Z tematyką budowania tożsamości narodowej i poczucia przynależności zmierzył się także Tomasz Opania. W nieco komicznej, w gruncie rzeczy, instalacji pt. Zielona granica świetnie ujął absurdy związane z życiem w niestabilnym świecie, pełnym sztucznie wykreowanych podziałów.
Opania przeprowadził serię wywiadów ze swoją babcią, ciotką i matką. Rodzina Opanii mieszka na Śląsku, przy granicy niemieckiej, która przekraczana była przez członków rodziny artysty setki a może tysiące razy. Ciotka Ruta mieszkała w Zabrzu, w domu celnym na granicy. Przy jej płocie stał szlaban. Siostra jej matki – babcia artysty, mieszkała po polskiej stronie kilka kilometrów dalej w Rudzie Śląskiej. Członkowie rodziny nieustannie wędrowali, zmieniali miejsce zamieszkania, chodzili do szkoły czy pracowali raz po polskiej raz po niemieckiej stronie. Posługiwanie się na zmianę różnymi językami i dokumentami wpływało na pojmowanie własnej tożsamości narodowej, która w takiej sytuacji pozostawała kwestią wyboru. Do tego dochodzi raz jeszcze kwestia fragmentaryczności i niedoskonałości ludzkiej pamięci. Historia opowiadana przez babcię jest tak zagmatwana, że w gruncie rzeczy niemożliwa do zrozumienia. Absurdy, związane z życiem na granicy dwóch państw, podkreśla towarzysząca nagraniu wideo instalacja, która układa się raz w polską, raz niemiecką flagę, w momentach, w których w filmie poruszane są kwestie narodowości.
Przy wyjściu z wystawy natrafiamy na złożoną instalacje Thomasa Kilppera – obraz dramatycznych wydarzeń na włoskiej Lampeduzie. Od 2008 roku Kilpper stara się wdrożyć na wyspie projekt pt. Latarnia dla Lampeduzy!, mający zwrócić uwagę świata na setki przybywających do Włoch migrantów oraz setki ofiar jakie pochłania morze, podczas prób przedostania się do Europy z kontynentu afrykańskiego. Instalacja, przygotowana na wystawę w Wenecji, jest z jednej strony podsumowaniem podjętych dotychczas przez artystę działań na Lampeduzie, z drugiej – przykrym świadectwem bezowocności tych działań i braku wsparcia ze strony polityków. Na instalację składają się m.in. serie przedmiotów anonimowych uchodźców – „zbiór rzeczy osobistych zabranych przez migrantów wyruszających niebezpieczną podróż.” W ramach instalacji zobaczyć można także film wideo Holgera Wüsta, w którym artysta proponuje własną wersję przybycia emigrantów do Włoch, kreując za pomocą ruchomego obrazu alternatywną wizję rzeczywistości. Powoli przesuwająca się, panoramiczna fotografia odsłania przed widzem kolejne, pieczołowicie dopracowane, fragmenty utopijnego wyobrażenia o świecie pozbawionym niepokoju. Do brzegu placu św. Marka w Wenecji dobija potężny prom z migrantami, którego dziób zdobi imponująca płaskorzeźba przedstawiająca twarz Marksa. Plac św. Marka w wizji artysty przemieniony zostaje w obóz dla emigrantów, a przybyszy witają wywieszone w oknach weneckich pałaców transparenty z napisami: „Wszyscy jesteśmy migrantami”, „Witaj wolności”.
Pokaz filmu trwa ponad godzinę. Z przyjemnością można wpatrywać się pełną szczegółów fotografię i odnajdywać kolejne smaczki włączone przez artystę w panoramę. Aż szkoda, że dla tej, w gruncie rzeczy, monumentalnej pracy nie została przewidziana bardziej monumentalna forma (film prezentowany jest na niewielkim ekranie).
Niedościgniona, utopijna wizja rzeczywistości proponowana przez Wüsta, tak daleka od tego jak wygląda nasz świat obecnie, mogłaby spokojnie stać się jedną z głównych prezentacji całego Biennale i ilustracją hasła „Wszystkie przyszłości świata”.
Wszystkie przyszłości świata i sztuka wypędzania demonów
Mogłoby się wydawać, że hasło tegorocznego Biennale popchnie artystów (jak w przypadku Wüsta) w kierunku snucia utopijnych wizji przyszłości.
W większości wypadków stało się jednak odwrotnie. Zarówno artyści jak i sam kurator wystawy głównej, prezentowanej w arsenale (Okwui Enwezor) zwrócili się raczej ku przeszłości i współczesnym konsekwencjom dawnego porządku. Pozostałości po kolonializmie, klasowe nierówności i wyzysk ludzi w kapitalistycznej rzeczywistości; problemy związane z migracją i niemożnością odnalezienia własnego miejsca we współczesnym świecie – to tematy które wzięły górę na tegorocznym Biennale. W tym względzie wystawa Dispossession wpisała się w całość wydarzenia doskonale.
Co znamienne nie tylko dla prac zaprezentowanych w ramach Dispossession, ale i dla prac prezentowanych na całym Biennale, to zwrot od ogólnych narracji ku historii indywidualnej jednostki. To właśnie prace, które podejmują kwestię osobistych przeżyć i rodzinnych historii, stawiając wspomnienia i emocje w centrum zainteresowań sztuki, zyskały w tym roku szczególne zainteresowanie. Przykładowo, nagrodzona Złotym Lwem wystawa pt. Armenity skupiała się m.in. na temacie subiektywnego odczucia swojej narodowej tożsamości i jednoczesnego „bycia w świecie”.
Obserwując prace zaprezentowane na tegorocznym Biennale widzimy jak współcześni artyści podejmują się pracy o charakterze socjologiczno-psychologicznym. Badają przeszłość z perspektywy indywidualnych historii, bazując częściej na selektywnej i niedoskonałej ludzkiej pamięci, niż na obiektywnych prawdach i historycznych faktach. Sporo artystów postawiło się w roli słuchaczy, a wręcz spowiedników, czyniąc formę filmowego dokumentu i wywiadu jedną pełnoprawnych praktyk artystycznych. A jednak, nawet gdy praktyki artystyczne okazały się takie same jak praktyki socjologa, psychologa czy antropologa, to sztuka wciąż wzbogacała dane działania o wątek magiczny i dążyła do odczarowywania rzeczywistości.
W języku angielskim Dispossession znaczy nie tylko wywłaszczenie ale i jest synonimem egzorcyzmu. Trochę właśnie w roli egzorcystów musiała widzieć artystów z ukraińskiej Grupy Otwartej kobieta, biorąca udział w projekcie Podwórko. Po wielu latach, gdy wydawałoby się, że sprawa przesiedleń i wywłaszczeń została już przez świat zapomniana, a wszystkim przesiedlonym pozostało pogodzić się z niemożnością odzyskania utraconego majątku, do jej drzwi pukają młodzi ludzie. Poświęcają swój czas i energię by chociażby w symbolicznym wymiarze przywrócić jej utracony w przeszłości dom i zbudować ze wspomnień jego miniaturę. Działanie nie ma oczywiście żadnej mocy sprawczej, ale być może miało moc oczyszczająca i pomogło wypędzić, wciąż obecne w życiu przesiedlonych, demony przeszłości.
***
Zaprezentowane w ramach Dispossession prace okazały się ciekawym uzupełnieniem tematów przewodnich tegorocznego Biennale. Wrocławska wystawa przypomina, że choć we współczesnym świecie perspektyw oglądu jest tak wiele, to emocje związane z utratą domu i nieustannym napięciem między niemożnością a potrzebą zapuszczenia korzeni w nowym, „lepszym” świecie, w wymiarze prywatnym i z perspektywy indywidualnej jednostki, pozostają zawsze takie same.