Ale właśnie, że wyżywamy się twórczo! Tyle, że piękna upatrujemy w prostocie i logice. Nam, w Polsce często się wydaje, że sztuka to nieograniczona wolność, niczym nie spętana swoboda. To po części pokłosie romantycznego postrzegania twórcy jako demiurga, a co najmniej wieszcza. Architektura to sztuka specyficzna. Nie ma od niej ucieczki, jesteśmy na nią skazani. Złego budynku nie da się wyłączyć jak fałszywej muzyki. Wzniesienie obiektu architektonicznego to również stosunkowo duży wydatek, wydatek także w sensie ekologicznym. To nakłada na architektów szczególną odpowiedzialność. Myślę także, że projektowanie domów to zbyt poważna sprawa by ulegać efemerycznym modom.
Ale zapewniam, że pomysłów nam nie brakuje, nim jednak wejdą w życie są weryfikowane. Architekturę staramy się traktować bardziej jak dyscyplinę naukową niż sztukę. Sprawdzamy wszystkie możliwe rozwiązania. Tak zwany akt twórczy odbywa się w chwilach podejmowania decyzji na różnych etapach procesu projektowego.
Biblioteka Akademicka to z pewnością obiekt, który przyniósł największą sławę pracowni. A który projekt jest Waszym ulubionym?
Dużą sympatią darzymy projekty niezrealizowane. Ich idee żyją w nas, w żadnym razie nie myślimy o nich w kategoriach straconego czasu. Do takich należą pawilon polski na EXPO w Hanowerze, czy projekt przebudowy Rynku w Koszalinie. A z tych zrealizowanych wciąż ciepło myślimy o zakrystii podziemnej przy katedrze w Koszalinie.
Umieszczenie zakrystii pod ziemią to dość niekonwencjonalny pomysł…
Ten projekt dowodzi, że nie chodzi nam o odciśnięcie śladu za wszelką cenę. Zakrystia jest rodzajem szatni, specyficznej, ale jednak szatni i jako pomieszczenie pomocnicze została przez nas ukryta. Gospodarz Katedry przez blisko trzydzieści lat borykał się z problemem zbyt małej zakrystii, zwrócił się do koszalińskiego SARP-u, ten w 1998 roku zorganizował konkurs, w którym wyłoniono naszą pracę. Koncepcja ta, w sposób skondensowany obrazuje nasze podejście do architektury – racjonalne rozwiązywanie problemów. Nazwaliśmy ten projekt „Lucidus Ordo”, jest przejrzysty i konsekwentny, pozbawiony elementów przypadkowych.
Wartością dodaną jest wykreowana w oparciu o światło atmosfera panująca w jej wnętrzu. Pomaga ona kapłanom zebrać myśli przed wyjściem do wiernych. Z nowej zakrystii do dotychczasowej wiodą schody. Założyliśmy, że to przejście z półmroku do światła i wydłużenie drogi do ołtarza będzie sprzyjać skupieniu. Opinie, jakie do nas docierają zwracają na ten walor uwagę.
Zamysł tego niedużego obiektu jest syntetyczny a realizacja okazała się szybka i sprawna. Projekt jednak był bardzo zaawansowany technicznie z uwagi na wartość zabytku. Primum non nocere. To, o czym warto wspomnieć przy okazji mówienia o koszalińskiej zakrystii to godna najwyższego szacunku otwartość inwestora.
Podobno średnio startujecie aż w dziesięciu konkursach rocznie. Tak częste stawanie do konkurencji z innymi projektantami wymaga ogromnego nakładu pracy i równocześnie naraża na częste przegrane. Nie rodzi to frustracji?
Zaprzeczam, że aż w tylu. Konkursy to w naszym przypadku konieczność. Ale miła konieczność. Koszalin nie jest inwestycyjnym Eldorado. Od lat pracy musimy szukać poza naszym miastem. Jeśli architekturę można potraktować jak dyscyplinę sportową to starty w konkursach są treningami utrzymującymi pracownię w dobrej kondycji.
Praca przy konkursach wyzwala w nas energię i zapał. Koledzy, z którymi pracujemy, przy konkursach czasu nie liczą. Praca przy konkursie jest lekcją; jeśli projektujemy filharmonię to analizujemy kilkanaście najwybitniejszych budynków tego typu. Wyniki konkursu są lekcją; na wystawie pokonkursowej można przeanalizować kilkadziesiąt innych projektów odpowiadających na to samo pytanie. Lepszej szkoły nie znamy.
A przegrane? Chylimy czoła przed lepszymi projektami. Niestety często się zdarza, że przegrywamy z gorszymi, lub, że zamawiający „gra nieczysto”. Nie jesteśmy sfrustrowani, namawiamy wszystkich do poszanowania pracy architekta. Przekazujemy koncepcję za darmo spodziewając się rzetelnej analizy i oceny projektu przez kompetentnych jurorów. Godzimy się na te „efekty uboczne”, bo dzięki startom w konkursach wciąż utrzymujemy się w dobrej formie.
Na koniec chciałabym dowiedzieć się, co oznaczają skrót i cyfry w nazwie firmy – HS99.
Literom można podstawiać różne znaczenie, np. to, że staramy się dzielić nasze budynki na Hardware i Software będąc przekonanymi, że długość życia budynku zależy od jego przydatności, a ta od podatności na zmiany. Sądzimy też, że element, który w budynku żyje najkrócej to funkcja. Projektować tak by hardware był w stanie przyjmować nowe software, czyli nowe funkcje – jest naszą ambicją.
HS99 działa oficjalnie od ’99, stąd dwie dziewiątki, a „ojcowie założyciele” to Herman i Śmierzewski. Wojtek Subalski, który dołączył do nas w 2002 a wspólnikiem został w 2009, żartuje, że się nazwiskiem dopasował.
Dziękuję za rozmowę.
Dariusz Herman: Ja również