Każdej matce wystarczyłaby lektura tego jednego listu, by adoratora córki uznała nie za kanalię czy aligatora, ale za wariata, i Witkacy to wiedział. O co więc mu chodziło? Jak sądzę, był to jeden z jego przewrotnych sposobów dręczenia Heleny. Chciał ją zdezorientować, oszołomić, w swoim stylu ukarać za to, że „wolała Bronia”. Tak tę sytuację wyreżyserował. „Bronio”, przez niego zachęcany, bodaj nawet oświadczył się Helenie, sam zaś odegrał scenę obłędu w stylu szekspirowskim. Porazić chciał i Helenę, i jej matkę. Po co? Może pragnął, aby matka Helenę przed nim powstrzymała? Byłoby to przewrotne wprost piętrowo, ale… jak obłęd, to obłęd. Listy do Czerwijowskiej podpisywał najpierw Ignacy, potem Ignacy Maciej, wreszcie – Witkacy.
Porównując daty na listach wysyłanych przez pisarza, możemy się zorientować, że równolegle z tym spektaklem miłosnym Witkacy planował inny, gdyż w tym samym czasie oświadczył się Annie Oderfeldównie – 16-letniej córce znanego adwokata z Warszawy. Nic z tego nie wyszło, panna go chyba nie chciała (nie pierwsza to i nie ostatnia rekuza: kilka lat wcześniej, kiedy jego oświadczyny odrzuciła Ewa Tyszkiewiczówna, zamierzał z tego powodu popełnić samobójstwo). Witkiewicz nie uznał tego jednak za sprawę „życia i śmierci”, nie popadł w depresję, być może dlatego, że panna była Żydówką i to stanowiło jednak dla niego jakiś problem. Śladem doznanej przykrości z powodu odrzuconych oświadczyn były tylko słowa w liście do Heleny: „antysemityzm mój postępuje gwałtownie”. Czerwijowska nadal pozostała główną i jedyną bohaterką miłosnego dramatu. Do czasu.
Kolejne listy do Heleny dostarczają następnych dowodów, że Witkacy lubował się w wyrafinowanym dręczeniu kobiety – znajdujemy w nich świadectwa jego egoizmu, cynizmu, bezwzględności i braku empatii. To nie listy miłosne, choć czasem o miłości w nich mowa – Witkacy oskarża, przeprasza, obraża, aż wreszcie, w styczniu 1913 roku, donosi Helenie, że kiedy z nią korespondował, „właściwie mniej lub bardziej świadomie kochał się w pannie J.”, a teraz „postanowił się ożenić”, bo „inaczej życie jego zacznie przybierać formę potwornego bezsensu”. To właśnie „pannie J.”, czyli Jadwidze Janczewskiej, „oświadczył się i został przyjęty”. Witkiewicz wie, że wiadomość ta będzie dla Heleny policzkiem, bo ona, naciskana i podprowadzana, wyznała mu przecież swoje – jak myślała, odwzajemnione – uczucie. Z listu jednoznacznie wynika, że powodem zadanego Helenie z rozmysłem ciosu było konkretne zdarzenie – 23 grudnia 1912 roku kobieta powiedziała mu, iż „całować się z nim nie chce”, i nie pozwoliła pogładzić się po kolanie. Trudno za niezamierzony uznać komiczny efekt wynikający z nadania banalnemu zdarzeniu, być może nawet jakiejś drobnej sprzeczce, ogromnego znaczenia. A wyciągnięte konsekwencje były przecież całkiem niewspółmierne! W każdym razie z listu wynikało, że źle potraktowany pisarz zwrócił się ku innej, a Helenie przebacza „okrucieństwo”, ale czyni ją „odpowiedzialną za każdy krok w jego życiu” poczyniony od tegoż dnia właśnie, kiedy „ust mu odmówiła”. Mimo to chciałby, by ich stosunek był „dalej dobry”, bo to, co „miał do niej, ma nadal” (chyba należy przez to rozumieć, że nie przestał jej kochać). W skrócie sytuacja wygląda zatem tak: ona powiedziała, że się z nim całować nie będzie, więc on oświadczył się innej, w której kochał się już od dawna, a że kocha i ją, tzn. Helenę, nie chce, by się definitywnie rozstali.
To prawdziwy szczyt perfidii: Witkacy swoim zachowaniem rozmyślnie popycha rozkochaną w nim Helenę w stronę Malinowskiego, którego z kolei sekretnie zachęca do utrzymywania bliskich kontaktów z dziewczyną, co „Bronio” czyni, raportując w listach rezultaty swych starań. Helena jest kompletnie zdezorientowana – odpychana przez Witkacego, skłania się ku Malinowskiemu, być może tylko po to, aby obudzić w Witkacym zazdrość. Przy spotkaniu nie chce od niego pieszczot, a obrażony pisarz listownie informuje ją, że będzie się żenił z inną. Powiadamia Helenę o swoim odrażającym postępku i wybacza go jej! Znowu nasuwa się myśl o Czystej Formie.
Helena nawet nie mogła podejrzewać, że została wciągnięta w grę, w której Witkacy przeznaczył dla niej rolę ofiary. Miała na szczęście silny instynkt samozachowawczy i nie targnęła się na życie, gdy pisarz zrzucił na nią odpowiedzialność za zmarnowanie jego niezwykłej miłości. Czy można było Helenę jeszcze bardziej przytłoczyć? Witkacy potrafił: oznajmił w kolejnym liście, że poprzedni pisał „bliski samobójstwa”. Tak ją kochał, a ona, okrutna, tego nie doceniła… Nie chciała pieszczot, zaproponowała mu tylko, że „będzie przy nim”. Witkiewicz jednak tę możliwość odrzuca (czyli unieważnia swoją wcześniejszą ofertę, by zachowali dobre relacje), tłumacząc, że taki „stosunek perwersyjny” „odbija się na jego zdrowiu”. Ma w zamian inne, bardzo konkretne rozwiązanie: „Chcę Panią prosić, aby Pani została moją kochanką, co przy pewnych ostrożnościach mogłoby być bez następstw”. Na pewno nie ma w tym ani odrobiny romantyzmu. Dla nas, dziś czytających listy do Heleny, wygląda to na prowokację, eskalację gry, obliczonej teraz już na ostateczne wyniszczenie przeciwnika. Brutalne to i podłe, właściwie miałoby się prawo zdarzyć jedynie w literaturze. Nie w życiu. Możliwe, że Helena po pewnym czasie zorientowała się, iż to, co wyznaje Witkacy, nie jest pisane do końca serio. Jednak z jej jedynego znajdującego się w przypisach do książki listu do Witkacego wiemy, że nie miała świadomości, jaką grę prowadzi z nią Witkiewicz. Była naprawdę zakochana i w tym, co pisała – zawsze szczera, zawsze serio. I dlatego była bezbronna. Musiało ją bardzo boleć, gdy po słowach „kocham Panią” czytała: „wydaje mi się, że kocham p. J. (Jadwigę Janczewską), tak że będę się z nią mógł ożenić”. Na pewno wielką przykrość sprawił jej niezwykle długi, grafomański wierszyk, prezentujący obłąkane poczucie humoru, zaczynający się od słów: „Prosi o cjanek / W smutny poranek / Twa dziwna postać…”.
Nie minęły dwa miesiące od czasu oświadczyn, a już Witkacy zawiadamiał Helenę: „oczywiście z mojego małżeństwa nic nie będzie. (…) Dlatego jestem uratowany”. Zerwał zaręczyny! Donosił ewidentnie zadowolony, że „panna Janczewska uwolniła go ze wszystkich słów i obowiązków”, bo – to da się łatwo wyczuć – gra z nią w miłość mogła go za daleko zaprowadzić. „Nie mogę nikogo kochać, bo nie mam czym” – pisał do Heleny, separując się tyleż od Jadwigi, co i od niej. I jeszcze, w tonie jakby usprawiedliwienia, dodawał: „jestem bardzo chory i zagmatwany w sobie do obłędu”.
Nic nie wskazuje, aby Witkiewicz miał choćby najmniejsze wyrzuty sumienia, choć powinien czuć się podle wobec obu kobiet. W stosunku do Jadwigi nie poczuwał się do winy, bo to przecież ona wycofała się z planów mariażu. Znając taktykę miłosną Witkacego, można z dużym prawdopodobieństwem domniemywać, iż tak samo łatwo, jak potrafił zdobyć serce Janczewskiej i jej zgodę na małżeństwo, przywiódł ją do tego, że sama wolność mu zwróciła. Jak tego dokonał? Najpewniej przeraził kobietę, obnażając ciemne strony swojej osobowości, skołował ją sprzecznymi wyznaniami, a w końcu popchnął w kierunku Karola Szymanowskiego.