Monika Mizera: Zacznijmy może od projektu 365 drzew. Polegał on na tym, że wchodziła pani przez rok każdego dnia na inne drzewo. Inspiracją tej akcji była książka Baron Drzewołaz Italo Calvino, w której 12-letni Cosimo wchodzi na drzewo i postanawia już nigdy nie zejść. Odtąd właśnie tam chłopiec przeżywa wspaniałe przygody. Jakie przygody przytrafiły się pani podczas zdobywania krakowskich drzew?
Cecylia Malik: Oj, na to pytanie jest trudno odpowiedzieć, bo cały ten rok łażenia po drzewach był jedną wielką przygodą. Chodziłam zawsze z kimś, z fotografem – którąś z sióstr, z mężem, dzieciakami albo kimś z przyjaciół… i zawsze było bardzo wesoło. Na przykład: siedzę na wysokim buku na Plantach w spódnicy, a pod drzewo podchodzi dobrze zbudowany strażnik miejski i krzyczy:
– Proszę natychmiast schodzić z tego drzewa!
– Ale ja świetnie umiem chodzić po drzewach! – krzyczę z góry.
Cała ta sytuacja była bardzo zabawna, bo nie można mówić o poważnej sytuacji, gdy ktoś siedzi na drzewie. Dzisiaj przydarzyła mi się zabawna sytuacja: otwieram Facebooka, a tu ktoś wrzuca mi na mój profil zdjęcie. Zdjęcie jest chyba zrobione w ruchu komórką, a przedstawia mnie w czerwonej sukience i turkusowych rajstopach, jak wchodzę na brzozę na Krakowskich Alejach. Zdjęcie było zrobione w czerwcu 2010, bo wtedy tam byłam. Skomentowałam to zdjęcie i dowiedziałam się, że ów fotograf jechał przez Aleje skuterem i zareagował na nietypową sytuację. W ogóle nie miał pojęcia, kim jestem i że właśnie robię jakiś projekt artystyczny. Dziś po tak długim czasie może zobaczył inne zdjęcia z 365 drzew i przypomniał sobie, że przecież mnie już kiedyś spotkał.
A zdarzyło się, że ktoś posądził panią o wandalizm?
Raczej nie, często widzowie krzyczeli, że spadnę i będzie wypadek. Nawet strażnik w ogrodzie botanicznym uśmiechnął się, jak mnie zobaczył na magnolii. Nawet z szacunku dla tej magnolii weszłam na nią boso.
Będąc przez rok drzewołazem, połączyła pani baśniowość i rzeczywistość. Czy sztuka to taki kompromis między tymi dwoma światami?
Dla mnie tak. Bardzo pasuje mi takie rozumienie sztuki. W naszym dzieciństwie (bo mam pięć sióstr) było mnóstwo bajek, żyłyśmy bajkami. Tato grał w operze i zabierał nas na próby, przedstawienia. Mama nam bardzo dużo czytała i opowiadała bajki, babcia też… A my często całymi dniami wymyślałyśmy swoje bajki i bawiłyśmy się w nie. Teraz na stare lata coraz bardziej te światy do mnie wracają.
Co jeszcze panią inspiruje?
Piękna przyroda, ale i miasto, po prostu – moje najbliższe otoczenie. Nie przychodzą mi żadne pomysły, kiedy siedzę w domu, w pracowni – muszę wyjść, iść przed siebie i na pewno coś wtedy samo przyjdzie. Bardzo potrzebuję do sztuki przygody, dlatego nie szukam inspiracji w sobie, ale na zewnątrz.
Wróćmy do Drzew. Co było dla pani najważniejsze podczas zdobywania krakowskich „wierzchołków”?
Wytrwałość, konsekwencja, znalezienie pięknych miejsc i ujęć, pokazanie drzew. Starałam się, aby każde zdjęcie było obrazem, a w trakcie projektu okazało się, że najcudowniejsze było przeżywanie zmian pór roku oraz wszystkich niewygód i cudowności z tym związanych. Najpierw złote liście, potem lodowate deszcze i mgły, szadź, śnieg, lód, aż w końcu kwiaty, ale i mrówki, i gniazda pszczół. Także przyroda nie była tylko oglądana, ale przeżyta wszystkimi zmysłami na własnej skórze – to było dla mnie najfajniejsze.
Jak na mieszkankę dużego miasta jest pani bardzo związana z przyrodą. Kontakt z naturą może być przeżyciem artystycznym?
Wrażliwości na piękno nasi rodzice uczyli nas właśnie przez podziwianie piękna przyrody. Spędziliśmy mnóstwo czasu w górach, a jak już musiałyśmy być w mieście, to codzienne spacery były obowiązkowe. Tato zabierał nas na nocne wędrówki po to, żebyśmy mogły podziwiać księżyc. Miarą pięknej pogody było dla mamy to, czy widać Tatry, nawet z Krakowa… Takie wychowanie. Przyroda jest dla mnie szalenie ważna.
Jak wygląda Kraków z perspektywy drzewa? Skąd roztaczał się najbardziej spektakularny widok?
Bardzo fajnie było huśtać się na czubku brzozy między dwoma pasami najruchliwszych alei w mieście. Byłam w zupełnie innym świecie, a gdzieś daleko pode mną uliczne korki i normalne życie. Albo siedziałam nad kolorową chmurą balonów podczas odpustu Emaus w drugi dzień świąt wielkanocnych. A jak ładnie było na świerku rosnącym na Gęsiej Szyi w Tatrach!
Czy któreś z drzew było dla pani w jakiś sposób wyjątkowe, ważniejsze niż inne?
Wiele z nich, ale na pewno ważnym drzewem był Dąb Wolności rosnący pod Uniwersytetem Jagiellońskim. To drzewo jest pomnikiem. Posadzono je, gdy Polska odzyskała niepodległość po pierwszej wojnie światowej. Pod dębem, głęboko w ziemi, znajdują się też prochy profesorów straconych w Oświęcimiu. Ta roślina była moim 365. drzewem. Pod nim odbyło się też zakończenie mojego projektu. Zaprosiłam ludzi i to ostatnie wejście było performansem. Miałam na sobie sukienkę z lampkami choinkowymi, które po wejściu na górę zaświeciłam i otworzyłam na górze szampana. Nie dość, że siedziałam na pomniku, to jeszcze piłam alkohol w przestrzeni publicznej. Wszyscy goście pili szampana, a pod dębem zaczął się bardzo miły piknik.
Czy pani projekt wpłynął na mieszkańców Krakowa?
Nie wiem, może tak… Myślę, że bardzo mi pomógł w nagłośnieniu i znalezieniu sprzymierzeńców dla kolejnego projektu, którym był Modraszek Kolektyw.