Czy w realizacji Na głębinie pomogły ci w jakikolwiek sposób doświadczenia, które nabyłeś w Hollywood?
Chyba tylko o tyle, że skłoniły mnie do realizacji filmu skrajnie odmiennego. Na głębinie mogłem nakręcić zupełnie tak jak chciałem, nie musiałem podporządkowywać swojej wizji nikomu innemu. Pozwoliłem dojść do głosu dojrzalszej i spokojniejszej części mojej osobowości. Z Na głębinie w żaden sposób nie dałoby się zresztą zrobić filmu komercyjnego. Gdybym chciał wprowadzić wątek love story, musiało by ono dotyczyć miłości gejowskiej, bo na statku nie było przecież żadnych kobiet.
Brak efekciarstwa widać także w realistycznych dialogach.
W czasie, gdy miały miejsce wydarzenia, o których opowiadam w filmie, miałem 18 lat. Byłem więc niewiele młodszy od moich bohaterów. Dzięki temu mogę wyobrazić sobie o czym rozmawiali i jak patrzyli na świat. Traktuję Na głębinie jako powrót do mojej młodości. Pamiętam, że nie w głowie były mi wówczas filozoficzne dysputy. Także moi bohaterowie gadają o niczym, narzekają na to, że kawa jest gówniana, mają kaca i zastanawiają się, co chcieliby obejrzeć na video.
Wśród dyskutowanych przez nich tytułów pojawiają się Szczęki Spielberga. Czy chciałeś w ten sposób zaznaczyć sympatię dla tego filmu?
Szczęki oczywiście zdecydowanie różnią się od Na głębinie, ale faktycznie bardzo je lubię. W czasach, o których opowiadam film Spielberga był zresztą szalenie popularny. Nawiązanie do Szczęk wydało mi się naturalne. Jeśli lecisz samolotem, często rozmawiasz o wypadkach lotniczych i przywołujesz filmy katastroficzne, których akcja dzieje się w przestworzach. O czym więc można było rozmawiać na morzu?
Mimo poważnej tematyki, w twoim filmie pojawia się więcej tego rodzaju dowcipów.
Uwielbiam poczucie humoru. Dzięki niemu orientujesz się, że – paradoksalnie – im bliżej rzeczywistości sięgasz, tym wyraźniej widzisz jak bardzo jest ona abstrakcyjna. Weźmy dryfującego na morzu Gulliego i jego rozmowę z ptakiem. Choć wygląda ona może kuriozalnie, wiem, że bardzo pomogła bohaterowi w utrzymaniu kontaktu z rzeczywistością.
To nie jedyny moment, w którym Gulli zachowuje się z pozoru irracjonalnie.
Bardzo lubię scenę, gdy Gulli przychodzi do domu zmarłego przyjaciela. Pierwszą rzeczą, którą robi jest sprzątanie jego mieszkania. Wiele osób może nie zwrócić uwagi na ten gest, ale ja odbieram go bardzo osobiście. Byłem kiedyś w domu zmarłej osoby, w którym absolutnie nic nie zmieniło się od momentu jej śmierci. Bardzo przygnębiający widok. Dopiero, gdy wziąłem się za sprzątanie, atmosfera zrobiła się odrobinę mniej depresyjna.
Jednym z głównych bohaterów Na głębinie pozostaje islandzka przyroda. Czy zgodzisz się, że jest ona jednocześnie piękna i niebezpieczna?
Pod tym względem przypomina trochę syrenę: kusi cię i zachwyca, by w najmniej oczekiwanym momencie doprowadzić do zguby. Jako dzieciak w zimie często powtarzałem sobie: „Jak można w ogóle mieszkać na tej cholernej wyspie?”. Potem jednak następowało lato, które zupełnie zmieniało mój punkt widzenia. Praktycznie co roku wybierałem się na wybrzeże i godzinami jeździłem konno po górskich zboczach. Na Islandii żyje raptem 300 tysięcy ludzi, mamy tylko kilka miast. Jesteśmy zewsząd otoczeni przez naturę i czujemy się od niej wręcz uzależnieni. Ślady takiego myślenia widać także w moich filmach.
Wspomniałeś kiedyś, że w każdym z twoich filmów próbujesz zawrzeć elementy autobiograficzne. Gdzie należy szukać ich w Na głębinie?
Kiedy Hollywood oferuje mi wszystko na tacy, potrzebuję czasem wrócić do kraju i opowiedzieć coś osobistego. Wtedy czuję się jak Gulli, który po doświadczeniu niezwykłych wydarzeń musiał przemyśleć swoje życie na nowo. Sam cały czas się nad sobą zastanawiam. Chcę być jednocześnie skromny i próżny, zwykły i oryginalny, spełniać się jako mąż i ojciec, a także zarabiać pieniądze i korzystać z życia. Podobne dylematy dają mi jednak siłę. Kiedy uznajesz, że wiesz już wszystko na swój temat, zaczynasz za bardzo sobie ufać i tylko się powtarzasz. To bardzo niebezpieczna sytuacja dla artysty tracącego w takiej sytuacji całą swoją kreatywność. Popatrzmy choćby na Emira Kusturicę. To jeden z moich ulubionych reżyserów, który od lat nie jest jednak w stanie nakręcić dobrego i oryginalnego filmu.
Czy ostatnio musiałeś podjąć jakąś przełomową decyzję dla swojej kariery?
Jakiś czas temu zaoferowano mi w Hollywood realizację Szybkich i wściekłych 7. Podziękowałem, choć mogłem zarobić wtedy mnóstwo pieniędzy. Wolałem jednak poświęcić ten czas na otwarcie własnej firmy producenckiej i jestem z tej decyzji bardzo zadowolony.
Twoja filmografia pozostaje tak różnorodna, że Szybcy i wściekli 7 nie byliby w niej specjalnym zaskoczeniem. Czy można powiedzieć, że filmy, które reżyserujesz mają ze sobą cokolwiek wspólnego?
Rzeczywiście, ciężko było by porównać ze sobą Na głębinie, Agentów czy 101 Reykiavik. Może łącznikiem byłoby właśnie – wspomniane przez ciebie – poczucie humoru. Nie tylko słowne, ale również wizualne. Choć żaden z moich filmów nie jest komedią w ścisłym znaczeniu tego słowa, właściwie każdy z nich kryje w sobie elementy humorystyczne.