Docenić autora można za jedno: student szkoły filmowej, po drugim czy trzecim roku, nakręcił fabularny film pełnometrażowy pokazywany w kinach. Tak ważne w zawodzie reżysera determinację, nieustępliwość w dążeniu do celu oraz umiejętność autopromocji Kox opanował znakomicie. Poza tym w reżyserskim fachu musi jeszcze nauczyć się mniej więcej wszystkiego. Pytaniem otwartym pozostaje, czy skutecznie dopomogą mu w tym profesorowie łódzkiej szkoły w czasie kolejnych dwóch lat, a przede wszystkim czy Kox, pośród powszechnych cmokań i zachwytów, będzie w stanie zrozumieć, jak niewiele potrafi, jeśli stosować względem niego kryteria kina profesjonalnego, nie zaś produkcji innego rodzaju.
Filmom offowym wciąż prawi się komplementy na wyrost i obarcza nader nieuzasadnionymi oczekiwaniami, by stały się remedium dla kina profesjonalnego. To ostatnie notuje od kilku lat wyraźny progres, słusznie wciąż krytykowane jest jednak za dominację „kina środka”: poprawnego formalnie, ostrożnego, lecz letniego i nieszczególnie frapującego. Sądzę, że paradoksalnie przypadek Dziewczyny z szafy pokazuje, iż mariaż kina niezależnego i profesjonalnego jest iluzoryczną perspektywą przełomu, bo prowadzi do wniesienia w wianie wszystkich obciążeń tego pierwszego w sferę drugiego, bez zauważalnych korzyści z całości związku.
Czas definitywnie porzucić już wiązane z kinem niezależnym nadzieje na odnowę polskiego kina. Dziś bardziej obiecująco jawi się stosowanie przez absolwentów szkół filmowych pewnych elementów technologii produkcji kina niezależnego, co ułatwia im wejście do branży. Coraz lepsze są filmy trzydziestominutowe ze studia Munka, będące obecnie etapem pomiędzy dyplomem szkoły a debiutancką fabułą. Porównanie poziomu reżyserskiego Koksa i rok młodszej od niego Julii Kolberger, której klasę podziwiać możemy w „Munkowym” filmie Mazurek, nie pozostawia złudzeń, iż off należy schować do szafy. Skuteczniejsza okazuje się więc ewolucja niż rewolucja. Jeszcze kilka lat temu większość produkcji studia Munka jawiła się jako modelowy przykład „kina środka”. Dziś jest zdecydowanie lepiej i warto pomyśleć o dalszym udoskonalaniu tego rodzaju instytucji, tak by ukształtować je na podobieństwo opisywanych przez Mette Hjort „stref innowacji i zabawy”: eksperymentalnych studiów powołanych przez Duńczyków i postrzeganych przez autorkę jako jeden z głównych czynników rozwoju młodych talentów, a w efekcie stabilnej wysokiej pozycji kina duńskiego na mapie europejskiej kinematografii.
Wspomniane cmokania i zachwyty nad filmem Koksa oparte były częstokroć na nadinterpretacjach, porównujących ten film a to do Rainmana, a to do Amelii, a to do klasyków postmodernizmu. Pozwólmy więc sobie na inną jeszcze nadinterpretację, traktując Dziewczynę z szafy jako zaszyfrowany traktat na temat sytuacji współczesnego kina polskiego. W takiej optyce, mający kłopoty z komunikacją i artykulacją swych myśli, wtórnie wypowiadający tylko to, co usłyszał już w telewizji oraz innych filmach, Tomek (Mecwaldowski) symbolizuje kino offowe, jego poczciwy, lecz mało wyrazisty brat Jacek (Głowacki) – profesjonalne i poprawne „kino środka”, a z niewiadomych powodów darząca Tomka uczuciem enigmatyczna sąsiadka Magda (Różańska) – nieustanne przecenianie kina offowego przez rozmaite podmioty świata filmu. Sąsiadka i Tomek odchodzą, na placu boju pozostaje Jacek, który musi teraz samodzielnie wymyślić siebie na nowo.
1 comment
Drogi Autorze! Nie wiem, co Panu zrobił Bodo Kox, że się Pan na nim tak wyżywa. Jeśli każdy swój temat traktuje Pan z równą dozą ciepła i zaciekawienia, to nie wiem, po co w ogóle Pan pisze? Świat nie składa się z samych arcydzieł, a jak ktoś debiutuje, to może nie trzeba go walić obuchem po głowie, a rzeczowo przeanalizować? Okropny ten Pana artykuł. Niech Pan więcej nie pisze, proszę.
Comments are closed.