W tomie Kto ma mieć pomysły? widoczny jest jeszcze jeden rys pisarstwa autora, dziś dosyć rzadki. Z braku lepszego słowa, można go nazwać „światopoglądem krytycznym”. Koenig widział teatr jako koronę humanistyki, ekskluzywne królestwo, któremu wszystkie sztuki składają w darze to, co mają najlepszego. To przekonanie o sile scenicznej alchemii, zdolnej stopić różne ingrediencje w jeden kruszec, ukształtowali ojcowie Wielkiej Reformy: Craig, Appia, Stanisławski, Meyerhold, Wahtangow, Reinhardt. Koenig uległ fascynacji tą wizją, żywiąc zarazem pewność, że instancją, która projektuje ostateczny kształt teatru, jest jednak literatura dramatyczna. W aktorach i reżyserze widział kolejne ogniwa łańcucha, który ma doprowadzić do ucieleśnienia świata, jaki zaszyfrował w tekście autor. Dramat, będący koncentratem wizji scenicznej, uważał za najtrudniejszy gatunek literacki. Dlatego cenił inscenizatorów, którzy potrafili tej wizji dociekać. Są na tej liście wybitni interpretatorzy dramatu: Jerzy Jarocki, Erwin Axer, Zygmunt Hübner, Kazimierz Dejmek, Konrad Swinarski. Wierzył w to, że spełnienie idei, zapisanej w tekście, może nastąpić nawet po wielu latach. Za taki rodzaj inkarnacji, odkrywającej kształt teatru Słowackiego, uznał Fantazego w reżyserii Konrada Swinarskiego. Był przekonany, że żywotne soki i najbardziej rewolucyjne idee dla teatru pochodzą przede wszystkich z wielkich tekstów, dlatego, dopóki trudzimy się nad lekturą Gombrowicza, Mrożka i Różewicza, możemy bez szwanku przetrwać okresy nieurodzaju w bieżącej produkcji dramaturgicznej.
W przemianach, jakie zaszły w teatrze minionej dekady, rozpoznawał kres ery, zapoczątkowanej przez Wielką Reformę. Książka Kto ma mieć pomysły?, precyzyjnie skomponowana przez Płoskiego, pozwala prześledzić, jak bolesne to było dla niego doświadczenie. Tom zawiera serię portretów-pożegnań, poświęconych wybitnym osobistościom teatru: Axerowi, Dejmkowi, Puzynie, Łomnickiemu, Hübnerowi, Grzegorzewskiemu. Wraz z nimi żegnał swoją epokę. Czas, w którym bywały lata chude i tłuste, lecz istniało ogólne porozumienie co do pryncypiów, celów i wartości. Narodziny teatru postdramatycznego i nową estetykę, promieniująca z Niemiec, oceniał bez entuzjazmu. O pokoleniowej zmianie warty na scenach berlińskich pisał tak:
„Teatr przejęli młodzi, jak ich nazywam, czołgiści, z Thomasem Ostermeierem na czele. Berlin stał się europejską stolicą „nowego teatru”, dzisiejsza Volksbuhne Franka Castorfa ruszyła wraz z przestawieniami Pollescha, Marthalera (tym razem bez Schlingensiefa) podczas tegorocznego festiwalu w Awinionie na podbój Europy.
Piła tarczowa jako emblemat, wizje narkotyczne, strach, przerażenie i społeczne dewiacje, wizje teraźniejszości, od których włosy stają dęba, histeryczne gesty. Niemcy nazywają to szczekaniem nowej generacji. «Nasze potwory ruszyły w świat» – pisze Peter Kummel. Na razie bez iperytu i gazu musztardowego, za to z wizją sztuki, która nie chce pamiętać o myślach przeszłych, ani o nadziejach na przyszłość”.
Koenig widział dość przenikliwie nadejście czasów, które uczynią program z kulturowej amnezji, uwolnią sztukę od obowiązku przepracowywania dorobku epok przeszłych, a twórców sceny – od ciężaru arcydzieł. „Na razie – pisał – teatr poprawia dawnych pisarzy: Gogola, Shakespeare’a, Goethego, Czechowa, Słowackiego. Gdzieś słyszałem, że tym sposobem z martwego dramatu robi żywy teatr. Ktoś uczony cytuje na tę okoliczność wypis z uniwersyteckich notatek: przecież to Artaud napisał wyraźnie, i to w tytule – «Precz z arcydziełami!» Naprawdę? Nic nie poraża bardziej, jak głupota. Gorsza jest od niewiedzy”.
Rewolucyjny entuzjazm początków nowego tysiąclecia, gorliwe palenie mostów, rozsadzanie hierarchii i detronizacja autorytetów – wszystko to w oczach człowieka, który przywykł spoglądać na teatr w perspektywie głębokich procesów historycznych, musiało wyglądać apokaliptycznie. Za najbardziej niepokojące zjawisko uważał jednak uprzedmiotowienie literatury. Przewidywał, że ów trend może odciąć teatr od życiodajnych źródeł. „Czytałem gdzieś – pisał – że scena tworzy literaturę. To niezupełnie tak. O ile scena w ogóle ma wpływ na literaturę, to tylko w jednym sensie: opóźnia jej rozwój, wydając plejadę literatów, piszących pod dominujący kierunek. Nowy teatr wyrasta zawsze z literatury. W łamaniu istniejących form scenicznych główna inicjatywa należała zawsze do literatury”.
Ta teza brzmi heretycko dziś, gdy już wiadomo na pewno, że literackość dramatu została złożona na ołtarzu autonomii teatru. Kacerstwem pachnie twierdzenie, że to reżyser jest gościem w winnicy autora, a nie na odwrót. Z tych niepoprawnych myśli, czytanych dziś, pewnie nic nie wyniknie, poza ukłuciem zazdrości, że myślano kiedyś tak pryncypialnie. Warto jednak zaglądać do książki Koeniga i czekać na kolejne tomy rozproszonej spuścizny, którą z podziwu godną pieczołowitością zbierają jego uczniowie. To teksty, które uczą dystansu do sezonowych objawień i zaraźliwych mód. To również dowód na to, że pisząc o teatrze, można pisać interesująco o życiu. Po prostu.