Nie wiem, czy coś zmieniłby w swoim stylu w czasach „burzy i naporu”, które nastąpiły w polskim teatrze na początku kolejnej dekady. Pod koniec lat 90., czyli w ostatnich latach urzędowania na Woronicza, jego ciasny gabinecik, zasnuty kłębami dymu, przypominał coraz bardziej mongaigne’owską wieżę, w której celebruje się inteligenckie rytuały, szlifuje ironiczne puenty i trwa na straży zasad, wbrew wzbierającemu nurtowi zmian.
*
Najtrudniej dziś mówić o aktywności krytycznej Koeniga. Regularną działalność recenzencką uprawiał w gruncie rzeczy dosyć krótko. Od połowy lat 50. publikował recenzje na łamach „Teatru”, „Nowej Kultury”, Przeglądu Kulturalnego”, „Radaru”, „Anteny”, „Kultury”, „Współczesności”, „Miesięcznika Literackiego” oraz „Expressu Wieczornego”. W roku 1972, gdy został kierownikiem literackim Teatru Dramatycznego, praktycznie rozstał się z rolą recenzenta. Powrócił do niej dopiero pod koniec życia, namówiony przez uczniów, publikując teksty w „Foyer” i „Dzienniku”.
Za jego życia ukazał się tylko jeden zbiorek, zatytułowany Rekolekcje teatralne. Charakterystyczne, że i w tej niewielkiej książeczce, wydanej przez Krajową Agencję Wydawniczą w 1979 roku, umieścił tylko kilka recenzji ze spektakli Konrada Swinarskiego, Jerzego Krasowskiego, Tadeusza Kantora i Adama Hanuszkiewicza. Tom wypełniają szkice, poświęcone wybitnym reżyserom, refleksje dotyczące różnych aspektów życia teatralnego oraz samej krytyce. Książka, wydana staraniem „Teatru” też nie zawiera recenzji. Jej redaktor, Paweł Płoski, pokazał klasę pisarską Koeniga, jego osobowość i światopogląd teatralny, sięgając do innych tekstów. Podzielił je na dwa działy. W jednym znalazły się artykuły i szkice z lat 1978-2008, w drugim – felietony z lat 1982-2005, publikowane na łamach „Dialogu”, „Teatru” i „Foyer”. Autor wyboru wyselekcjonował je spośród masy rozproszonych tekstów, których kompletna bibliografia dotąd nie powstała. Wedle założeń wydawcy, książka ma być kontynuacją twórczości publicystycznej, zaprezentowanej w Rekolekcjach teatralnych, otwierając zarazem pole dla kolejnej publikacji, w której znalazłyby się teksty krytyczne. Jednak brak recenzji w tomie nie jest zbyt dotkliwy, bowiem wybór Płoskiego pozwala z grubsza zrekonstruować, co myślał Koenig o pisaniu o teatrze.
Z pewnością traktował je poważnie. Uważał, że formalizowanie zadań krytyki teatralnej nie ma większego sensu i chyba podzielał pogląd swojego mentora, Edwarda Csato, który postulował, by recenzent raczej zastanawiał się, niż sądził. Był zdania, że krytyk to nie pluton egzekucyjny, ani degustator, który służy publiczności poufałą radą, co spróbować, a czego nie, lecz dojrzały partner do rozmowy z teatrem. Dlatego za najszczęśliwszą okoliczność uważał spotkanie ciekawego krytyka z ciekawym spektaklem. Inteligentny dialog, trochę ponad głowami widowni, lecz również w jej interesie. Uznawał fakt, że kryteria oceny bywają względne, że sprawozdawca teatralny może się pomylić, a jego tekst może z czasem zatracić czytelność. Wiedział, że recenzja nigdy nie będzie pewnym źródłem historycznym, miał jednak nadzieję, że może pomóc potomnym zrozumieć teatr swoich czasów.
Wielokrotnie podkreślał, że to, co wydarza się na scenie, jest nieodłączną częścią otaczającego świata. Pisał tak, by ten związek zawsze pozostawał czytelny. Porządkował, rozświetlał konteksty, przymierzał oglądane spektakle do idei i wzorców z historii. To charakterystyczny rys jego tekstów – uznawał za ważne, by teatrowi poszerzać pamięć, uświadamiać, co już w danej sprawie zostało zrobione na scenie w przeszłości. W jego recenzjach nie zawsze „widać” spektakl, zdarzało się, że poświęcał opis na rzecz analizy, by pokazać, jak przedstawienie „działa” i co „znaczy”. Te komentarze – rzeczowe, czujnie podążające za logiką reżyserskiego wywodu – mogły być dla twórców nie tylko zwierciadłem, lecz i nieocenioną pomocą warsztatową. Potrafił „słuchać” teatru i wskazać, gdzie zawodzą jego tryby. Jednak poza walorami fachowymi są to również teksty, które – nawet po latach – po prostu świetnie się czyta. Ważył słowa i dbał o przejrzystość myśli. Miał niepodrabialny styl – lekko ironiczny, powściągliwy, niemal zupełnie ogołocony z przymiotników, a mimo to pełen lekkości i elegancji.
Pozostawał nader wstrzemięźliwy wobec krytycznych „metodologii” uważając, że recenzja powinna być po prostu kawałkiem przyzwoitej prozy. Miał rację. Dobrze napisany tekst bywa skuteczniejszy, niż wymęczone rozprawy, uzbrojone po zęby w rynsztunek naukowy. Literatura starzeje się wolniej niż humanistyczne mody i potrafi przenieść ulotny obraz teatru przez dziesięciolecia, czego dowodem są choćby małe prozy Adolfa Rudnickiego o aktorach, często przez Koeniga przywoływane.