Minęło dziesięć lat od wydania pierwszej płyty Negatywu. Album „Paczatarez” (2002) był mocnym wejściem na krajową scenę muzyczną. Piosenki „Amsterdam”, „Dziewczyny nie palcie marihuany”, „Mleko”… Przeboje, obecność w radiu, podobno najdłuższa klubowa trasa koncertowa w Polsce… Jak dzisiaj patrzysz na tamten czas?
Wspominam ten czas bardzo pozytywnie. Piosenka „Amsterdam”, która zaistniała w ogólnopolskich stacjach radiowych, a teledysk do tej piosenki był emitowany bardzo często przez VIVA Polska i MTV, doprowadziła do podpisania kontraktu z Warner Music Poland. Jeśli chodzi o trasę koncertową, to już często o tym mówiłem – nie ma takich statystyk, ale wielu dziennikarzy tak rzeczywiście pisało. Zaznaczam, że chodzi o trasę klubową. Przypomnę, że w 75 dni zagraliśmy 52 koncerty. To była wielka lekcja grania, bycia ze sobą, i traktowania tego wszystkiego z pokorą.
Od 2002 roku sporo się zmieniło. Dotyczy to także muzyki Negatywu, jej odbioru. Co tu dużo mówić – byliście popularni. Po „Paczatarez” mieliście naprawdę udany album „Pamiętaj” (2004), który umocnił waszą pozycję… a potem nagle trochę się posypało. „Manchester” (2005) przeszedł raczej niezauważony, choć przecież i na tej płycie, skądinąd chyba najmniej udanej w waszym dorobku, bo nie do końca spójnej, znajdują się naprawdę smakowite kąski. Pięć lat przerwy i „Virus”, najtrudniejsza, najbardziej niszowa z waszych płyt. Równa, świetnie nagrana, ale znana głównie muzycznym koneserom.
Przy trzeciej płycie „Manchester” problem tkwił bardziej w promocji i managerze niż w samym naszym podejściu do tego, co chcemy robić. Pewne rzeczy nie zadziałały tak, jak byśmy chcieli, musiałem trochę odpocząć od tego, nabrać siły i zrozumieć z kim naprawdę chcę pracować. Chciałem managera, który będzie ciężko pracować, tak jak my. Który ma podobną wizję zespołu jak ja, a w tym kraju – nie ukrywam – o takich managerów jest trudno. Łatwo odbiera się telefony, kiedy zespół odnosi sukces, ale manager też musi ciężko pracować, mieć pomysł na to, by jego zespół miał odpowiednią promocję i trafiał do odpowiednich odbiorców. Z tym właśnie mieliśmy problem przy trzeciej płycie. Myślę, że m.in. to też był powód, że nagraliśmy później taką płytę a nie inną. Bardzo poważną, niszową, w niektórych momentach bardzo ciężką, ale z konkretnym przekazem. Takie płyty są niestety na naszym rynku mało zauważane. Nie żałuję oczywiście tej płyty, bo bardzo ją lubię i uważam, że jest na niej bardzo dużo fajnych kompozycji, a w dodatku dołączyliśmy do niej nasze pierwsze DVD, które odbyło się w przepięknej scenografii, w Planetarium Śląskim.
Mówiąc o Negatywie używasz zazwyczaj określeń „zespół alternatywny”, „niszowy”, „undergroundowy”. Krytycy muzyczni z kolei często piszą o Negatywie jako zespole wpisującym się w rock alternatywny. Ale co w zasadzie dzisiaj znaczą te określenia?
Tak, zgadzam się ze stwierdzeniem, że zespół Negatyw może być określany jako zespół grający rock alternatywny. Każdy zespół w jakiś sposób się szufladkuje i określa do jakiego gatunku muzycznego może należeć. Zespół Negatyw jest zespołem, który idzie swoją ścieżką. Nie należymy do zespołów, które za wszelką cenę będą walczyły o popularność i będą robić rzeczy, które są wbrew naszym przekonaniom. Zespół R.E.M, Nirvana czy Smashing Pumpkins to też dla mnie zespoły alternatywne. Różnica jest jednak taka, że te zespoły odniosły globalną popularność. Chciałbym by przyszedł kiedyś taki czas, że stacje komercyjne typu Radio ZET i RMF przekonają się do zespołów gitarowych i będą prezentować piosenki takich zespołów jak nasz. To jest kwestia odwagi dziennikarzy i pokazania ludziom, że w Polsce są prawdziwe rock’n’rollowe zespoły, które nie wywodzą się z komercyjnych programów muzycznych, w których uczestnicy zazwyczaj walczą o popularność i to w dodatku wykonując nie swoje piosenki.
Im bardziej posuwacie się w latach, tym bardziej stajecie się pedantyczni – w dobrym tego słowa znaczeniu. Nie ograniczacie się tylko do sumiennego nagrywania muzyki. „Virus” wydany jest świetnie. Staranna, elegancka szata graficzna, dobrej jakości zdjęcia. Wszystko do siebie pięknie pasuje. No i oprócz CD płyta DVD z klimatycznym koncertem bez udziału publiczności w chorzowskim Planetarium. Wasze najnowsze, jubileuszowe wydawnictwo DVD – „Live 10” to pełna elegancja. Sprawnie sfilmowany koncert w Teatrze Śląskim w Katowicach, naprawdę przekonujące obrazy. No i kapitalna książeczka, z mnóstwem zdjęć oraz tekstów, na papierze o ciekawej fakturze. Oba wydawnictwa trudno porównać z „Pamiętaj” czy „Manchesterem”, a także udaną skądinąd, frapującą okładką „Paczatarez”. Skąd w ostatnich latach ta wytworność i dbałość o detale?
Myślę, że jest to kwestia czasu, jesteśmy teraz bardziej doświadczeni. Okładka „Paczatarez” to był strzał w dziesiątkę. Do dzisiaj mnie zachwyca. Jeśli chodzi o płytę „Pamiętaj”, to bardzo ją lubię, ale to był wielki nasz błąd, że zgodziliśmy się na taką okładkę a nie inną. Do dzisiaj nie wiem jak do tego dopuściłem. Cholernie tego żałuję, bardzo dobrze wyprodukowana płyta, bardzo konkretne piosenki… i okładka… która jest totalnym nieporozumieniem. Zaufaliśmy wtedy ówczesnemu managerowi. Oj, aż się teraz trzęsę. Fatalny błąd… Ale i tak bywa. Aby wstać, trzeba upaść. Jeśli chodzi o „Manchester”, zrobiliśmy okładkę i zawartość książeczki w bardzo szybkim tempie. Ładne zdjęcia, ale trochę za mało czasu poświęciliśmy tej oprawie. Jest okej, ale mogło być sto razy lepiej. Od tamtego momentu wiedziałem, że nie popełnię już takiego błędu. Płyta „Virus” bardzo ładnie wydana. Książeczka i DVD, wszystko ma swoje miejsce, klimat i smak. W przypadku naszego najnowszego wydawnictwa, czyli DVD – „Live10” wszystko jest już bardzo konkretnie przemyślane i zrobione. Jestem pewny, że przy nowej płycie wszystkich bardzo pozytywnie zaskoczymy nie tylko okładką, książeczką, ale też teledyskami, do których się pomału przygotowujemy. Dla mnie to jest bardzo ważne.
Jesteśmy w zasadzie równolatkami. Oboje wychowywaliśmy się na muzyce z kaset i płyt, które były dla nas czymś oczywistym, naturalnym. Ja zresztą cały czas jestem – jak to wdzięcznie określa choćby Muniek Staszczyk – „analogowy”. Kupuję płyty, słucham muzyki z płyt. Jak patrzysz na to, że rośnie pokolenie, którego przedstawiciele zapewne nie kupili do tej pory żadnej płyty i nie widzą takiej potrzeby? Jak oceniasz ogromne, dziejące się na naszych oczach zmiany w sposobach dystrybuowania i słuchania muzyki?
Do tego wszystkiego doprowadził Internet. Dzieciaki większość czasu przebywają przed monitorem. O nic nie muszą walczyć, o nic nie muszą pytać. Muzykę i filmy mogą bezkarnie ściągać. Nie mają potrzeby zobaczenia okładki, wgłębienia się w teksty, sprawdzenia, kto tę płytę nagrywał, jaki jest skład. A dla mnie do dzisiaj jest to bardzo ważne. Ja też jestem zbieraczem płyt, mam około 1000 oryginalnych płyt na półce. Moje pokolenie łączyła muzyka. W ten sposób wyrażaliśmy swoją osobowość. Wymienialiśmy się płytami i czekaliśmy na audycje radiowe naszych ulubionych dziennikarzy, czekaliśmy na nowe piosenki naszych ulubionych zespołów. Teraz przez to, że jest Internet młodzi ludzie co raz mniej ze sobą rozmawiają i co raz mniej się ze sobą spotykają. Jeśli coś chcą wiedzieć, wystarczy, że wpiszą pytanie w Google. „My” jak chcieliśmy coś wiedzieć, musieliśmy wyjść z domu, spotkać się z przyjaciółmi i pewne tematy osobiście poruszać. Dlatego tacy ludzie jak my w realnym świecie są bardziej zaradni. Jeśli chodzi o dystrybucję muzyki w postaci Mp3, poprzez iTune’sy i inną tego typu sprzedaż, jakoś mnie nie zachwyca. Raczej przeraża. Ten świat jest coraz głupszy.