W „Erratum” jest dużo scen, które rozgrywają się w mikrogestach. Był Pan od razu pewien, że to właśnie Tomasz Kot zagra Michała? Nie. Pomysł ten pojawił się później. Zresztą pierwsze podejście było nieudane – Tomasz był zajęty do tego stopnia, że nie miał nawet kiedy przeczytać scenariusza. Rozpocząłem więc intensywny casting. Odezwałem się do niego ponownie, puszczając tak zwanego maila zaczepnego „a nóż widelec”. Było to w dobrych kilkanaście miesięcy od pierwszej próby. I super, udało się. Tomek akurat skończył sezon jakiegoś serialu i bardzo chciał zrobić coś zupełnie innego, świeżego. Po przeczytaniu scenariusza odezwał się i powiedział, że w to wchodzi. W swoich filmach dociera Pan głęboko do człowieka, do jego wewnętrznych konfliktów. Jest w tym jakiś rodzaj fascynacji ludzką egzystencją?Zdarza mi się słyszeć, że „Erratum” jest filmem egzystencjalnym. Nie ukrywam że miło jest mi słyszeć takie określenie gdyż zarówno estetyka taka, jak i problematyka nie są mi obce. Chyba największą inspirację stanowią dla mnie rzeczy zawierające choć nutę tego tonu. Przy czym egzystencjalizm nie jest czymś wyłącznie negatywnym. W moim przekonaniu jest to pewien sposób przeżywania rzeczywistości, uzbrojony w określony nastrój, melancholię i refleksję. W żadnym wypadku nie musi to oznaczać permanentnego pesymizmu czy też mroku. Egzystencjalizm jest formą refleksji nad światem. Nie jest nihilizmem w moim rozumieniu. Jest być może negacją porządku, ale mimo wszystko z wydźwiękiem pozytywnym.
Jak opisałby Pan kondycję współczesnego człowieka? Jakimi wątpliwościami, niepokojami, według Pana, targany jest człowiek dzisiaj? Dzisiaj człowiek stara się nie wypaść z obiegu. To jest naczelne jego zadanie. Czasu na refleksję nie ma on zbyt wiele. Pracując po godzinach, w soboty czy nawet w niedziele nie ma zbyt wiele czasu np.: na czytanie książek, o rozmyślaniach nie wspominając. Ktoś powie – „łatwo jest mówić”. Łatwo, nie łatwo. Wydaje mi się, że stajemy się tytanami pracy. Internet dodatkowo nas odczłowiecza. I chociaż brzmi to jak znajomy głos babci, to jest w tym pewna mądrość. Kiedyś jednak mieliśmy więcej czasu i ochoty żeby poznawać ten świat organoleptycznie. Byliśmy wobec świata bardziej krytyczni. Świat hojnie odwdzięczał się swoimi „przeurokami”. Teraz coraz łatwiej chłoniemy gotowiznę. Mam wrażenie że w atmosferze wygody dokonuje się w nas systematyczne odczłowieczanie. Być może zmierzamy w stronę czegoś dobrego, w stronę miejsca od którego będzie można się odbić. Film „Moje miasto” został doceniony przez krytykę i zdobył wiele nagród. „Erratum” ma już na swoim koncie 8 nagród i szansę na kolejną: startuje w konkursie głównym „Wytyczanie drogi” w ramach rozpoczynającego się festiwalu Off Plus Camera. Jest to dla Pana ważny konkurs? Bardzo ważny. Gdy dowiedzieliśmy się że „Erratum” będzie w konkursie głównym było nam bardzo miło. Off Plus Camera jest festiwalem, który z roku na rok nabiera znaczenia i już teraz ma mocną pozycję w świecie. Jest tutaj dobra publiczność, głodna dobrego kina, znająca się na nim, wymagająca. W czasie festiwalu prezentowane są bardzo ciekawe filmy. Zatem sam fakt że mamy film w konkursie głównym cieszy nas ogromnie. Życzymy powodzenia. Proszę jeszcze zdradzić, czy w najbliższym czasie spodziewa się Pan pomysłów o 4 nad ranem? Wiem, że zaczną się bezsenne noce jak tylko zacznę szukać tematu, analizować, spisywać, rozmyślać. Jedyną zmianą w stosunku do tego, co było kiedyś, jest to, że teraz zamierzam otworzyć się nieco na teksty gotowe, na literaturę, którą można będzie przenieść na ekran. Takie rozwiązanie zapewne oszczędziłoby mi wielu bezsennych nocy :) Dziękuję za rozmowę. Dziękuję.