Na tegoroczne WRO Biennale złożyło się dziesięć bloków wideo i dwa spotkania z Józefem Robakowskim, dwa bloki performansów, siedem wystaw i miliony materiałów reklamowych, za wyjątkiem tego najważniejszego – katalogu. Po dużym festiwalu, jakim niewątpliwie jest WRO Media Art Biennale, spodziewać się można było wiele, ale na pewno nie tego, że przy tak dużym budżecie znajdziemy się w przestrzeni nierównej i rozczarowującej. Jasne punkty w programie, wśród ogromu rzeczy słabych, wtórnych i pozbieranych z zeszłorocznych wrocławskich wystaw, nie udźwignęły ciężaru całego festiwalu.
Za główną siedzibę tegorocznego WRO Media Art Biennale posłużyły nowo otwarte budynki Biblioteki Uniwersyteckiej. Widoczne z daleka przeszklone przestrzenie zagrały doskonale z instalacją dźwiękową na dziedzińcu. Na zewnątrz WRO zapowiadało się świetnie. Jak się jednak okazało – im dalej w las, tym gorzej.
To właśnie w siedzibie głównej Biennale, Bibliotece znalazła się jedna z najgorszych wystaw festiwalu, chociaż te w Muzeum Narodowym i w Galerii Entropia szły z nią niemal łeb w łeb. Ekspozycja zaczynała się już na parterze i z każdym piętrem coraz bardziej sięgała dna. Rozpoczynając od najbardziej podstawowych i technicznych spraw, takich jak odpowiednie natężenie i kierunek światła, kończąc na braku chociaż najbardziej lakonicznych opisów prac. Przecież wiele z nich, to były eksperymentalne mechanizmy, których działanie – często bardzo skomplikowane – było zupełnie niezrozumiałe. Sytuacja ta powtarzała się na wszystkich pozostałych wystawach, za wyjątkiem tej we WRO Art Center, która, jak się wydaje, jako jedyna dysponowała kompetentnym zapleczem. Najbardziej jednak zaskakujący i rozczarowujący był wybór dzieł. Na wystawie znalazły się chyba wszystkie prace z zeszłorocznej organizowanej przez WRO Art Center wystawy RYSOPIS, wplecione w konglomerat nudnych i wtórnych instalacji wideo. Instalacji, które zresztą i tak były słabo widoczne z powodu za dużej ilości światła i jego złego kierunku.
Wśród kilku pięter ekspozycji na uwagę zasługuje zaledwie kilka prac, w tym dwie – według mnie – najlepsze: DIY (Destroy It Yourself) Macieja Olszewskiego i WiktorJa Alicji Boncel. Pierwsza, znana między innymi z wystawy RYSOPIS, to zestaw obiektów wystawionych w gablocie i cykl video ujęty w kanał tematyczny nawiązujący do estetyki youtube’a. Filmy wykonane w stylistyce tutoriali typu „Do It Yourself”, prezentują krok po kroku jak zrobić kastet, domową strzelbę, zapalnik, maczetę… Gotowe przedmioty wyeksponowane są w gablocie. Nie daje spokoju pytanie: czy gdyby pociągnąć za kabel, zapalnik uruchomiłby bombę? WiktorJa zainstalowana została w niewielkim pomieszczeniu, co wzmocniło poczucie intymności oraz mieszanki obrzydzenia, okrucieństwa i dziecięcej niewinności. Podstawowym elementem instalacji jest film, na którym widzimy małą dziewczynkę podczas samotnych zabaw. Niewinność i delikatność dziecka zderzona została z okrucieństwem. Widzimy jak dziewczynka, niby to bawiąc się, znęca się nad owadami i innymi małymi zwierzętami. „W imię kwiatów, chronię je przed wszystkimi szkodnikami, a ty jesteś jednym z nich i zostaniesz zabity” – mówi Wiktoria, obracając w dłoniach żuka. Pracy wideo towarzyszy aranżacja pokoju. Zespół obiektów przywodzących abjektalne skojarzenia: łóżko porodowe, wiadro z zieloną cieczą, nadmuchane jednorazowe rękawiczki i powyginane kolorowe słomki, przypominające pępowinę sąsiadują z sentymentalnymi pamiątkami dzieciństwa: przeszklonymi skrzyneczkami z zasuszonymi owadami oraz płatkami dmuchawców.
Galerię Entropia zdominował Marcelo Zammenhoff (czyli Piotr Wygachiewicz) i jego Niewygodny komunikat. Instalacje wykonane w irytującej estetyce wypełniły twarze najpopularniejszych polskich lektorów telewizyjnych i filmowych. Jak wyczytać możemy z internetowego opisu pracy, ma ona stawiać „proste i zasadnicze pytanie”: „dlaczego Świat nie jest spokojny i bezpieczny, a ludzkość nie jest szczęśliwa?”. Może byłaby szczęśliwsza, gdyby takich prac było mniej…
Rozczarowująco wypadł pierwszy blok performansów. W istocie był to szereg wydarzeń muzycznych nawiązujących do modernistycznych tradycji muzyki eksperymentalnej. Zobaczyć można było między innymi Spectral Score Krzysztofa Cybulskiego, inspirowany ściśle naukową metodą kompozycji spektralnej, wulgarne i wtórne noise’y Katarzyny Justki i dość nudne eksperymenty z formą i nietypowymi instrumentami Przemka Ostaszewskiego. Znacznie lepiej wypadł blok drugi, gdzie Łukasz Szałankiewicz i Adam Donovan jako Zenial dali koncert niepokojący, pełen grozy i oscylujących na granicy wytrzymałości dźwięków. Nie lada atrakcją był także performans gwiazdy tegorocznego WRO Media Art Biennale – Ya-Wen-Fu. Artystka, umieszczona w uprzężach rozpiętych w przestrzeni, dała pokaz niezwykłej dyscypliny ciała i mimiki. Space-in-between to interaktywna instalacja, która wprawiana jest w ruch dzięki fizycznemu wysiłkowi artystki. Rozpięte w przestrzeni liny zbiegają się koncentrycznie w centrum kompozycji, gdzie przytwierdzone są do zębatych kół. Te w czasie ruchów Yu Wen-Fu zaczynają wirować i napędzać się nawzajem. To właśnie zdjęcie z Space-in-between znalazło sie na plakatach reklamujących WRO. I słusznie – było to jedno z bardziej porywających i przy tym w pełni profesjonalnych wydarzeń.
W ciągu tych czterech dni festiwalu – choć sporadycznie – można było zobaczyć coś ciekawego. Wysokim poziomem zaskoczył pierwszy blok wideo artów, na który złożyły się projekcje dwojga brazylijskich artystów: Letícii Ramos i Luiza Roque’a. Projekcje otworzyło wideo Letícii Ramos pod tytułem Vostok, oscylujące pomiędzy czysto abstrakcyjnym obrazem a zaśnieżonym widokiem topniejącej Antarktydy. Bardzo spójne w swojej wizji artystycznej projekty Ramos, dzięki Estufie płynnie przeszły do twórczości Luiza Roque’a. Estufa to video powstałe w wyniku współpracy Ramos i Roque’a. Przez kilka minut obserwujemy, jak wielka szklarnia wypełnia się coraz ciaśniej zieloną roślinnością. Z tego wilgotnego obrazu zieleni przeniesieni zostajemy w abstrakcyjne kłęby różowego dymu, które przejmują władzę nad narracją i szklarnią. O ile Estufa miała w sobie pewną dozę technicznej niechlujności, o tyle kolejne filmy Roque’a to pokaz czystego, doskonałego rzemiosła. Nawiązujące do estetyki video-clipów prace to triumf hipsterskiej estetyki w najlepszym technicznie wydaniu. Do zaskakująco dobrych projekcji zaliczyć mogę spokojnie The Plastic Garden autorstwa Yuk-You Ip, ktory korzystając z interfejsu gry Call of Duty prezentuje pełną tajemnicy, grozy i samotności podmiejską rezydencję oraz jej mieszkańców. Wraz z projekcją kolejnych slajdów, ich ciała rozpadają się na kawałki. Plastic Garden było częścią bloku siódmego – Anatomia centrów i peryferii – kuratorownego przez Piotra Jakuba Fereńskiego. Bloku bardzo spójnego i opartego na wysokich kompetencjach kuratora, co dało się zauważyć. Godne uwagi było także wideo Spacegoat, o satanistycznej, niepokojącej estetyce, a także piękne i delikatne projekcje Banquet of love Hakuri Mitami & Michaela Lyonsa i My body in may Matildy De Feo.
O ile wystawy w bibliotece, Muzeum Narodowym i Entropii były rozczarowujące, o tyle wystawa Kultury Kultywowane we WRO Art Center stanowiła punkt zwrotny. Wystawa jako jedyna zaskoczyła spójną koncepcją, doskonałym planem przestrzennym oraz opisami każdej z prac. Ekspozycja, skupiona i korzystająca z dwóch z pozoru wykluczających się przestrzeni: natury i technologii, ma spójną narrację. Podwieszone nad schodami mechaniczne ptaszki, czyli Whispers Katrin Caspar i Eevy-Liisy Puhakki, skrzeczały mechanizmami uruchamianymi poprzez ruch zwiedzających, Kwartet na pomidory Macieja Markowskiego wygrywał melodię rozpisaną na kontrolowane przez sztuczną inteligencję parametry wzrostu roślin. Główną salę niemal w całości wypełnił projekt Symbiotyczność tworzenia Jarosława Czarneckiego aka Elvina Flamingo, który uhonorowany został nagrodą w kategorii Krytyków i Wydawców Prasy Artystycznej. Jego monumentalny projekt, obliczony na trzydzieści lat rozwoju, zakłada stworzenie swoistego mrówczego ekosystemu i wycofanie się z roli demiurga. Skomplikowane układy szklanych naczyń i korytarzy, w których żyją mrówki, wtłoczone są w metalowe ramy. Nie tylko pełnią rolę niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania i rozwoju owadów pomieszczeń, ale także tworzą złowrogie układy estetyczne o dekonstrukcyjnym sznycie. Temu pełnemu cybernetycznych skojarzeń rodem z japońskich komiksów układowi, towarzyszą zwielokrotnione odgłosy porozumiewających się na co dzień mrówek. Odgłosy niesłyszalne dla ludzkiego ucha zostały wychwycone dzięki mikrofonom umieszczonym wewnątrz konstrukcji.
Na wystawie Kultury Kultywowane znalazły się jeszcze trzy prace – B-612 Natalii Balskiej i Transorg Simony Halečkovej oraz instalacja Michała Brzezińskiego Mowa ciała, w której wykorzystane zostało drzewko bonsai – z których dwie przypominają bardziej prace zaliczeniowe z biologii niż artystyczne działania z zakresu nowych mediów. Tym bardziej rozczarowujący wydaje się fakt, że to właśnie instalacja B-612 Balskiej została uhonorowana jedną z dwóch nagród w Pierwszym Konkursie Najlepszych Dyplomów Sztuki Mediów. Niemniej jednak, Kultury Kultywowane to jedyna na tegorocznym WRO Media Art Biennale spójna koncepcyjnie i porządnie opracowana wystawa.
Warto wspomnieć jeszcze o wystawie Gadu-Gadu SUW (Samonośne Uniwersalne Wystawy). Zainstalowana w przestrzeniach prywatnego mieszkania przy ulicy Górnickiego, nawiązuje do tradycji lat 70. i działań między innymi duetu Kwiekulik. Znalazły się tam prace nawiązujące i korzystające z funkcji portali społecznościowych i komunikatorów internetowych, które wtopiły się w przestrzeń mieszkania. Ciekawą propozycją był olejny obraz o naturalnych wymiarach windy autorstwa Krzysztofa Bryły, doskonale imitujący to urządzenie. Większość zwiedzających dawało się nabrać i wciskało guzik, ze śmiechem odkrywając, że winda to jedynie wizerunek.
Jakkolwiek nierówność w doborze wideo artów czy innych propozycji artystycznych można wybaczyć – do pewnego stopnia jest to przecież rzecz gustu – to fatalny stan organizacyjny i wyraźne braki w kadrze kuratorskiej są nie do zaakceptowania. Na pytanie o katalog, otrzymałam odpowiedź, że powstanie za minimum trzy miesiące. Brak informacji na temat skomplikowanych obiektów opartych na nowych technologiach utrudnił ich odbiór i skazał na niezrozumienie, a zatem i niepowodzenie. W czasie zapowiedzi performansów widzowie usłyszeli, że organizator nie będzie przedstawiał artystów, ponieważ wydaje mu się, że ciekawsze będzie ich samodzielne „googlanie”. Trudno było się oprzeć wrażeniu, że organizator sam nie zdążył ich wygooglać… W przypadku aranżacji wystawy w gmachu biblioteki, w oczy rzucał się kompletny brak doświadczenia i rozumienia sztuki w kontekście szerszym niż zakres form. Wystawom nie towarzyszył żaden statement kuratorski, a w przypadku większości wydarzeń nazwisko kuratora pozostało tajemnicą. Warto dodać, że o ile o zebranie wszelkich podstawowych informacji organizatorzy zadbać nie zdążyli, zdążyli za to obkleić całe miasto materiałami promocyjnymi. W efekcie festiwal rysuje się jako niezwykle nierówny. Trudno oprzeć się wrażeniu, że – szczególnie w przypadku wystaw – zabrakło tu doświadczonej i merytorycznie przygotowanej kadry kuratorskiej. W wielu przypadkach na jaw wyszedł brak umiejętności czytania sztuk wizualnych (jak w przypadku wystawy w gmachu biblioteki), jak również brak umiejętności w czytaniu wideo artów, czego rażącym przykładem był blok zatytułowany Bunt: Rekonstrukcja, kuratorowany przez poetkę Agnieszkę Wolny-Hamkało. Jadąc na festiwal przepełniona byłam ekscytacją i wielkim zapałem, wróciłam natomiast z naręczem utraconych nadziei.