Czy ktoś pamięta Tytusa de Zoo, małpę z komiksu Henryka Chmielewskiego, i jego przyjaciół Romka i A’Tomka, których celem było humanoida uczłowieczyć? W jednej z książeczek autor, Papcio Chmiel, postanowił uczłowieczać Tytusa poprzez zaznajomienie go z warsztatem dziennikarskim. Tytus zaczynał od bycia redakcyjnym gońcem magazynu „Trele Morele”, potem bawił się w grafika, w końcu dochrapał się stanowiska naczelnego i całkowicie przejął rządy. Zaprosił wówczas do redakcji kumpli i zaprezentował proces tworzenia gazety od podstaw, a dokładniej, cały repertuar środków niekonwencjonalnych.
Pokazał im dziennikarską kaczkę, czyli żywego ptaka, którego puszczało się w teren, jeśli redakcji doskwierał brak pomysłów. Kaczka, niczym pocztowy gołąb, wracała wkrótce z wiadomością w dziobie, poprawnie zredagowaną, gotową do wykorzystania w piśmie. Jeśli głód informacji w redakcji był szczególnie dojmujący i biedne ptaszysko nie nadążało z robotą, pozostawał jeszcze palec. W specjalnym pomieszczeniu znajdowała się gigantyczna dłoń, złożona w gest wskazujący prosto w niebo. O wyprostowany palec wskazujący oparta była drabina, na którą dziennikarze wspinali się, po czym, przystawiając usta do palca, ssali… A potem wyssaną wiedzę przelewali na kartkę. Były to wierutne bzdury, bzdury tak bzdurne, że w ich głupocie mogli połapać się również najmłodsi fani przygód de Zoo.
PROROCTWO TYTUSA
Po co to piszę? Otóż w latach 80. minionego wieku w rodzimej przestrzeni medialnej wcale nieźle funkcjonowało kuriozum ukazujące się pod wymownym tytułem „Skandale”. Periodyk ten specjalizował się w nietypowych, wyssanych z palca właśnie, doniesieniach. Przeczytać tam można było np. o emisariuszach z kosmosu, którzy przylecieli do George’a Busha (ojca) dyskutować o przyszłości planety (ach, te zdjęcia kosmity w limuzynie!), o kobiecie czującej ból włosami (były ukrwione i unerwione), przeto nie ścinała ich wcale, o Archaniele Gabrielu, który przyleciał do Szamotuł z przesłaniem z nieba, a to o grasującym gdzieś na Śląsku człowieku-pszczole… Magazyn wyglądał jak, nie przymierzając, istny strumień świadomości Tytusa de Zoo. A jednak, gdy przypominam sobie stylistykę „Skandali”, stają mi przed oczami dzisiejsze tabloidy. Tytuły były tak samo rozkrzyczane, leady tak samo wyraziste, z tezą. Zdjęcia równie nieporadnie zmontowane, robione niby z ukrycia etc. Po prostu „Fakt”, tyle że 30 lat temu i za jakieś 2000 zł.
Dziś „Skandale” prawdopodobnie nie utrzymałyby się na rynku. Nie jestem pewien, czy znaleźliby się chętni na idiotyzmy w rodzaju gwałcącego turystki na wybrzeżach Jastarni chłopca-rekina, podwieczorków z Matką Boską w którejś w wielkopolskich plebanii, czy odkopania żywej mumii mamuto-psa na Białostocczyźnie. Może się mylę, ale wydaje mi się, że kontakty z Zachodem, globalizacja ideałów laickich i racjonalizmu, wzrost poziomu edukacji, media zalewające nas informacjami mimo wszystko bardziej rzetelnymi itp. zrobiły swoje, i masy – jeśli nawet wcześniej zabawiały się czytaniem „Skandali” – dziś już nawet nie udają, że je to bierze. W dobie masowego komunikowania, Google’a i Wikipedii, wyjść na idiotę jest szczególnie łatwo. Lepiej przejmować się innymi, lepiej udokumentowanymi, skandalami. Nauka rządzi się zasadą intersubiektywności, czyli – przykładowo – świeżuteńka jeszcze sprawa neutrin szybszych od światła musi zostać wpierw potwierdzona w innych ośrodkach badawczych, zanim zostanie uznana za naukowy fakt. Podobną logiką rządzą się chyba dziś skandale: dopóki o sprawie nie napisze więcej niż jeden portal – skandal nie jest „sprawdzony” i wiarygodny. Podążając tym tropem, gdyby wieść o emisariuszu z kosmosu podał i Pudelek, i Kozaczek niezależnie od siebie, byłoby się czym przejmować. A przynajmniej sprawa wylądowałaby w „Szkle kontaktowym” jako skandal-ciekawostka. Tymczasem niezależnie od siebie tabloidy informują już nie o kosmitach, mutantach, potworkach i innych wybrykach natury, ale o osobliwościach nieco innej natury: celebrytach polskich i zagranicznych, politykach i mniej lub bardziej wstrząsających przygodach Polaków-zwyklaków.
A jednak „Fakt” i „Skandale”, choć treściowo tak różne, każą zwrócić uwagę na dwie zasadnicze kwestie: po pierwsze, potrzeba skandalu w dalszym ciągu w społeczeństwie jest, i po drugie, skandale (zarówno te o ludziach z gwiazd, jak i o gwiazdach pośród ludzi) rządzą się podobnymi prawami i opisuje je podobna poetyka.
OD METAFIZYKI DO SKANDALU
Skandal, choć jest wytworem kultury masowej, może mieć swoje korzenie w naturze umysłu człowieka; ponadczasowa wrażliwość na narracje utrzymane w podobnej estetyce wiele o nas mówi. Historyjki o celebrytach i kosmitach mogą skutecznie rozpalić wyobraźnię nie tylko miejscowych konsumentów pop-papki. Umiejętnie podane mogą być równie fascynujące dla Pigmeja, Aborygena czy Eskimosa, nawet jeśli ci wcześniej nie widzieli na oczy telewizora, czy, tym bardziej, laptopa. Wydaje się to niemożliwe, a jednak z punktu widzenia nauk ewolucyjnych, które oferują zupełnie nowatorski wgląd w zakamarki ludzkiego umysłu i początki kultury, można powiedzieć, że zarówno odcięte od świata, nieliczne już, plemiona łowców-zbieraczy i spasiona McNuggetsami klientela Disneylandu ze stałym łączem w plecaku, od zawsze opowiadają sobie historyjki o tym samym. Choć oczywiście historyjki te obudowane są już nieco innymi (kulturowo-cywilizacyjnymi właśnie) ozdobnikami.
Kluczem do zrozumienia mechanizmów budowania skandalu jest pojęcie informacji strategicznej. Używa go Pascal Boyer, antropolog poszukujący ewolucyjnych korzeni religii. Każdy z nas posiada pewien zasób informacji strategicznych na czyjś temat. Podobnie istnieje jakaś liczba takich informacji o nas samych. Istotą tych informacji jest fakt, że chciałoby się ich mieć jak najwięcej o kimś, podczas gdy informacji strategicznych o sobie strzeże się jak oka w głowie. Przykłady takich informacji: zdrada małżeńska, kradzież pieniędzy z kasy firmy, zabójstwo sąsiada, skłonności pedofilskie, bycie szpiegiem, uzależnienie, uczestnictwo w spisku, podłożenie komuś „świni” lub choćby pospolite obsmarowanie szefa przy kawie z kolegami w pokoju socjalnym… Każdy posiada jakiś zasób treści (lżejszego lub cięższego kalibru) na swój temat, które chciałby ukryć, a które – gdy wyciekną – mogą stać się podstawą do szantażu, a w dalszej kolejności, do przeformułowania struktury społecznej.
Gdy owe fakty wychodzą na światło dzienne – przykładowo, gdy szef uświadamia sobie, że go obgadujemy lub gdy nasza kochanka dzwoni do naszej żony, bo drażni ją zwodzenie i niespełnione obiecanki o rozwodzie – wówczas potrzebna jest „definicja sytuacji”, która ustala nowy porządek, nierzadko z jakąś szkodą dla tego, kogo dotyczyły krytyczne wiadomości (w zależności od informacji, może iść do więzienia, partner może chcieć się z nim rozwieść, straci majątek, może mieć na pieńku z szefem, jego znajomi odsuną się od niego, w niektórych wypadkach może dojść do linczu etc.). Boyer, tłumacząc ludzką skłonność do wiary w byty nadprzyrodzone, wskazuje, że mamy obsesję na punkcie informacji strategicznych na własny temat i wciąż doszukujemy się możliwości ich wycieku. Bóstwo i jakikolwiek inny byt nadprzyrodzony to personifikacja obaw przed ujawnieniem takich informacji. Bóstwo wie wszystko to, co chcemy ukryć.
Ale odchodząc od wątków religijnych i wracając na pole skandalu: całe nasze życie składa się umiejętnego gospodarowania informacją strategiczną na nasz i na innych temat. Funkcjonowanie wśród ludzi to nieskończone lawirowanie pomiędzy wiedzą swoją i wiedzą innych (faktyczną lub domniemaną). I tutaj można doszukiwać się pierwszych widocznych trybików w mechanice skandalu: skandal to nic innego, jak niespodziewany wyciek informacji strategicznej do świadomości publicznej.
Przykłady takich wycieków:
- poważany ogólnie dostojnik Kościoła zamieszany w przestępstwa np. o charakterze pedofilskim,
- wysoki urzędnik państwowy przyłapany na przyjmowaniu olbrzymiej łapówki, w zamian za którą ma zatrzymać projektowaną od dawna reformę czy ustawę,
- znany i lubiany aktor podejrzany o współudział w zbiorowym gwałcie i morderstwie,
- władze szpitala oskarżone o tuszowanie okoliczności śmierci co najmniej kilkunastu pacjentów,
- kandydat na prezydenta przyłapany na pijaństwie, zażywaniu narkotyków i zabawie z prostytutkami.
W każdym z tych wypadków mamy do czynienia z ujawnieniem bardzo istotnej informacji strategicznej na czyjś temat. W każdym z tych przypadków konsekwencje dla głównego bohatera afery będą nieciekawe, czy wręcz opłakane.