Stanisław Ignacy Witkiewicz to chyba jedyny XX-wieczny polski pisarz, którego biografia, a także osobowość uległy takiemu zmistyfikowaniu, że jego postać jawi się w szeregu dziwacznych min i póz, groteskowych form, z jakich w większości on sam na użytek publiczny komponował swój – zakończony tragicznym finałem – spektakl życia artysty. Do niedawna nie było w ogóle możliwe poznanie jego prawdziwej twarzy – nie zostawił dziennika intymnego, nawet fotografie, zwłaszcza te, które z wyraźną pasją robił sam sobie, są efektem zabiegów aranżacyjnych własnego indywiduum, a nie obiektywnym zapisem rzeczywistości. Jaki naprawdę był autor 622 upadków Bunga?
Dzięki niestrudzonej Annie Micińskiej, która całe życie naukowe poświęciła zbieraniu i opracowywaniu materiałów biograficznych młodszego z Witkiewiczów, po wielu latach pracy ukazał się drukiem największy zbiór jego listów, a mianowicie korespondencja do żony. Od 2005 roku do rąk czytelników trafiło 1270 najbardziej intymnych wypowiedzi pisarza. Wraz z przypisami Janusza Deglera wypełniły one aż cztery tomy, z których ostatni ukazał się w 2012 roku[1].
Pod koniec 2013 roku otrzymaliśmy kolejny tom korespondencji Witkacego, tym razem w opracowaniu i z przypisami Tomasza Pawlaka[2]. Odbiorcami owych listów byli w znakomitej większości przyjaciele i znajomi, a kilkanaście z nich pisarz zaadresował do najbliższej rodziny: babki, matki, ciotki, kuzynki. Tom jest potężny, liczy ponad tysiąc stron, choć zawiera dopiero pierwszą porcję tego typu korespondencji wysyłanej przez Witkacego. Autor opracowania zgromadził tu wszystkie listy Witkiewicza pisane do 1926 roku, zarówno te publikowane już wcześniej, jak i te dotąd czytelnikom nieznane. Do druku szykowany jest już tom drugi. Tomy te wchodzą w skład Dzieł zebranych Stanisława Ignacego Witkiewicza – edycji zainicjowanej przez PIW w 1992 roku.
Listy pisane przez Witkiewicza czyta się z ogromną ciekawością i z nadzieją, że wyłoni się z nich prawdziwa twarz tego pod każdym względem wyjątkowego twórcy. Powiedzmy sobie od razu: w korespondencji, podobnie jak w życiu, Witkacy kreuje swój wizerunek i wcale nie ukradkiem, lecz jawnie stwarza całą galerię autoportretów – od poważnych po groteskowe. Do nielicznych adresatów pisze serio, do większości z mniej lub bardziej żartobliwym dystansem, a niektórym – nie szczędzi wygłupów. Za pisane w konwencji „wygłupu” uważam te listy, w których Witkacy wypowiada przyjaźń, jakkolwiek ich adresatom nie zawsze było do śmiechu. Mimo tych zabiegów autokreacyjnych, mamy sporo możliwości, by autora – powiedzmy językiem znanym z Ferdydurke – spróbować „przyłapać”.
Na podstawie zachowanej korespondencji (w pierwszym tomie znajdują się listy do 52 adresatów) można sobie wyobrazić, jak wiele czasu Witkacy musiał poświęcać epistolarnej aktywności. Pisanie listów było dla niego ważnym sposobem komunikowania się z innymi, uprawiał je najwyraźniej z upodobaniem, a to dlatego, że listy pozwalały nie tylko na kreowanie wizerunku, ale także na kształtowanie zgodnie z własnymi potrzebami relacji z adresatem, najprościej mówiąc: stwarzały okazję do manipulowania odbiorcą. W listach, zwłaszcza do kobiet (ale nie tylko), Witkacy odbywał swego rodzaju psychomachie – wyrafinowane, perwersyjne, nieuczciwe, niemoralne, podłe. Lubił na piśmie staczać bitwy o swoje racje, polemizować (np. z negatywnymi recenzjami swoich utworów, ale także – z tymi pozytywnymi!), stosował skomplikowaną taktykę, np. by być górą, grał nieczysto, a jeśli „przeciwnik” był „trudny” i nie chciał się poddać, autor Szewców sięgał po sposoby obliczone na jego krańcowe umęczenie.
W jednym z listów Witkiewicz, ustalając plan swego odczytu, zwierza się organizatorowi spotkania, że peszy go zabieranie głosu „na żywo”, umawia się więc, iż gros czasu poświęci na referat. Witkacy lubił polemizować i robił to z pasją, ale… tylko na piśmie. Z korespondencji wiemy, że krytyczne odniesienie się do filozoficznych poglądów Kotarbińskiego zajęło mu ponad 100 stron. List stanowił dla niego najwygodniejszą formę rozmowy.
Z konwencją wypowiedzi epistolarnej Witkiewicz zaznajomiony był od dziecka. Jego ojciec prowadził ogromną korespondencję (ponad 2 tysiące pozycji) i zaczął syna z nią oswajać, gdy ten tylko nauczył się stawiać litery. W listach rodziców do babki Witkiewiczowej czteroletni Staś dopisywał na koniec kulfonami zdanie, które zawsze kończyło się zwrotem – chyba za pierwszym razem podyktowanym, ale potem najpewniej dodawanym już z własnej inicjatywy – „babci nóżki całuję”. Dlaczego „nóżki”? Zapewne dlatego, że malec do „rączek” jeszcze nie sięgał. To najwcześniejsze próbki pisarskie Witkacego i w tomie opracowanym przez Pawlaka znalazło się dla nich miejsce jako dla swego rodzaju ciekawostek. Prawdziwą szkołą epistolografii stało się w parę lat później korespondowanie z ojcem, który na kuracji nad Adriatykiem spędził kilka ostatnich lat życia. Swoje listy Witkacy po śmierci ojca zniszczył (czy nie dlatego, że był w nich po chłopięcemu szczery?), ale z tych wysyłanych przez ojca do syna można wysnuć wniosek, że przyszły pisarz znakomicie wypraktykował wówczas ową formę, mistrzowsko nauczył się dla swoich celów wykorzystywać konwencję, język i styl wypowiedzi.
- S. I. Witkiewicz: Listy do żony. Przygotowała do druku A. Micińska, opracował i przypisami opatrzył J. Degler. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa, tom I (lata 1923-1927), 2005, ss. 504; tom II (lata 1928-1931), 2007, ss. 856; tom III (lata 1932-1935), 2010, ss. 688; tom IV (lata 1936-1939), 2012, ss. 654.↵
- Tenże: Listy I. Opracował i przypisami opatrzył T. Pawlak. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2013, ss. 1191.↵