Ewa Zielińska: Jakie wydarzenie w ciągu ostatnich lat w Pana opinii najsilniej wpłynęło na obraz polskiej kultury?
Kazimierz Kutz: Trudno mi powiedzieć jakie, dlatego że wydarzenia kulturalne są dziś bardzo lokalne. Na przykład wydarzenie w małym mieście może mieć kolosalne znaczenie dla regionu, ale nie przebije się do innych części Polski czy do kultury w skali ogólnopolskiej. Ja mieszkam na wsi, mam bardzo daleko do kina czy teatru i właściwie nie chce mi się w tym wszystkim uczestniczyć, już mnie to nie ekscytuje. Mogę tylko powiedzieć – patrząc z boku, z perspektywy starego reżysera – że są takie dziedziny, jak teatr albo film, dla których nastały czasy o wiele gorsze niż za PRL-u.
Dziś zaczynają dominować prace „grafomanów”, a nikogo już nie interesuje teatr literatury. Jestem pewien, że w całej Polsce dawniej powstawało o wiele więcej dobrych spektakli i więcej było wybitnych osiągnięć niż teraz. Dzisiejszy teatr jest dla innych ludzi, może dla młodych, choć ja w zasadzie nie wiem, do kogo jest adresowany. To wszystko jednorazówki! Wszystko stało się popkulturą, a brakuje sztuki, która byłaby wytworem wielkiej myśli i wyobraźni reżysera…
Tym trudniej wskazać jedno znaczące wydarzenie, że w Polsce całkowicie umarła prawdziwa krytyka filmowa i teatralna. Nie ma ludzi, którzy omawialiby filmy i spektakle, nie ma takich, których można by obdarzyć zaufaniem.
Kto Pana zdaniem odegrał znaczącą rolę w polskim kinie ostatnich lat?
Wiadomo, mogę wymienić Smarzowskiego i jeszcze dwóch–trzech innych, ale potem jest już taka „mierzwa”…
Dziś wszystko kręci się wokół pieniędzy. Niektórzy reżyserzy, jak czytam, zbierają pieniądze na film, po czym go nawet zrealizują, ale nikt nie chce go kupić. Powstaje bardzo dużo dobrych filmów, które w ogóle nie są w stanie „doprosić się wstępu” do kina, bo są jakby blokowane.
Dlaczego tak się dzieje?
Dawniej kino i teatr były w rękach artystów, a teraz są w rękach urzędników. Reżyser to taki rzemieślnik, który za pieniądze zrobi cokolwiek. Wszystko wyniszcza kult pieniądza, a nikt nie liczy się z jakością efektu końcowego.
A czy mimo to istnieje coś, co wyróżnia naszą kinematografię na tle innych krajów?
Niech Pani zwróci uwagę, że polskie kino funkcjonuje w świecie jako drugorzędne – nie szokuje, nie zwraca uwagi, nie zdobywa nagród – jest z natury wtórne. Kino polskie czasów mojej szkoły filmowej było kinem oryginalnym… Teraz Polska się zglobalizowała, a ponieważ zawsze mieliśmy skłonności do małpowania, więc i kino wszystko małpuje. Oryginalność zawsze była u nas rzadkością, ale za PRL-u było więcej możliwości, by wielka osobowość się „wykluła”. Wtedy robiło się kino artystyczne i teatr artystyczny, robiło się poważne rzeczy i myśmy wszyscy mieli możliwość pokazania swoich możliwości. Większość wielkich nazwisk tamtych czasów stawała na nogi w okolicach trzydziestego roku życia; ja, mając lat czterdzieści, miałem na koncie co najmniej dziesięć filmów. Dzisiaj ludzie czterdziestoletni nakręcili po jednym filmie i dopiero zaczynają kombinować co dalej. Pod tym względem, i to odnosi się do spektrum kultury – bo myślę, że na przykład w muzyce jest to samo – mamy właśnie taką zapaść o tak typowych cechach globalizmu
Słowem, globalizację uznaje Pan za czynnik negatywnie wpływający na polską kulturę, w tym kinematografię.
Globalizacja powoduje, że odmienności narodowe – czyli źródła oryginalności – są niwelowane, stają się nieistotne. Równocześnie nad podmiotowością kina górują pieniądze.
Kiedyś myśleliśmy o sztuce kinowej i służbie społecznej, chcieliśmy robić filmy dla ludzi, ale tych trochę mądrzejszych… Kino powinno spełniać funkcje edukacyjne, powinno wprowadzać ludzi w lepszy świat i uszlachetniać. Teraz chodzi o to, żeby przyjść do kina czy teatru, obejrzeć jakieś „grafomańskie gówno” i tyle. Nie chodzi o przeżycie, tylko o zabawę.
Jaką rolę w kształtowaniu kultury odgrywają media?
Dziś robi się dużo szumu medialnego, jeszcze zanim coś powstanie, a potem tego nie widać. Pamiętam na przykład wielki szum, że powstanie w końcu filmu o obronie gdańskiej – no i gdzie on jest?
Dawniej powstawał dobry film i po nim przychodził szum, a teraz to się odwróciło.
A w jaki sposób na obecną kondycję polskiej kultury wpłynął Pana zdaniem rozwój nowych technologii?
Wszystko się niezwykle zmieniło, jeśli chodzi o sprawy techniczne; to są nieustające rewolucyjne zmiany, które mają oczywiście swoje dobre i złe strony. Złe są takie, że z twórców czynią anonimów. Ja na przykład nie umiem powiedzieć, gdzie, kiedy i jak są pokazywane moje przedsięwzięcia. Internet to taka otchłań, w której wszyscy i wszystko ginie, staje się odhumanizowane.
Równocześnie bardzo zmieniła się sama technika wytwarzania filmów. Kiedyś taśma światłoczuła była narzędziem, w którym operator czy reżyser mogli dowolnie „maczać palce”. Teraz wszystko się replikuje, przez co filmy stają się technicznie martwe i wyglancowane.
Natomiast niewątpliwie ważny i pozytywny jest na przykład fakt, że stare filmy można dziś przetwarzać numerycznie i tworzyć najwyższą jakość cyfrową, a przez to dawać im nowe życie. Stare technologie zapisu powodowały, że część dzieł, na przykład z dorobku Szkoły Polskiej, z czasem mogłaby się kompletnie rozpaść, więc techniki cyfrowe stają się ważnym środkiem do ich ratowania i przechowywania tego, co zostało dokonane.
Czego w dzisiejszych czasach najbardziej potrzebuje polska kinematografia?
Nie tylko kinematografia, ale cała kultura potrzebuje mecenasa państwowego! Mecenasa, który daje pieniądze na cele szlachetne, niosące wartości duchowe, a niekoniecznie takie, które mają przynosić zyski.
Jakie wyzwania stoją przed polskim filmem na najbliższe lata?
Filmy robią ludzie, chodzi więc o to, żeby pojawiały się lepsze okoliczności dla tych, którzy tworzą rzeczy wyższej jakości, i aby ci, którzy o tym decydują – mówię o urzędnikach – mieli jak najwyższe kompetencje intelektualne. A teraz ludzie kreatywni są im podlegli i bezradni. Dlatego w ramach państwa muszą powstać struktury mecenatu, który będzie się zajmował nie popkulturą, tylko wartościami wyższymi, artystycznymi (jak to było za moich czasów), tak by talenty mogły się ujawniać i być eksploatowane przez państwo – bo to państwo je wyłowiło.
Dziękuję za rozmowę.